Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Braunek: Aktorstwo pochłonęło mnie tak, że przestało mi sprawiać przyjemność

Ryszarda Wojciechowska
O tym, dlaczego przestała grać w filmach i dlaczego została buddystką opowiada aktorka Małgorzata Braunek

To spotkanie z czytelnikami i wielbicielami jej talentu aktorskiego było nie tylko powrotem do dzieciństwa i młodości. Ale także opowieścią o rozczarowaniu aktorstwem sprzed lat. O tym, dlaczego - będąc u szczytu sławy - postanowiła już nie grać.

Postanowienie było tak silne, że nawet gdyby Fellini albo Bergman wówczas zadzwonili z propozycją roli, też by jej nie przyjęła.

Małgorzata Braunek wspominała, że ten proces rozpoczął się na planie filmu "Lalka". Zobaczyła bowiem, że aktorstwo tak ją totalnie pochłonęło, że przestało jej sprawiać przyjemność. Uzależniła się od niego. I kiedy nie było propozycji, to życie traciło dla niej sens. Musiała się więc z tego uzależnienia wyswobodzić.

Mając 33 lata, wyruszyła w podróż na Daleki Wschód - do Indii, Tybetu. Spotkała Dalajlamę. I odkryła świat buddyzmu oraz siebie.

Opowiadała też o kroczeniu drogą zen i o tym, dlaczego po latach wróciła do grania w filmie i teatrze. Mówiła również, jak fajnie być mamą utalentowanych dzieci, syna Xawerego Żuławskiego, który jest reżyserem i córki Oriny Krajewskiej, aktorki, którą widzowie mogli już dostrzec w "Domu nad rozlewiskiem". Ale przede wszystkim zachwalała uroki bycia... babcią.

Pytano ją, jak jej rodzice przyjęli fakt, że została buddystką.
- Moi rodzice mieli umowę, że kiedy się urodzi chłopiec, to będzie katolikiem, a jeśli dziewczynka - to ewangeliczką. Mama była więc prawdopodobnie zawiedziona jako ortodoksyjna ewangeliczka. Miałyśmy niekończące się rozmowy na ten temat. Ale na krótko przed śmiercią powiedziała mi, że widzi, jak się zmieniłam na lepsze i że to dzięki tej drodze duchowej - odpowiadała aktorka.

Z Małgorzatą Braunek rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Czy książka "Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko" miała być podróżą w głąb siebie?
Podróż w głąb siebie uprawiam już ponad trzydzieści lat. I od tej strony wszystko mam przerobione i przemyślane. A te nasze rozmowy z Arturem (Cieślarem - autorem tego wywiadu rzeki - dop. aut.) były jedynie odpamiętywaniem dawnego życia. Dla mnie samej nie było w tych wspomnieniach niczego zaskakującego. Może tylko nieco inaczej spojrzałam na swoje relacje z rodzicami. Dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo gloryfikowałam kiedyś ojca. I że to było niesprawiedliwe wobec mamy.

Były takie tematy, o których nie chciała pani rozmawiać?

Uzgadnialiśmy wcześniej z Arturem tematy.

Czyli - nie wszystko na sprzedaż?
Oczywiście, że nie. Chciałam ze swojego życia wyłuskać takie refleksje, które by mogły pomóc czytelnikowi. Pragnęłam na przykładzie własnego życia pokazać, jak można podejmować trudne decyzje i być jednocześnie w zgodzie ze sobą.

W książce widać dwie Małgorzaty, naznaczone dwoma Andrzejami. Jednym filmowym - reżyserem i byłym mężem Andrzejem Żuławskim oraz drugim duchowym - Andrzejem Krajewskim, obecnym mężem. Każdy miał inny wpływ na Pani życie.

Jeśli się z kimś wiążemy i podejmujemy decyzję, żeby być z drugim człowiekiem, to siłą rzeczy wpływamy na siebie. Oni mieli wpływ na mnie, a ja na nich. Ja się tego absolutnie nie wstydzę. W ten sposób uczymy się siebie nawzajem i dopełniamy. Każdy związek taki właśnie jest. Nawet jeśli się kończy, to i tak sytuacja była niezwykła, bo dwoje ludzi stawało się jednym.

Przed laty aktorstwo było takim nałogiem, że musiała Pani odejść. A czym jest dzisiaj?
Byciem, po prostu. Nie jest odtwarzaniem czy odgrywaniem, tylko autentyczną obecnością na scenie czy na planie.

Wobec aktorstwa nie ma Pani żadnych potrzeb?
Nie mam.

Dlaczego? Jak aktorka może nie mieć oczekiwań?
Bo też ja nie jestem typową aktorką. Ja się odwiązałam od tego. Jeśli coś do mnie przychodzi, przyjmuję. Nie przychodzi, nie przyjmuję. Nie mam marzeń ani chęci aktorskich. Kiedyś miałam poczucie, że odtwarzam jakieś postaci. A teraz mi się wydaje, że ja je absorbuję. Nie wiem, czy gram w tej chwili? Pewnie tak. A być może nie (śmieje się).

Jak mąż nauczyciel buddyzmu zareagował na Pani powrót do świata filmu?
Kiedy muszę podjąć trudną decyzję, zawsze słyszę od niego to samo: - Cokolwiek zrobisz, masz moje wsparcie.

"Dzień dobry, uśmiechnij się" to akcja Pani i męża. Myśli Pani, że się uda?

Mam nadzieję. Bo gdyby tak nie było, nie zaczynalibyśmy jej. Ale też widzimy, jak bardzo jest potrzebna. Jako społeczeństwo mamy już dość tego, czym się karmimy od dziesiątków lat. I widzimy tę potrzebę zmiany naszej świadomości. Nie możemy być takim społeczeństwem wiecznie z czegoś niezadowolonym, bez przerwy na nie, karmiącym się swoimi klęskami.

Uśmiech ma nas zmienić?
A dlaczego nie? Trzeba zacząć od siebie, krótko mówiąc. Nie liczyć na to, że ktoś inny za nas to zrobi. Nauczy nas mówić dzień dobry, uśmiechać się do drugiego człowieka, wchodzić z nim w życzliwą relację. Ja bardzo świadomie chcę zarażać ludzi uśmiechem. Chcę, żeby wirus uśmiechu się rozprzestrzeniał.

Jak się żyje nauczycielowi zen w kraju, który ma w dalszym ciągu problem z tolerancją?
Mnie się żyje całkiem dobrze. Mam sąsiadów ultrakatolików, którzy powoli przyzwyczajają się do faktu, że mieszkają po sąsiedzku z buddystami. Kiedy Dalajlama przyjechał do Polski, moja sąsiadka spotkawszy mnie, powiedziała: - myślałam, że Dalajlama też zajrzy na naszą ulicę. Myśmy już tutaj były przygotowane na jego przybycie. Z buddyzmem jest trochę jak z uśmiechem. Powolutku, krok za krokiem. Mam nadzieję, że Polacy przyzwyczają się do tego, że są również inne ścieżki duchowe, a nie tylko katolicyzm.

Przed spotkaniem rozmawiałam z koleżanką i stwierdziłyśmy, że my chyba do medytacji nie mamy cierpliwości. A może to tylko niewiedza?
Dzięki medytacji wypracowujemy cierpliwość. My ją tak naprawdę w sobie mamy, tylko wypieramy ją albo tłumimy. Pewnie, że codzienna praktyka medytacyjna wymaga od nas niebywałej determinacji. Ale to właśnie dzięki niej jestem osobą całkowicie spełnioną. Nie mam żadnych pragnień, dotyczących mnie samej. Chcę jedynie, żeby w Polsce nie było podziałów. Żebyśmy byli bardziej życzliwi dla siebie, uśmiechnięci, tolerancyjny. Pragnę, żeby moje dzieci były w swoim życiu spełnione, a moje wnuki zdrowe. Właśnie takie mam życzenia i marzenia.

Słuchając Pani, przypomniałam sobie moją rozmowę sprzed lat z Agnieszką Osiecką. Zapytałam ją, do jakiego kraju nigdy by nie pojechała. Odparła, że do Indii. Zdziwiłam się. I wtedy usłyszałam, że tam jest tyle nędzy, że jeśli człowiek nie może pomóc, to nie powinien tam jeździć.
Nie tylko w Indiach jest tyle nędzy i nieszczęścia. Można by przyjąć zasadę, że skoro nie mogę wszystkim pomóc, to powinnam przestać żyć albo przynajmniej nie ruszać się z miejsca. Ja z kolei pamiętam rozmowę ze swoim pierwszym nauczycielem. Powiedziałam mu, że chcę praktykować, ponieważ widzę, jak dużo jest cierpienia na świecie. I chciałabym ulżyć temu cierpieniu. Na co on spytał: - A masz rodzinę? Odparłam, że tak. I wtedy usłyszałam: - To zajmij się nią.

Ładna odpowiedź. Ale czy zadowalająca?
Jest taka przypowieść związana z jezuitą Anthonym de Mello. Szedł kiedyś z przyjacielem brzegiem morza. Rozmawiali o sprawach duchowych. W tym czasie morze wyrzucało na brzeg nieprzytomną ilość meduz. De Mello rozważając sprawy życia i śmierci, jednocześnie schylał się po meduzy i wrzucał je do morza. W końcu jego przyjaciel zapytał - słuchaj, co ty robisz? Uważasz, że te wszystkie meduzy uratujesz? Na to de Mello odparł: - To spytaj te, którym pomogłem.

Do Pani ludzie przychodzą po duchową pomoc?

Naturalnie, ja się z tym nie kryję. Ale to nie jest tak, że zachowuję się jak misjonarka, która jeździ po kraju i zachęca do praktykowania. Bliższa mi jest zasada - szukajcie, a znajdziecie. Jeżeli ktoś chce, to znajdzie do mnie drogę. I wtedy jestem absolutnie dostępna.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Małgorzata Braunek: Aktorstwo pochłonęło mnie tak, że przestało mi sprawiać przyjemność - Dziennik Bałtycki

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski