Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Głowniak, trucker z Kąkolewnicy, którego poznała cała Polska

Dorota Krupińska
Discovery Channel
Samochód to jego drugi dom. Ma w nim wszystko, co potrzebne. Lodówkę, wygodne łóżko, garnki, wodę i ciuchy. Spędza w nim ponad pół roku, trzy tygodnie w miesiącu. Towar załadowany, policzony, całus dla żony i w drogę.

Dafik ma 18 metrów długości, waży prawie 40 ton, drzemie w nim 430 koni mechanicznych. Łukasz Głowniak, długowłosy, zawodowy kierowca z Kąkolewnicy, szczególnym sentymentem darzy swoją ciężarówkę marki DAF. Zna ją bardzo dobrze od podwozia po karoserię. Dzięki niej zarabia. Przewozi nią od wielu lat towary do Europy Wschodniej. Do niedawna był zwykłym kierowcą ciężarówki, po 29 października został truckerem i mówi o nim cała Kąkolewnica, pozdrawiają go sąsiadki, rozpoznają ludzie w sklepie. Udziela wywiadów. Poznała go również cała Polska. Pokazał ludziom jak pracuje, czego się obawia w drodze i z czym na co dzień musi się zmierzyć. Łukasz wystąpił w pierwszym odcinku dokumentalnego programu Discovery Chanel „Polscy truckersi”. Program ma pokazać codzienność zawodowych kierowców, ich historie i przygody. - Tak, jestem rozpoznawalny, ale czy sławny? Sława to dziwne uczucie, ja jestem przede wszystkim dumny, że jestem zawodowym kierowcą. To ciężki kawałek chleba. Długie dni w trasie i samotność - opowiada.

Dom na kółkach
Łukasz, tata trójki dzieciaków, motocyklista, bywalec rajdów. Zawsze pociągała go motoryzacja. Pierwszy motocykl, zabytkowy WFM, dostał od taty jak był w podstawówce. Potem pojawiły się następne. Trzy stare, wyremontowane przez niego mo-tocykle stoją w garażu do dziś. 12 lat temu przesiadł się na TIR-a. Został kierowcą, bo zmusiła go do tego sytuacja finansowa.

- Wybrałem sobie kierunek studiów pod pracę, zootechnikę, tylko że po roku mnie zwolnili. Zostałem bez środków do życia. Co w Polsce wschodniej, w małej mieścinie, można robić? Żadnych perspektyw, za 900 zł nie dało się żyć, a kierowcy już wtedy dobrze zarabiali - mówi. Zrobił więc zawodowe prawo jazdy. I zatrudnił się w firmie spedycyjnej. Jeździł z towarem na Wschód, do Ukrainy, Białorusi, Rosji. Okazało się, że ma do tego smykałkę. Pierwszy wóz, którym jeździł, to stare Volvo, potem był DAF. Wrażenia niezapomniane. To tak jakby malucha zamienić na zachodni wóz. Ma sentyment do tej marki.

- Prezesi tego koncernu chyba powinni mi płacić za reklamę - śmieje się.

Dla każdego kierowcy, który jeździ w dalekie trasy, samochód ciężarowy to jego drugi dom. Więc musi być komfortowy i bez-awaryjny. W nim śpi, je, myje się. Jak w domu - stoi lodówka, działa klimatyzacja, są łóżka, butla z gazem, bańka z wodą, garnki, patelnie. Wszystko, co potrzebne, się zmieści.

Pięć lat temu założył własną firmę transportową. Kupił dwa DAF-y, ma współpracownika i ruszył do Rosji z towarem. Moskwa, Sankt Petersburg, okolice Krasnodaru przy Kaukazie. Przewozi materiały budowlane, półfabrykaty, chemię, ostatnio kliny hamulcowe do wagonów.

Dziki Wschód

- Dlaczego wybrałem Wschód? Bo mieszkam na Lubelszczyźnie, a stąd blisko do granicy, no i znam już te tereny. Poza tym ciągnie mnie ich egzotyka. Zachód jest taki znajomy i bezpieczny. Wschód jest zupełnie inny - wyjaśnia.

Łukasz spędza w trasie więcej niż po-łowę roku. W ciągu miesiąca w domu go nie ma przez trzy tygodnie. Każda podróż to przygoda i niewiadoma. Nigdy nie wie, ile będzie trwała i kiedy wróci. Nie może zaplanować urlopu i wakacji. Nie wie, co go spotka, co go tym razem zatrzyma na dłużej. Biurokracja, nieprzychylność urzędników, awaria wozu, a może nagłe załamanie pogody. - Nie mogę wrócić, póki odbiorca towaru nie zapłaci cła, dopóki towar nie zostanie rozładowany, a w Rosji panuje niestety duża biurokarcja. Mogę stać i czekać np. na wypełnienie dokumentów nawet tydzień i dłużej - mówi.

Na Białorusi z kolei musi skrupulatnie obliczyć ładunek. Robi to za każdym razem, bo za przekroczenie wagi towaru nawet o kilka kilogramów może słono zapłacić. Ale takich problemów w drodze może być wiele więcej.

Drobne naprawy, jak wymiana koła, to dla niego bułka z masłem. Zdarzają się jednak poważniejsze usterki. Tak było w przypadku naprawy łożyska w piaście. Samochód stanął na pięć dni. Czekał aż znajomy kierowca przywiezie części i narzędzia. Na szczęście zdarzyło się to w cywilizowanej części Rosji. - Gdyby to było np. na Syberii albo za Uralem, zostałbym tam do wiosny, bo holownik majątek kosztuje, a holowanie zabronione - mówi. Łukasz często przejeżdża przez tereny, gdzie przez wiele kilometrów nie ma stacji benzynowych, serwisów i ludzi. Tylko las, stepy, bagna i cisza wokoło.

Nie lada zagrożenie stanowią w tym rejonie inni kierowcy. - Jest niebezpiecznie. Tam nie ma żadnej kultury jazdy. Wyprzedzanie na trzeciego, czwartego, jazda poboczem, zajeżdżanie, rzucanie butelkami w szyby, trąbienie, to jest na porządku dziennym - mówi.

Najgorzej jest w Moskwie. Są rewiry, do których żaden kierowca TIR-a nie powinien wjeżdżać. W dzielnicy Chimki rządzą panowie w czarnych BMW. W najlepszym wypadku stracić można pieniądze. W najgorszym - zdrowie lub życie.

Zima w Rosji to kolejna przeszkoda, którą musi pokonać. - Nieodśnieżone drogi, śnieżyce, wysokie zaspy i brak świateł na poboczach. Wystarczy jeden nieprzemyślany ruch i można utknąć na wiele miesięcy - opowiada. Za kółkiem czuje się bardzo dobrze. Ale mimo doświadczenia, zimą jest szczególnie ostrożny. Spokorniał, gdy wpadł w poślizg. Zgubiła go również rutyna. - To był dla mnie znak, że nie można ślepo ufać swoim umiejętnościom. Obawiam się warunków, jakie panują zimą na drodze. Jeżeli ktoś mi powie, że nie boi się jeździć w zimie, to jest wariatem. A samochodem ciężarowym z naczepą jeździ się całkowicie inaczej niż zwykłą ciężarówką. Nie mówiąc o osobowym - mówi. - Nie można zbyt szybko jechać z górki, bo samochód łamie się, wygina się, rzuca nim. Pod górkę też trzeba delikatnie, by wóz nie przechylał się na boki i nie łamał się. Zakręty trzeba brać ostrożnie, by nie było przechyłu, by zapanować nad 40-tonowym kolosem.

Jeździ do Rosji od ponad dwunastu lat. I ten kraj wciąż go zadziwia. Krajobrazy, ludzie. To kraj kontrastów. Wielka bieda i wielkie bogactwo. Chatki i pałace. Łady i najdroższe auta. Bałagan i pięknie wystrzyżone trawniki. - Mijam po drodze wioski i miasteczka zaśmiecone, bez chodników, bez poboczy, krawężników. Sprawia to wrażenie, jakby nikt o nic nie dbał. Wjeżdżam do Moskwy i za wysokimi murami widzę ściany pałaców bogaczy - mówi.

Jak kierowca został truckerem

Łukasz znalazł się w programie „Polscy truckersi” w sumie przez przypadek. Szef spedycji, w której pracował, znał jednego z producentów. Opowiedział mu o castingu.

- Podszedł do mnie akurat, gdy ładowałem towar i spytał, czy nie chciałbym wystąpić. Zgodziłem się. Za kilka minut miałem telefon od ludzi z programu. Tego samego dnia razem z osiemnastoma innymi bohaterami dnia nakręciliśmy materiał do castingu - wspomina. Producenci szukali kierowców nietuzinkowych. Mieli się wyróżniać. Na ekranie wystąpili więc Łukasz motocyklista, drobna Patrycja, która prowadzi ciężarówkę oraz wesołe małżeństwo, Helka, była przedszkolanka i jej mąż Snajper.

Kamera towarzyszy im w pracy. W przyczepie, ładowni, na parkingu, na granicy, w śniegu, deszczu, w dzień i o zmroku. Grają siebie. Barwni królowie szos i prawdziwi profesjonaliści, jak Łukasz, Helka i inni, mają obalić stereotyp typowego kierowcy ciężarówki. - Uważa się powszechnie, że kierowca ma wąsik, brzuszek, nosi klapki i jest w średnim wieku - wylicza Łukasz.

Program o polskich kierowcach to nie nowość. Była już amerykańska edycja i wiele filmów. Bo historie z trasy, brawurowi kierowcy i ich pełne przygód życie widać intrygują nie tylko dokumentalistów, ale i reżyserów. Szybka jazda, karkołomne manewry, adrenalina, o to w tym wszystkim chodzi. Miłośnicy kina akcji i pasjonaci czterech kółek pamiętają filmowy klasyk z 1978 roku pt. „Konwój”, gdzie niejaki Gumowy Kaczor, kierowca trucka, wpada w tarapaty. Zaczyna się konflikt między kierowcami i policjantami. Kierowcy tworzą konwój złożony z wielkich ciężarówek. Teraz to policjanci muszą uciekać. Kultowy „Mistrz kierownicy” opowiada o niejakim Bandziorze, drobnym przemytniku, który ma w ciągu 28 godzin przeszmuglować wielką ciężarówką 400 kartonów piwa z Teksasu do Atlanty.

Łukasza Głowniaka do tych bohaterów nie można porównać, bo on przed nikim nie ucieka, mandaty płaci, ciężko pracuje. Nie czuje się gwiazdą. Jest zwykłym facetem za kółkiem, dla którego jazda to zawód i pasja.


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski