Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lublinianka Żaneta Stępniak została "Super Mamą"

DS
Lublinianka Żaneta Stępniak została "Super Mamą"
Lublinianka Żaneta Stępniak została "Super Mamą" archiwum rodzinne
Samotnie wychowuje czwórkę dzieci, pracuje w kasie w markecie i zawsze stara się być uśmiechnięta. Swoim optymizmem i energią może zarazić tłumy. Z panią Żanetą Stępniak, czyli "Super Mamą", rozmawia Damian Stępień

Skąd pomysł, aby wziąć udział w konkursie Mlecznego Startu na "Super Mamę"?
Prawda jest taka, że ja się w ogóle nie zgłosiłam do tego konkursu. Zrobiła to moja córka, Mariola. Jej koleżanka poprosiła ją o głos na mamę znajomej znajomej, która startowała właśnie w tym konkursie. Gdy przeczytała o idei konkursu to postanowiła, że zgłosi moją kandydaturę. O wszystkim dowiedziałam się dopiero parę dni później. Przyszła do mnie i powiedziała: Słuchaj mamo, zgłosiłam cię do konkursu. Może napiszesz o tym na swoim Facebooku. Masz dużo znajomych. Z pewnością na ciebie zagłosują i wygrasz. W ogóle nie sądziłam, że to jest możliwe. Niektóre kandydatki miały już wówczas po tysiąc głosów. Odpowiedziałam córce, że nie ma żadnych szans, abym wygrała. Potem o konkursie dowiedziała się moja kierowniczka i podała informację dalej. I tak od głosu do głosu wygrałam lubelskie eliminacje. Potem pomogli mi koledzy i koleżanki z "Biedronki" z całej Polski. Już w Warszawie spotkałam się z kobietą, która przyznała mi się, że nastawiała sobie celowo budzik, aby co dwanaście godzin oddać na mnie głos. Aż tak bardzo mi kibicowała. To było niesamowite.

Jak wspomina Pani chwilę, kiedy dowiedziała się, że została "Super Mamą"?
Byłam wtedy w pracy. Około godz. 18 zeszłam na przerwę. Zawsze wtedy sprawdzam wtelefonie połączenia i SMS-y. Byłam zaskoczona, kiedy przeczytałam wiadomość, że mam się skontaktować w sprawie konkursu na "Super Mamę". Pomyślałam sobie: To niemożliwe! To ja wygrałam? Teraz ma mnie czekać sesja zdjęciowa? Przecież ja nie jestem medialna. Najlepiej się czuję w jeansach ze słuchawkami na uszach, słuchając Dżemu. Wtedy dopiero jestem w swoim żywiole. A teraz zrobią mi "tapetę" i zaczną robić zdjęcia? Nic prawie do mnie nie docierało. Byłam w szoku, że zdobyłam 11 500 głosów.

Jak wygląda przeciętny dzień "Super Mamy"?
"Super Mamy"? Mój typowy dzień pewnie może się wydawać dla innych "szary". Dużo zależy od tego, na którą mam zmianę. Przede wszystkim staram się konsultować wszystko ze swoimi dziećmi. Nie chcę im niczego narzucać. Oczywiście są momenty, że muszę to zrobić dla ich dobra, ale najczęściej pozwalam im współdecydować. Nie lubię być wobec nich stanowcza. Wolę ich wysłuchać i przedyskutować konkretną sytuację.

Najważniejsze dwa momenty dla mnie w ciągu dnia, to gdy piję kawę rano lub wieczorem. Myślę wtedy co powinnam zrobić, z czego należy zrezygnować. Nie wszystko da się samemu wykonać.

Natomiast w pracy staram się dawać z siebie wszystko. Nie ukrywam - praca jest ciężka. Chociaż muszę przyznać, że wykonywałam trudniejsze obowiązki i też byłam zadowolona. W Lubelli np. przenosiłam bardzo ciężkie paczki. Żartowałam wtedy, że Pudzianowski przy mnie wysiada. Kierownik często nawet zwracał mi uwagę, że dźwigam za dużo. - Panie kierowniku - odpowiadałam - inne kobiety siedzą w biurze i obrastają tłuszczem, a ja mam tutaj gratisową saunę w lecie i siłownię. A biorę więcej, bo ćwiczę zgniatanie orzecha i chcę mieć ładnie rozbudowaną klatkę piersiową (śmiech). Potem się ze mnie śmiał, że jestem taka cholera, że się wszędzie odnajdę.

Dlatego zawsze staram się być uśmiechnięta. Tak jak teraz, gdy pracuję w kasie. U mnie klient nigdy nie czuje się anonimowy. Zawsze coś powiem, zażartuję, uśmiechnę się.

"Super Mama" to i pewnie superdzieci...
Mam czwórkę dzieci. Moja najmłodsza pociecha, "kruszynka" Anita, ma siedem lat. Pamiętam jak się urodziła była tak maleńka, że gdy na nią spojrzałam to powiedziałam "Jezu, jaka ona maleńka. Czy to na pewno moje dziecko?". Oczywiście to był żart. Jednak pan doktor spojrzał na położną i po namyśle sprowadzili panią psycholog. Byli pewni, że mam szok poporodowy. Nie mogli uwierzyć w to, że po bardzo ciężkim, kilkugodzinnym, porodzie mam jeszcze siły na żarty.
Mój drugi syn, Aleksander, ma jedenaście lat. W grudniu skończy dwanaście. Cały czas mnie poprawia i podkreśla, że jest starszy. To prawdziwy piłkarz. Kocha ten sport, gra całym sobą. To całe jego życie. Czasami potrafi też narozrabiać. Ma niepokorną duszę. Zawsze jak mnie przeprasza to mówi, że jak już będzie taki, jak Ronaldinho, to mi kupi dom w moich ukochanych Bieszczadach. Jak dla mnie, to najlepsza byłaby mała wiejska chałupka. Nawet taka, gdzie wodę czerpie się ze studni.

Moja najstarsza córka, Mariola, skończyła liceum i teraz studiuje pedagogikę na drugim roku. Kiedy byłam z nią w ciąży, zakładałam na brzuch słuchawki i po cichu puszczałam jej Janis Joplin. Do tej pory słuchamy razem ze wzruszeniem "Summertime".

Paweł jest moim pierwszym synem. Urodziłam go, gdy miałam siedemnaście lat. Bardzo się cieszyłam, że będę miała dziecko. Poród trwał bardzo długo i też bardzo długo nie mogłam go zobaczyć. Okazało się, że w trakcie porodu był podduszony. Jest chory na zespół Aspergera, ale wzajemnie się wspieramy.

Warto wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.kurierlubelski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski