Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Niedźwiecki: Nie mam momentów, w których płaczę z żalu, że życie nie potoczyło mi się inaczej

Kuba Dobroszek
Marek Niedźwiecki
Marek Niedźwiecki Marcin Klaban/materiały prasowe wydawnictwa
- Proszę mi wierzyć, że nie mam momentów, w których płaczę z żalu, że życie nie potoczyło mi się inaczej. Lubię je takie, jakie jest - mówi dziennikarz radiowy Marek Niedźwiecki w rozmowie z Kubą Dobroszkiem

Pamięta Pan może piosenkę Paula Wellera "Wild Wood"?
(chwila ciszy) Przyznam się szczerze, że tej akurat nie.

To opowieść o samotności. Ale nie takiej, jaką znamy z twórczości The Cure czy The Smiths, ale o samotności radosnej. Optymistycznej.
Wie pan, ja często słucham muzyki w ten sposób, że nie silę się na rozumienie tekstów. Czasami głos wykonawcy traktuję po prostu jako dodatkowy instrument.

Rozumiem, że nie ma Pan problemu ze swoją samotnością?
Absolutnie nie. Dlatego niespecjalnie szukam utworów w klimacie przytoczonego tutaj Paula Wellera. Nie mam na ołtarzyku zestawu piosenek, które będą mnie pocieszały w chwilach rozpaczy.

Ja z kolei mam taki zestaw całkiem pokaźny. I zastanawiam się, skoro tak wielu artystów potrafi śpiewać o samotności bez melancholii, nostalgii, czy samotność się lubi, czy się do niej po prostu przyzwyczaja?
Najpierw się do niej przyzwyczaja, a potem się ją lubi. Bywały takie momenty, w których całym sobą krzyczałem, że nie chcę być sam.

Młodość?
Zresztą chyba każdy dwudziestoparolatek chociażby myśli o zakładaniu rodziny. Tak się jednak stało, że zacząłem brnąć w samotne życie. I tak brnąłem, brnąłem... Obecnie samotność, że tak powiem, obłaskawiłem. Uwielbiam ją. Proszę mi wierzyć, że nie mam momentów, w których płaczę z żalu, że życie nie potoczyło mi się inaczej.

Kiedy nadszedł ten dzień, w którym polubił Pan to swoje samotne życie?
Myślę, że to się stało, kiedy już byłem panem Markiem z radia. Przestałem zastanawiać się nad szukaniem drugiej połówki, bo wydawało mi się, że czas takich poszukiwań minął.

Minął? Tak po prostu?
Na poszukiwania jest czas, kiedy ma się naście, dwadzieścia kilka lat. Z kolei kiedy człowiek ma pewnego rodzaju stabilizację, robi to, co kocha, to wydaje mi się, że niewiele więcej mu do szczęścia potrzeba.

Ale odludkiem Pan chyba nie jest?
A skąd! Otaczam się przyjaciółmi i znajomymi, z którymi chętnie się spotykam. Mam jednocześnie ten komfort, że mogę powiedzieć "nie": zamykam drzwi, wyłączam telefon i nie ma mnie dla nikogo. Proszę sobie wyobrazić, że dosłownie wczoraj ktoś bez przerwy dzwonił do mojego mieszkania. W końcu otworzyłem, myśląc, że to pani gospodarz przyszła prosić mnie, żebym podpisał jakieś papiery. A wie pan, kto się zjawił?

Domokrążcy?
Prawie. Jehowi. Po takich sytuacjach zamykam się jeszcze bardziej i nie otwieram nawet listonoszowi. Bo przecież nie muszę.

Idzie Pan na łatwiznę.
To nie jest tak, iż na początku założyłem sobie, że będę robił wszystko, aby było tak, jak jest w tej chwili. Nie jestem człowiekiem na tyle mądrym, żeby wszystko przewidzieć. Z moim życiem było jak z moimi audycjami, podczas których pierwszy utwór zawsze był falą, na której tworzyło się cały program.

Wokół siebie spotyka Pan wiele podobnych duszy?
Nie oceniam ludzi w ten sposób.

Tu nie chodzi o ocenę, ale o obserwację.
Mam w redakcji paru znajomych, którzy, podobnie jak ja, są radiotami. Bo, muszę powiedzieć, że praca w radiu to taka trochę kula u nogi, pętla na szyi. Nie ma od niej ucieczki, bo jest niesamowicie pociągająca i fascynująca, a przy tym bardzo uzależniająca.
Rozumiem więc, że Myśliwiecka 3/5/7 jest wylęgarnią samotników.
Oczywiście, że nie. Mnóstwo ludzi ma przecież swoje rodziny, a radiotami są tylko na Myśliwieckiej. Po opuszczeniu radia to w dalszym ciągu świetni ojcowie, mężowie, żony.

Posiadanie rodziny nie oznacza, że człowiek nie jest samotny.
Przyznam się szczerze, że moja samotność jest trochę ucieczką od podejmowania trudnych decyzji. Moim zdaniem znalezienie sobie partnera czy też partnerki jest najtrudniejszą decyzją w życiu. Sam obserwuję - wśród rodziny, przyjaciół - że nie wszystkim się udało.

No tak - miłość, która początkowo wydawała nam się nieśmiertelna, po latach może wypalić się niemal całkowicie.
Nie ma na to reguły.

A Pańscy słuchacze to ludzie samotni? Stare powiedzenie mówi, że ciągnie swój do swego.
Oni jakoś przestali mi się już zwierzać.

Kiedyś robili to częściej?
Chyba tak. Oczywiście mam grono osób, z którymi koresponduję od lat. Wcześniej przysyłali pocztówki, teraz przede wszystkim mejle. Stali się wręcz moimi przybocznymi. Niektórzy na przykład z własnej inicjatywy zajmują się moją stroną internetową.

Może nie są samotni, ale bezbronni. Paradoksalnie jeszcze bardziej niż kilkanaście lat temu.
Nie mam takiego wrażenia.

Czyli już nie czuje się Pan przewodnikiem?
Tego nie powiedziałem.

Dawniej "Lista" podpowiadała odbiorcom, czego mają słuchać. Utwory te w jakiś sposób determinowały styl bycia i nie tylko. Współcześnie, w dobie szerokiego dostępu do muzyki, wydaje mi się, że piosenka to coraz częściej wyłącznie rozrywka.
Odpowiem panu w ten sposób: gdyby ludzie nie potrzebowali już przewodników, mnie by nie było w tym miejscu, w którym jestem.

I jak ja mam teraz znaleźć kontrargument?
Ludzie wciąż identyfikują się z prezenterem i jego gustem. To wynika z tego, o czym wspomniał pan wcześniej - z dostępności muzyki. Odbiorcy mają szeroki wachlarz możliwości, mimo to spora część społeczeństwa wciąż słucha mojej audycji. Radio nie zginie nigdy, bo owszem, może pan sobie ułożyć playlistę z dwóch tysięcy piosenek, ale czasem ma pan potrzebę włączenia jakiejś stacji i posłuchania tego, o czym prezenter do pana mówi.

Zauważa Pan młodych spikerów, którzy kiedyś przejmą pańską rolę?
Niestety nie.

Radio więc chyba nie wydaje się tak bardzo nieśmiertelne, jak Pan to przed chwilą nakreślił.
Mówiący prezenter nie musi być od razu przewodnikiem. To tak nie działa.

Jak więc wyobraża Pan sobie moment, w którym popyt na przewodników przewyższy podaż?
Z jednej strony mam taką obawę, z drugiej gdzieś wciąż tli się nadzieja, że ci wszyscy, którzy wychowali się na takich starszakach jak ja, dopiero zaczną swoją przygodę z radiem.

Część już zdążyła się wychować na pańskiej "Liście", a część wciąż stara się wychowywać. Widzę to po swoich znajomych.
Ludzie, których obecnie spotykam na dniach otwartych radia, to wciąż ci sami ludzie, których spotykałem kilkadziesiąt lat wcześniej.

Chce Pan powiedzieć, że "Lista" się nie zmienia, słuchacze się nie zmieniają, nic właściwie się nie zmienia... Nie uwierzę.
Chcę powiedzieć, że jeśli pańscy rodzice słuchali Trójki w latach młodości, to jest spore prawdopodobieństwo, że pan również będzie jej słuchał. To się w pewnym stopniu dziedziczy.

Co z resztą?
Z kolei ci, którzy urodzili się po roku 1989 i odkryli, że radiem dla nich jest Radio Zet czy RMF FM już nigdy do nas nie przyjdą. Nie mają potrzeby, którą miałem na przykład ja, żeby szukać czegoś na skali.
Może nie mają potrzeby, bo Trójka nie ma im nic do zaoferowania. Owszem, gra inną muzykę niż wiodące stacje, ale w dobie internetowych stacji radiowych, to nie jest wyznacznik, który przekona do siebie rzesze słuchaczy. Może po prostu Trójka nie sprawdza się już tak świetnie w czasach, kiedy muzykę wyszukuje się zaledwie jednym kliknięciem, a styl bycia wyznaczany jest w klubokawiarniach i pubach. Może ci, którzy wciąż starają wychowywać się na "Liście", a o których wspomniałem wcześniej, robią to, bo po prostu tak wypada.
Myślę, że Trójka to wciąż radio dla ludzi myślących. Nie jesteśmy stacją grającą bez przerwy muzykę, potrzebną słuchaczowi tylko po to, żeby dowiedzieć się, która jest godzina. Dlatego ja się cieszę, że mamy te 10% słuchalności, za to nasi odbiorcy są w pełni świadomi tego, czego i o czym chcą słuchać.

Przypadkowi słuchacze jednak też się zdarzają.
Często dostaję sygnały w stylu: "Panie Marku, słuchałem »Listy« w latach 80., później niestety wyjechałem na dłuższy okres z kraju. Po powrocie znów natknąłem się na pańską »Listę« i wróciły moje młodzieńcze lata!".

Listy od słuchaczy potrafią Pana jeszcze poruszyć?
Oczywiście! Dosłownie kilka dni temu otrzymałem jeden z tych bardziej wstrząsających. Słuchacze byli w podróży, mieli do pokonania ok. 900 km. Włączyli więc Trójkę, akurat graliśmy koncert Sharon Corr…

…znakomitej skrzypaczki, nadmieńmy…
Słuchacze szczęśliwie dojechali do hotelu, w trakcie serwisu informacyjnego zdążyli zameldować się w pokoju. Gdy audycja ponownie się rozpoczęła, do pomieszczenia, w którym przebywali wtargnęły jakieś bandziory. Dramatyczna sytuacja: gaz pieprzowy, policja, karetka... I wie pan, co napisał słuchacz? Że to wszystko zdarzyło się podczas jednej audycji. Że zaczęli jej słuchać jako szczęśliwi ludzie wracający z zagranicy do Polski, a skończyli na policji, spowiadając się z zajścia, które miało miejsce tej feralnej nocy.

A więc jednak stacja z duszą. Wciąż taka, z którą można się identyfikować.
Wie pan, niektóre gazety nazywa się szmatławcami. Ale nagle w kiosku widzę, że ludzie je kupują, mają potrzebę przeczytania, z kim wczoraj spała dana artystka lub z kim upił się znienawidzony poseł. Społeczeństwo ma wiele obliczy.

Podobno tak. Jak Światowid.
To pewnie wynika ze zmiany czasów i tempa egzystencji. Gdybym ja swoje życie miał podzielić na dwie części, to pierwsza obejmowałaby lata 1973-1982 - pierwsze płyty Pink Floyd, czasy Abby - natomiast na drugą składałoby się ostatnie trzydzieści lat.

Współczesność naprawdę jest aż tak mało wyrazista?
Wydaje mi się, że teraz po prostu możemy wszystko. Nie musi pan długo szukać, żeby znaleźć kapelę hardrockową czy popową. Mało tego - zespoły z poprzednich lat wciąż działają, mają się świetnie. Ja się na przykład bardzo cieszę, że ci, którzy zaczynali w latach 70., jak np. David Bowie czy Fleetwood Mac, wciąż nie rezygnują z pracy zawodowej.

Wszyscy narzekają, że stare zespoły reaktywują się tylko dla pieniędzy. Mnie to, szczerze powiedziawszy, mało obchodzi, po co to robią - jeśli mam okazję zobaczyć na żywo The Police czy Blur, czyli zespoły, których w czasach świetności siłą rzeczy nie mogłem posłuchać, to mogę się tylko cieszyć.
Piotr Metz powiedział kiedyś, że problemem współczesnego rynku fonograficznego, nie jest tak szeroki dostęp do muzyki, ale to, jaką muzykę lansują media.

Te słowa padły bodaj w rozmowie z "Rynkiem muzycznym".
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się pod nimi podpisać. Kiedy jakiś czas temu w radiach pojawiły się playlisty, stwierdziłem, że one nie zabijają tylko radia, ale zabijają również, a może przede wszystkim, muzykę. Artyści zaczynają nagrywać pod konkretne stacje: odpowiednia długość, tempo, nieskomplikowane teksty. Żeby tylko ich zagrano, zaprezentowano szerszej publiczności. To chore zło, które przyszło do nas ze Stanów.

Dlatego woli Pan podróżować do Australii?

To byłoby chyba jednak zbyt duże uproszczenie. (śmiech)

Pańskie zamiłowanie do tego kontynentu jest powszechnie znane - wspomina Pan o nim - czy to w książkach (choćby najnowszej: "Radiocie"), czy na blogu. A gdyby pisał Pan kartkę z Australii do radia, jak by Pan opisał to miejsce?
Wie pan, że ja raczej nie jestem zbyt wylewny?

Jedna pocztówka to żadna wylewność.
W takim razie zapewne napisałbym, że od dawna nic mnie tak nie urzekło jak niebo nad Australią. Wydaje się być wyżej niż gdziekolwiek indziej na świecie. No i zapach. Niesamowity zapach. Zapach każdego miejsca.

Potrafiłby Pan wskazać jakieś podobieństwa, które łączą Australię z naszym krajem?
Nie. Absolutnie nie. Może jeśli chodzi o wino, to obecnie w Polsce łatwiej dostać to znakomite australijskie. No i myślę, że mój rodzinny Szadek mógłbym nazwać taką rodzimą Australią. Wciąż mam tam swój kawałek miejsca, do którego bardzo lubię wracać. Bo wie pan, lubi się wracać do tych miejsc, w których było się szczęśliwym. Muszę przyznać, że ja w Szadku byłem niesamowicie szczęśliwy.

O Polsce Pan rozmawia za granicą?
Najczęściej.

Co Pan o nas opowiada?
Opowiadam sztuką: przywożę naszą muzykę, nasze filmy. Jeszcze w latach 90., kiedy rzadziej się podróżowało, a dostęp do informacji był znacznie trudniejszy, byłem dla obcokrajowców żywym kawałkiem Polski, która do nich przyjechała. Teraz już nikt nie zapyta mnie o to, czy w sklepach można kupić krówki, czy jakieś inne cukierki.

Politykę Pan relacjonuje?
Nie. Nie rozumiem jej, poza tym nie mam na to ochoty.

Panie Marku, ostatnie pytanie nie mogło być inne: pamięta Pan może piosenkę Paula Wellera "Wild Wood"?
Ono już padło na początku?
Tak, ale ta rozmowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że koniecznie powinien ją Pan sobie przypomnieć. To piosenka o Panu.

W takim razie z pewnością ją sobie odświeżę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Marek Niedźwiecki: Nie mam momentów, w których płaczę z żalu, że życie nie potoczyło mi się inaczej - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski