Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata pracowała z dzikimi zwierzętami. To dziewczyna, której mruczały gepardy

Sylwia Hejno
swiatoczamigoski.blog.pl/materiałyprasowe
Została okrzyknięta doktorem Dolittle w spódnicy. Odchowywała małpy, karmiła sępa, patrzyła, jak dzikie zwierzęta wracają na wolność. W pocie czoła naprawia to, co człowiek zepsuł.

Pracowała w centrach rehabilitacyjnych dla dzikich zwierząt na Kostaryce, w RPA, Boliwii, Chinach, Brazylii czy Australii. Pod opieką miała już sześćdziesiąt gatunków z całego świata: jaguary, gepardy, hieny, nosorożce, żyrafy, szakale, psy dingo czy małpy. Małgorzata Zdziechowska, dziewczyna z Lublina, w której domu mieszkały zwierzęta wszelkiej maści, łącznie z żabą i kurczakiem ocalonymi z laboratorium, napisała książkę „Zwierzaki podróżniczki Gosi”. Głównie dla dzieci, ale praktycznie dla każdego, bo chce opowiedzieć o swoich przygodach, żeby uczyć nas wrażliwości i odpowiedzialności za dziką przyrodę. Radziła sobie nawet z najtrudniejszymi zwierzęcymi pacjentami. - Niektórzy pytają, jak to się dzieje, że mówię po polsku do zwierząt na całym świecie, a one mnie rozumieją. W komunikacji nie chodzi o język, ale o to, co mamy w sercu i głowie - napisała we wstępie.

Patrząc na zdjęcia, gdy tulą się do niej gepardy (pozwala sobie na taką czułość tylko i wyłącznie wobec tych zwierząt, które z rozmaitych przyczyn nie wrócą na wolność), można ulec złudzeniu, że taki wolontariat to sama przyjemność. Nieprawda. To ciężka fizyczna praca, w dodatku trudna emocjonalnie. Do centrów trafiają zabiedzone zwierzęta z likwidowanych zoo, ofiary kłusowników i myśliwych. Zwierzęta uratowane z cyrków i te, które miały być domowymi maskotkami w imię ludzkich kaprysów. Nie jest to zajęcie dla każdego. - Staram się nie myśleć o tym, co te zwierzęta spotkało. Gdybym zaczęła się nad nimi użalać, wcale bym im nie pomogła. Skupiam się na ich przyszłości, na tym, żeby im pomóc, wyleczyć, nauczyć je egzystować w nowych warunkach, a tam, gdzie to możliwe, żeby trafiły na wolność. O zwierzętach, które trafiły do ośrodków, myślę jako o tych szczęśliwych, które dostały drugą szansę - mówi Gosia.

Pierwsza, podstawowa sprawa to dobrze sprawdzić ośrodek. Młodzi, pełni zapału wolontariusze często popełniają ten błąd, że jadą w ciemno, nie wiedząc, że mogą trafić w miejsce, które bardziej niż pomóc zwierzętom, chce na nich zarobić. Gosia, z zawodu dziennikarka, prześwietla dane centrum - sprawdza w internecie, dopytuje prozwierzęce organizacje. W ten sposób raz udało jej się odkryć, że miejsce, w które miała pojechać, oddaje uratowane zwierzęta jako reproduktory do hodowli przeznaczonej na polowanie. Kolejna sprawa: turyści. Miejsca, które odwiedziła albo ich nie wpuszczały (jak Criadouro Onca Pintada w Brazylii), albo ich kontakt ze zwierzętami był bardzo ograniczony.

Maskotki i ofiary polowań

Każdy region ma swoje problemy. Łączy je jedno: u jego źródła leży człowiek. - W Afryce dużym problemem jest kłusownictwo, którego skutkiem ubocznym są osierocone małe, które trafiają do centrów rehabilitacyjnych. Nieco inaczej wygląda sytuacja w Ameryce Południowej, tam zwierzęta często są zabijane po to, aby ich małe sprzedać na nielegalnym rynku. Wiele osób chce mieć w domu zamiast psa czy kota - małpę, ostronosa czy lisoszakala. Z czasem okazuje się, że nie byli w stanie zapewnić mu odpowiednich warunków, a ze słodkiego maleństwa wyrosło sfrustrowane i agresywne zwierzę, więc się go pozbywają - wyjaśnia.

Boliwia, ośrodek La Senda Verde (Zielona Droga). Wiele zwierząt, które tu trafiły, to porzucone maskotki, których potrzeby przerosły właściciela. Kupienie dzikiego zwierzęcia na czarnym rynku nie stanowi problemu, mało kogo interesuje, jakim kosztem się to dzieje. Wyjec Baloo tak kurczowo trzymał się zabitej matki, że stracił palec, gdy był od niej na siłę odrywany. Inną małpkę, czepiaka Selvę w plecaku handlarza przypadkiem zauważył policjant, gdy rozpaczliwie próbowała wydostać się na zewnątrz... Gdy pogotowie dla zwierząt przywiozło ją do ośrodka, była przeraźliwie chuda i całkiem łysa. - Najprawdopodobniej ktoś nie wiedział, jak należy ją karmić i dawał jej chipsy i czekoladę. Miała także poważne problemy psychiczne - mówi Gosia.

Jej jednak małpka zaufała. Okręcała wokół niej ogon albo podnosiła nogawkę od spodni i uważnie oglądała sznurówki. Z czasem narodziła się między nimi prawdziwa więź. Selva odzyskiwała wagę, sierść odrastała. - Gdy pewnego dnia do mnie podeszła, przytuliła się i zasnęła, po prostu ją pokochałam.

Aby zajmować się małpami, trzeba przejść specjalną kurację, by wyeliminować bytujące w ciele pasożyty, obojętne dla człowieka, ale groźne dla małp. Przyuczanie do życia na wolności wygląda następująco: opiekunowie idą z małpami do lasu, gdzie zostają one na cały dzień, czasem na kilka dni. Te okresy stopniowo się wydłużają, aż w końcu małpa nie wraca - to znak, że zadomowiła się w naturalnym środowisku. Tak było w przypadku Kongi, małpki, którą ktoś przywiązał do drzewa, zostawiając na pewną śmierć. Obecnie raz na jakiś czas tylko zagląda do ośrodka, bo zamieszkała na wolności, gdzie założyła rodzinę.

Małe potrzebują dużo opieki. Przez pierwsze dwa miesiące życia „jeżdżą” na mamie. Następnie schodzą z niej na czas jedzenia, ale do 4 - 5 miesiąca życia nieustannie siedzą na niej albo na innym członku grupy. Gdy mamy zabraknie, pracownicy muszą przejąć jej rolę. Ponieważ nie mogą towarzyszyć im non stop, zostawiają małym małpkom misie, aby mogły się w nie wtulić.

Cena za trofeum z małpy zabitej w trakcie polowania oferowanego przez jedno z polskich biur, to ok 100 euro. Za pawiana trzeba zapłacić 270 euro, za żyrafę - 1950 euro, za karakala, czyli dzikiego kota - 750 euro. Jeżozwierz i szakal są gratis.

Trophy hunting, czyli polowania dla trofeum to kolejny, bardzo kontrowersyjny problem. Kontrowersyjny, bo część pieniędzy z polowań, oczywiście tylko tych legalnych, jest przeznaczana na utrzymanie parków i przyrody. Niektóre organizacje tolerują więc trophy hunting, inne stanowczo się mu sprzeciwiają. Łowcy trofeów polują na całym świecie, szczególnie chętnie jadą tam, gdzie są rzadkie, atrakcyjne dla nich, gatunki zwierząt. Póki co, Polska wciąż pozostaje w tyle za bogatszymi krajami, ale ten rynek egzotycznych łowów cały czas się u nas rozwija.

- Człowiek chce mieć więcej i więcej. Gdy ma już rogi sarny, zaczyna mu się w pewnym momencie marzyć głowa lwa - komentuje Paweł Cywiński, podróżnik, orientalista i koordynator projektu „Post turysta”, poświęconego etycznej turystyce. - Wydaje się nam, że lokalni mieszkańcy na tym korzystają, tymczasem niewielki procent dochodów trafia do nich, ponadto różne grupy etniczne są dyskryminowane. Muszą się przeprowadzać, nie mają dostępu do danego terenu na czas polowania albo patrzą, jak zwierzęta ważne w ich mitologii są zabijane dla zabawy. Rolą parków jest chronienie przyrody. Jeżeli musimy zdobywać pieniądze na ich ochronę w taki sposób, poświęcając przyrodę, to znaczy, że zatracają one swoją rolę - uważa.

Jedną z ofiar niezbyt wprawnego myśliwego został krokodyl w RPA.

- To był bardzo smutny przypadek. Pewnego dnia nasz znajomy strażnik przyrody został wezwany do krokodyla, który leżał na mieliźnie. Ktoś mu strzelił między oczy, ale tak nieumiejętnie, że zwierzę przez dwa dni konało w cierpieniach. Bardzo kochał krokodyle, były to jego ulubione zwierzęta. Do tej pory pamiętam jego słowa: „Wyobraź sobie to uczucie, że zabijasz coś, co kochasz i to właśnie dlatego, że to kochasz...” - wspomina Gosia.

Czuły sęp i szorstki całus geparda

Kolejnym problemem jest podejście samych mieszkańców. W Afryce mnóstwo ptaków zostaje otrutych. Tak właśnie było w z sępem, zupełnie dzikim, o czym Gosia początkowo nie wiedziała. Zazwyczaj ptakom wystarcza płukanie żołądka, ale ten nie chciał jeść i z dnia na dzień marniał w oczach. - Miałam ze sobą piętnaście sporych kawałków mięsa. Ponieważ nie chciał ich jeść, drobiłam je na dużo mniejsze, które podawałam mu prosto do dzioba. O dziwo, całkiem nieźle nam poszło i gdy opiekunka zwierząt zobaczyła, że dobrze sobie z nim radzę, oddała mi go pod opiekę. Po pewnym czasie głaskałam go i przytulałam. Gdy się dowiedziałam, że jest dziki, byłam przerażona tym, że go oswoiłam, marnując jego szanse na powrót na wolność. Na szczęście okazało się, że innych osób nie akceptował. Trafił potem do klatki z innymi sępami i po pełnej rekonwalescencji miał zostać wypuszczony na wolność - wspomina.

Gepardzicę Eden poznała w RPA. Na świecie pozostało mniej niż 10 tys. gepardów, a ginie ich ok. dwustu rocznie. Z ich skóry robi się buty i ubrania, szczególnie modne np. w Sudanie, różne części ich ciała są wykorzystywane w znachorskich praktykach. To także jedne z ulubionych zwierząt myśliwych.

Małgorzata Zdziechowska patrzy na gepardy inaczej. Usłyszała na własne uszy, że jedyne z tzw. piątki wielkich kotów mruczą, mają też bardzo szorstki język. Buziak od geparda to jak przesunięcie po twarzy papierem ściernym, jednak mężnie znosiła okazywaną czułość. Do Eden chodziła dwa razy dziennie z miską, czasem podawała jej małe porcje z ręki. Zwierzę początkowo nie chciało jeść, płoszył je każdy szelest. Po pewnym czasie zaufała Gosi całkowicie.

- Eden była rocznym gepardem i nie odstępowała mnie na krok. Miała problem z łapą, nie poradziłaby sobie na wolności, podobnie jak jej przyjaciółka Faith, która przeszła zapalenie opon mózgowych i nie miała koordynacji, wskutek czego chodziła jakby była pijana.

Inną jej podopieczną była Oliwia, osierocony dziewięciomiesięczny nosorożec biały. Mama Oliwii padła ofiarą kłusowników. Gdy trafiła w ręce Gosi ważyła „zaledwie“ 300 kg. Jaki jest najlepszy sposób na rozpędzonego, skorego do zabawy nosorożca? Położyć mu czapkę na rogu. Oliwię trzeba było karmić z butelki (wypijała dwa litry mleka cztery razy dziennie). A także zabierać na kąpiele błotne, żeby się nauczyła tego, co robią dorosłe nosorożce. Specjalnie dla niej, Gosia wraz z wolontariuszami ryła „rogiem“ w ziemi, tak na zachętę. Takie historie sprawiły, że dziennikarz Daily Mail nazwał polską podróżniczkę „doktor Dolittle w spódnicy”, a artykuł o niej przedrukowały gazety i portale z całego świata.

Turysta chce przytulić tygryska

Najpiękniejszy jest dla niej moment, kiedy zwierzę wraca na wolność. A najgorszy? - Gdy dzikie zwierzę jest zmuszone do życia w niewoli. Gdy trafia do ośrodka i jest zbyt duże, żeby je oswoić, a zbyt młode, żeby po rehabilitacji można wypuścić je na wolność. Takie zwierzęta bardzo się stresują w zamknięciu, a mnie łamie się serce, kiedy na nie patrzę - mówi.

Niestety, do niewolenia i zabijania dzikich zwierząt, szczególnie w wakacje, masowo przykładają rękę nieświadomi turyści.

Słynna sprawa lwa Cecila, którego zabił dentysta, wstrząsnęła całym światem. Prawda jest jednak taka, że na lwy i inne dzikie zwierzęta biali turyści polują cały czas. Istnieją także farmy hodowlane lwów z tzw. polowaniami puszkowymi. Polegają one na tym, że myśliwy, zwykle bezpiecznie schowany na pace ciężarówki, strzela do zwierzęcia wychowanego w niewoli, które nie ma możliwości ucieczki, bo znajduje się na zamkniętym terenie. Często to te same farmy oferują turystom takie rozrywki, jak na przykład wzięcie lwiątka na ręce.
Niedawno na jaw wyszła głośna sprawa świątyni tygrysów w Tajlandii. Turystyczna mekka, gdzie tysiące osób robiło sobie pamiątkowe zdjęcia z tygrysami, głaskało je i przytulało, okazała się piekłem. Było to w rzeczywistości istne centrum handlowe dla czarnego rynku. Zwierzęta dorastały i były zabijane dla części ciała i skór, ich mięso trafiało do restauracji, kuszących tym egzotycznym daniem. Gdy funkcjonariusze odbijali ze świątyni 137 tygrysów, dokonali wstrząsącego odkrycia - w lodówce znaleźli 60 zamrożonych i zabutelkowanych tygrysiątek oraz części ciała innych zagrożonych gatunków, jak donosi National Geographic.

Na całym świecie na portalach społecznościowych posypały się komentarze typu „Gdybym wiedział, nigdy bym tam nie poszedł”. Problem leży jednak gdzie indziej: to miejsce powstało właśnie dlatego, że byli chętni, by przyjść. - Gdyby nie turyści szukający wrażeń, nigdy by nie doszło do takiego procederu - nie ma wątpliwości Alicja Barcikowska, założycielka Fundacji Sanctus Nemus. - Niestety ludzie, którzy płacą za różne formy atrakcji turystycznych ze zwierzętami, są po prostu nieświadomi, że one cierpią albo się nad tym nie zastanawiają. Na początku świątynia zasłynęła jako miejsce ratujące tygrysy. I możliwe, że tak było. Niestety, gdy mnisi odkryli, że można na tym zrobić biznes, zaczął się prawdziwy dramat. Jako turyści musimy być świadomi, że nie istnieje etyczna rozrywka tam, gdzie są zwierzęta i w grę wchodzą pieniądze. Jeśli nie chcemy przykładać ręki do cierpienia zwierząt, jedynym pewnym wyjściem jest nie korzystać z takich atrakcji.

- Turystyka jest jak teatr, mnóstwo rzeczy pozostaje ukrytych, a my się nie zastanawiamy, co się dzieje za sceną. W Afryce, Ameryce Południowej czy Azji jest wiele miejsc, które proponują turystom dokarmianie czy głaskanie małych dzikich zwierząt. Gdy nieco dorosną, są w kontrolowany sposób wypuszczane, aby można było sobie robić z nimi zdjęcia, a gdy robią się jeszcze starsze, są sprzedawane myśliwym do zabicia. Takie zwierzęta od urodzenia do upolowania żyją wyłącznie dla potrzeb turystów, z tym, że jedni marzą, aby to samo zwierzątko poprzytulać, inni, by je zastrzelić, a jeszcze inni, by kupić sobie z niego pamiątkę - dodaje Paweł Cywiński.

Małgorzata Zdziechowska pomogła niezliczonej ilości zwierząt, wiele wróciło lub wróci na wolność. Sama nie chodzi nawet do zoo. - Miejsce zwierząt jest na wolności. To my odpowiadamy za ich krzywdę, więc powinniśmy poczuć się za nie odpowiedzialni - uważa.

„Zwierzaki podróżniczki Gosi“ to książka Małgorzaty Zdziechowskiej, w której wprowadza najmłodszych w świat dzikiej przyrody i uwrażliwia na zagrożenia. Poznamy jej zwierzęcych przyjaciół i ich historie, które sprawiły, że trafiły, często z winy ludzi, do specjalnych ośrodków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski