Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Trela: Trzeba odbudować reputację Janowa Podlaskiego i polskiej hodowli koni arabskich

Wojciech Rogacin
Marek Trela do lutego 2016 roku był prezesem stadniny koni w Janowie Podlaskim. Przez dziesięciolecia pracy hodowlanej odniósł wiele sukcesów. Został zwolniony bez podania przekonujących przyczyn przez „dobrą zmianę”. Oprócz niego zwolniono dyrektora stadniny w Michałowie Jerzego Białoboka oraz specjalistkę ds. hodowli koni w Agencji Nieruchomości Rolnych Annę Stojanowską. Audyt w stadninach wykazał, że  przez zwolnionych prezesów były one prowadzone wzorowo
Marek Trela do lutego 2016 roku był prezesem stadniny koni w Janowie Podlaskim. Przez dziesięciolecia pracy hodowlanej odniósł wiele sukcesów. Został zwolniony bez podania przekonujących przyczyn przez „dobrą zmianę”. Oprócz niego zwolniono dyrektora stadniny w Michałowie Jerzego Białoboka oraz specjalistkę ds. hodowli koni w Agencji Nieruchomości Rolnych Annę Stojanowską. Audyt w stadninach wykazał, że przez zwolnionych prezesów były one prowadzone wzorowo fot. Wojciech Rogacin
- Zawsze będę służyć polskiej hodowli koni - mówi były prezes stadniny w Janowie Podlaskim Marek Trela w rozmowie z Wojciechem Rogacinem.

Czy książka „Marek Trela. Moje konie, moje życie” jest już podsumowaniem Pana pracy hodowlanej, czy tylko podsumowaniem pewnego jej etapu? Nawiązuję tu do tego, że tzw. „dobra zmiana” zmusiła Pana do odejścia ze stadniny koni w Janowie Podlaskim, a ta przez dziesięciolecia była pana całym życiem.
Pani Ewa Bagłaj mocno na mnie naciskała w sprawie książki, kończąc cały cykl wywiadów, jaki ze mną przeprowadziła. Kiedy zapytała mnie, jak bym to podsumował, odpowiedziałem jej, że właśnie ten ostatni okres jest dobrym podsumowaniem mojej pracy hodowlanej. Nie mam jeszcze całkowicie skrystalizowanych planów na przyszłość. W tej chwili jestem niezależnym doradcą hodowlanym i współpracuję z kilkoma stadninami w Europie i na Bliskim Wschodzie. Być może w przyszłości zamieszkam na dłużej poza Polską, ale to jeszcze nie są skrystalizowane plany. Cokolwiek bym jednak nie robił, na pewno to będzie w jakiś sposób związane z końmi.

Książka opowiada o Pana dzieciństwie w Warszawie na Kole, od treningów w sekcji jeździeckiej Legii, aż po pracę w stadninie w Janowie Podlaskim. Jakie refleksje miał pan cofając się wspomnieniami do tych wydarzeń?
Dużo czasu spędziliśmy z panią Ewą, która zadawała mi wiele pytań, nawet bardzo osobistych. I zastanawiając się nad odpowiedziami na te pytania, do pewnych wniosków dochodziłem. Główna moja refleksja jest taka, że gdybym miał jeszcze raz podejmować decyzje, to byłyby one bardzo podobne do tych, które podjąłem. Te konie w jakiś sposób zainfekowały mnie w młodym wieku i tak już pewnie zostanie do końca.

Czy dziś, kilka miesięcy po zmuszeniu do odejścia z Janowa, czuje Pan wciąż jakąś gorycz?
Rozmawialiśmy, jak pan pamięta, natychmiast po tegorocznej aukcji Pride of Poland. Stanowiła ona dla mnie niemały szok. To co się w trakcie niej działo, (podejrzane, powtarzane licytacje najlepszych klaczy - red.) tylko mnie utwierdzało w tym, że stała się rzecz smutna, przykra. To, co się stało w stadninach w Janowie i Michałowie po odejściu moim, inżyniera Jerzego Białoboka i Anny Stojanowskiej z Agencji Nieruchomości Rolnych nie było najszczęśliwsze. Obecny zarząd Janowa, czyli pan profesor Pietrzak ma poważny problem, bo dostał - w zupełnie niezawiniony przez siebie sposób - firmę pozbawioną finansów oraz bardzo istotnych pracowników. Mam nadzieję, że sobie z tym poradzi, że stadnina janowska będzie starała się odbudować utraconą reputację, bo wydaje mi się, że ta reputacja jak na razie najbardziej ucierpiała.

Mam nadzieję, że stadnina janowska będzie starała się odbudować utraconą reputację. To właśnie ona najbardziej ucierpiała

Jak to wszystko jest komentowane za granicą?
To co działo się na aukcji odbiło się na tyle szerokim echem, że podczas czempionatu świata w Paryżu (pod koniec listopada - red.) spotykałem Amerykanów, którzy mówili, że aukcjoner prowadzący w taki sposób aukcję, właściwie stracił całkowicie wiarygodność i w zasadzie zawodową rację bytu. Zatem jego to chyba najwięcej kosztowało. Ale też z jakiegoś powodu on postępował tak a nie inaczej. Dlaczego tak się działo i kto jest temu winien, myślę, że dochodzenie prokuratury wyjaśni. Chyba jest to warte wyjaśnienia, po to żeby podobne rzeczy nie miały miejsca w przyszłości i żeby próbować jakoś zachować reputację polskiej hodowli i tej imprezy, która była najważniejszym elementem promocji polskiej hodowli koni.

Czasem się słyszy, że może aukcje nie są potrzebne, albo, że każdy może robić sobie osobną aukcję itd. Z tego wyniknie tylko klapa. Jeżeli nie zadba się o tę imprezę, która przez lata się budowała i zyskała sobie prestiż światowy, to cała hodowla na tym ucierpi. Dlatego, że było to miejsce, które z jednej strony w czempionacie narodowym pokazywało nasze najlepsze konie. Pokazywało światu, że nasza hodowla koni arabskich opiera się o solidne podstawy w postaci stadnin państwowych, które współpracują ściśle, są stabilne, które oczywiście konkurują, a jednak mają program hodowlany jednolity. I to była siła, która wywoływała szacunek u naszych konkurentów. Trochę brakowało teraz w Paryżu tych dobrych polskich klaczy, które zawsze co najmniej mieszały szyki bogatym stadninom. W tym roku właściwie wszystkie czempionaty zostały w krajach arabskich, w Emiratach, Katarze…
A jak było w zeszłym roku?
W zeszłym roku platynowy puchar zdobyła klacz Pinga z Janowa. Co prawda była dzierżawiona przez saudyjską stadninę, ale ona była i jest z Janowa.

Co konkretnie mówią o janowskiej stadninie zagraniczni hodowcy? Mają obawy co do przyszłości polskiej hodowli?
Wszyscy mają obawy, szczególnie ci, którzy kupują i hodują polskie konie. Im najbardziej na tym zależy, bo - nie wiem na ile to jest prawda, aż mi się wierzyć nie chce - ale mówią coś takiego, że teraz mają pełne stajnie koni i boją się, jak je będą sprzedawać. Ja myślę, że to jest przesada. Mam nadzieję, że nic podobnego nie wydarzy się w rzeczywistości.

Faktem jest, że do naszej trójki (Trela, Białobok, Stojanowska - red.) zwracają się o poradę stadniny, które kiedyś były potęgami, a potem właśnie z podobnych powodów, jakie nastąpiły w Polsce, poszukują naszej pomocy. Zwróciła się do nas stadnina w Tiersku na Kaukazie. Miała ona polskie konie, które tam doszły w czasie wojny. Potem nasza polska hodowla współpracowała z nimi wydobywając stamtąd potomków koni polskiej hodowli. Po różnych zmianach politycznych i własnościowych, w tej chwili próbują się odbudować i też prosili nas o pomoc. Stadnina w Babolnej na Węgrzech, której zawirowania polityczne również nie najlepiej zrobiły - w tym roku urodziły się tam zaledwie trzy arabskie źrebaki - teraz też zwróciła się do nas o pomoc. Tamtejszy prezes, którego właśnie przywracają na stanowisko zwrócił się do nas: panowie, przyjedźcie, zobaczcie, pomóżcie nam.

Czyli teraz zamiast służyć polskiej hodowli, to państwo służycie zagranicy?
No tak to wygląda niestety.

Zna Pan szczegóły sprzedaży już po aukcji klaczy Al. Jazeery?
Tego wolę nie komentować, bo tutaj moja wiedza nie jest wiedzą pełną. Mogę mówić tylko o tym, co widziałem, a widziałem [na aukcji] nieuczciwą licytację i uważałem, że moim - nie będzie nadużyciem jeśli powiem - obywatelskim obowiązkiem było zwrócić uwagę odpowiednich organów na to, co się działo. Bo po tej całej serii różnych bardzo niesympatycznych historii, czy pomówień, które spotykały naszą trójkę, coś takiego było wręcz szokujące.

Minister Krzysztof Jurgiel - jeśli mowa o pomówieniach - powiedział swego czasu, że zwolnił państwa nie za to co zrobiliście, tylko za „złodziejstwo” - tak się wyraził.
Dokładnie tak powiedział.

Wytoczył mu Pan w związku z tym proces.
Tak, 25 października został złożony w sądzie Warszawa-Śródmieście pozew przeciwko Krzysztofowi Jurgielowi, o przestępstwo z artykułu 212 kodeksu karnego, paragraf pierwszy i drugi. Równocześnie moi prawnicy złożyli wniosek do marszałka Sejmu o zwolnienie posła Jurgiela z immunitetu. Ja myślę, że to nawet nie będzie potrzebne, bo poseł Jurgiel, jako osoba posiadająca zdolność honorową, bardzo chętnie sam się zrzeknie tego immunitetu i wystąpi przed sądem i wytłumaczy, dlaczego nazwał mnie osobiście w ten sposób. Tak że w spokoju oczekuję na jego decyzję.

Zostały przeprowadzone audyty w stadninach w Michałowie i Janowie. Wynika z nich, że stadniny prowadzone przez Pana oraz inżyniera Białoboka były niemalże wzorowo zarządzane, nie postawiono tam żadnych zarzutów.
Znam konkluzje audytu janowskiego i jestem spokojny. Natomiast na to wszystko, co się działo ostatnio wokół stadnin, trudno znaleźć określenie w języku kulturalnego człowieka. Czas i wypadki, jakie po naszym zwolnieniu nastąpiły, bardzo dokładnie pokazały na czym to wszystko polegało. Nie spodziewam się tutaj żadnych przeprosin ani przyznania się do winy. A kolejne audyty, zatrudnianie całego aparatu państwowego będzie generować kolejne koszty, które pan i ja będziemy ponosić. Tak jak pan i ja ponosiliśmy koszty organizacji aukcji poprzez nasze spółki: Orlen, PKO i tak dalej.
Okazuje się, że ta aukcja była droższa, niż organizowana przez Polturf, a to był też jeden z zarzutów - że Polturf drogo organizował.
Przede wszystkim pierwszym założeniem tych nowych decydentów było to, że nie ma takiej możliwości, żeby ktoś mógł uczciwie pracować. W tym przypadku nie miało to pokrycia w rzeczywistości i nie wiem, skąd się takie przekonania mogły wziąć. Myśmy te aukcje budowali przez bardzo wiele lat, korzystając z kolejnych doświadczeń. Zmieniali się organizatorzy, sami tych organizatorów zmienialiśmy. Wszystko po to, żeby zachować jak najwięcej bezpieczeństwa dla naszych spółek w organizacji tych imprez oraz żeby forma była jak najprostsza. Forma rozliczeń. Ten wyrzucany nam dwunastoprocentowy koszt organizacyjny to było niewiele, w porównaniu do tego co życzą sobie pośrednicy w normalnym obrocie rynkowym. Nawet domy aukcyjne, które tylko robią zdjęcia obrazu, wystawiają go i biorą dwadzieścia parę procent. Trzeba mieć ogromne pokłady złej woli, na siłę szukać argumentów, żeby z tego robić nam jakiekolwiek zarzuty. Uważam też, że nie w porządku wobec nas wszystkich, społeczeństwa jest zatrudnianie organów państwowych, by one próbowały szukać jakiegoś innego powodu [zwolnień].

Jak teraz będzie Pana zdaniem przebiegać hodowla w stadninach? Pan i prezes Białobok znaliście te wszystkie konie, ich rodziców, dziadków i może pradziadków, więc mogliście trafnie kojarzyć klacze i ogiery, żeby osiągnąć ten najlepszy materiał hodowlany. Nowe władze nie mają tej wiedzy.
Pytanie powinien pan zadać ministrowi Jurgielowi. Przecież on wie, jak to się robi. On doił krowę, w związku z tym na rolnictwie się zna. Wie jak się hoduje konie. Do tego, żeby wiedzieć jeszcze lepiej, powołał trzydziestoosobową komisję. Więc jak jest trzydzieści głów, to nie to co jedna. Na pewno wymyślą coś o wiele mądrzejszego, niż my do tej pory i hodowla będzie kwitła od tego czasu.

Słyszę drwinę w Pana głosie, ale pytam też w kontekście przyszłych aukcji, bo jeśli się nie urodzą dobre źrebaki, to jaki materiał będziemy sprzedawać?
Myśmy podejmowali decyzje hodowlane, które niosły za sobą konsekwencje. Braliśmy za to odpowiedzialność. Proszę mi teraz znaleźć wśród trzydziestu osób z komisji odpowiedzialnego za jakąkolwiek błędną decyzję, którą takie ciało podejmie. W tej sytuacji nie ma żadnej odpowiedzialności. Ta odpowiedzialność była jednym z największych ciężarów, jakie nieśliśmy na plecach, ponieważ z tym się wiązała odpowiedzialność za byt stadniny, za tę dwustuletnią historię. Nikt nie chce być ostatnim szefem takiego dwustuletniego przedsiębiorstwa. Było to ogromne obciążenie, które pan minister zdjął mi z pleców i teraz to jest jego ból głowy. To jest jego kłopot, co zrobić, żeby ta hodowla kwitła. Zwolnił fachowców, ale zatrudni na ich miejsce na pewno lepszych fachowców. I na pewno lepiej tę krowę będą doić.

Jednym z pomysłów nowych władz ANR jest to, że być może jednoosobowe zarządy były złe, że cała władza była skupiona w jednych rękach i być może należy te zarządy stadnin powiększać. Co pan sądzi o tym pomyśle?
Można je powiększać w nieskończoność. Z każdym kolejnym członkiem zarządu będzie na pewno wzrastał koszt gospodarowania, to jest pewnik. Po drugie, będzie malała odpowiedzialność. Największa odpowiedzialność jest wtedy, kiedy jest jeden decydent. Jak się zaczyna rozdzielać, to niczego dobrego nie można się spodziewać.

Mówiło się również o pomyśle, żeby stadniny przestały być spółkami prawa handlowego, a stały się na powrót przedsiębiorstwami, czy instytucjami państwowymi.
Taki pomysł należałoby oczywiście zaliczyć do bardzo dobrych. Tylko teraz należy bardzo dokładnie zbadać realność takiego rozwiązania. Przedsiębiorstwa państwowe również kierują się swoimi zasadami działania, opierają się o jakieś bardzo złożone przepisy. I znalezienie złotego środka, sposobu na to, żeby można było zarządzać firmą, która musi się znaleźć na rynku i musi konkurować tak jak spółki stadninowe. Te spółki są w dodatku przedsiębiorstwami wielodyscyplinarnymi, wielokierunkowymi, bo jest tam prowadzona i hodowla bydła i innych gatunków zwierząt i produkcja polowa i hodowla koni itd. Być może taka działalność nie byłaby taka łatwa w formie tej czysto państwowej, budżetowej.

Idealnym na pewno rozwiązaniem dla hodowli byłoby, żeby stadniny były przedsięwzięciami budżetowymi, które nie są rozliczane z zysku. Nie można sobie wyobrazić lepszego rozwiązania dla hodowli, ponieważ konieczność zamknięcia roku gospodarczego dodatnim wynikiem ciągnęła za sobą konieczność sprzedania dobrych koni. Gdyby zupełnie odrzucić kwestie zysku stadnin, wówczas selekcja stada wyglądałaby zupełnie inaczej, nie byłoby konieczności sprzedaży. Oczywiście zawsze można powiedzieć, że ta sprzedaż i uzyskane ceny też były dużym czynnikiem promocyjnym. Takim samym jednak, albo i lepszym będzie zwycięstwo konia na czempionatach. Brak nacisku na zysk na pewno motywowałoby do tego, żeby najlepsze osobniki zostawały, żeby była to rzeczywiście taka selekcja - wszystko co nam nie pasuje sprzedajemy, a co dobre, zostawiamy. Wtedy zapewnia się szybki i dobry postęp hodowlany.

Natomiast kwestię jak to wszystko połączyć, jak istnieć na rynku, kupując środki do produkcji, sprzedając produkty w warunkach innych niż spółki prawa handlowego, to trzeba byłoby dokładnie zbadać.
Czy i kiedy wróci Pan do Janowa Podlaskiego na stanowisko prezesa?
Ja do Janowa nie muszę wracać, bo ja z niego nie wyjechałem. Ciągle mam kod pocztowy 21-505, mimo że mieszkam w innym miejscu. Mentalnie pewnie nigdy nie wyjadę, bo większość życia tam spędziłem. Sentymentalnie również. Czy wrócę? Ja nie wiem, czy chcę wrócić. Bo wiem ile mnie to kosztowała wysiłku, wyrzeczeń, nerwów ta odpowiedzialność za stadninę, którą mi na plecach położył pan Krzyształowicz. I ja nie wiem, czy jeszcze mam siły i czy jestem w odpowiednim wieku, żeby to jeszcze raz przechodzić.

Ale jeśli doszłoby do sytuacji, że hodowla byłaby zagrożona, jak w Babolnej?
Hodowla, to jest oczywiście to, co całe życie robiłem i konkretny cel chciałem osiągnąć. Oddałem temu zbyt wiele, żeby teraz powiedzieć „ja nie chcę” i się obrazić. Zawsze będę służył pomocą, nie wiem czy akurat w takiej formie o jakiem pan mówi.

Wspomniał pan o zagranicy, czy realnie myślicie z żoną żeby się przenieść?
Żadnej decyzji jeszcze nie podjęliśmy, ale dokładna obserwacja tego, co dzieje się na około nas nie nastraja, by patrzeć na to codziennie, więc być może będzie trzeba trochę zmienić klimat.

Spotyka się Pan zapewne z panią Shirley Watts, która od lat kupowała konie w Janowie i której dwie klacze padły w tym roku w stadninie. Prokuratura ustaliła, że nie było w tym winy pracowników. Co ona w tej chwili myśli o tej sytuacji? Czy jeszcze kiedykolwiek zechce kupować konie w Polsce?
Odniosła ostatnio bardzo duży sukces, ponieważ klaczą kupioną w Janowie Podlaskim, Etnologią, wygrała czempionat Europy. Miałem dużą przyjemność wyjścia z nią do dekoracji jako hodowca tej klaczy. Wszyscy liczą na to, że pani Watts wróci na pokazy. Teraz udało mi się ją przekonać, żeby właśnie tę Etnologię pokazała. Wygrała czempionat Europy, zdobyła najwyższą liczbę punktów, wyjeżdżała stamtąd zachwycona, więc mam nadzieję, że będzie prezentować to, co ma w swojej stadninie, bo warto. Ma wspaniałą kolekcję klaczy zasługujących na to, żeby być pokazywane, prezentowane szeroko. One będą promowały również nas, bo to są w większości konie naszej hodowli. Poprzedni zarząd Janowa robił rzeczy straszne z punktu widzenia promocji i nawet przyzwoitości ludzkiej wobec pani Watts. Te wszystkie listy, które ona dostawała, te pomysły z zabieraniem jej koni itd. - lepiej o tym nie mówić. Ja myślę, że jeżeli uda się nowemu zarządowi Janowa jakoś uregulować z nią te sprawy, a myślę, że jest to na dobrej drodze, dojdzie do porozumienia z panią Watts. A obecny prezes znacznie lepiej rozumie te sprawy. Myślę - mam nadzieję - że pani Watts wróci na aukcję janowską.

Już w 2017 roku, na dwusetlecie Janowa?
Wie pan, to jest kolejna rzecz, z powodu której odczuwam pewną ulgę. Nie wiem, czy mogę czerpać przyjemność z tej ulgi. Polega ona na zdjęciu z moich barków odpowiedzialności za taką imprezę. Mam nadzieję, że uda się zgromadzić tych wszystkich kupców i hodowców, którzy w ostatnich latach najwięcej dla tej stadniny zrobili. A łatwo podsumować, ile zrobiła pani Watts, chociażby zasilając kasę stadniny.

A Pan miał pomysł, jakby ta gala dwusetlecia miała wyglądać?
Miałem pewne pomysły, jednak organizacja takiego wydarzenia to poważny problem. A to dlatego, że na 150-lecie Janowa zorganizowano taką imprezę, że ci którzy tam byli, pamiętają do dzisiaj. I do dzisiaj mówi się o niej. Tam była zgromadzona ogromna rzesza koni ze stadnin państwowych. Można było zrobić ogromne, szalenie efektowne widowisko. Teraz rocznica 200-lecia musi być organizowana w zupełnie innych warunkach. W tej chwili inne stadniny prawie nie istnieją, klepią biedę. Na pewno nie jest łatwo, ale myślę, że organizatorzy znajdą pomysł, żeby i ta rocznica była przez następne 50 lat pamiętana.

***

„Marek Trela. Moje konie, moje życie”. Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica. Warszawa 2016. Str. 304. Oprawa twarda. Cena wydania papierowego 49,90 zł

„Marek Trela. Moje konie, moje życie”

Marek Trela spędził w stadninie koni w Janowie Podlaskim prawie 40 lat i wyhodował tam blisko tysiąc koni, z których wiele zdobywało najwyższe trofea na konkursach piękności na całym świecie. Wiele z nich zostało sprzedanych w sumie za miliony euro hodowcom za granicą. O tym, jak doszedł do tych sukcesów, mogą Państwo z pierwszej ręki dowiedzieć się z książki Ewy Bagłaj „Marek Trela. Moje konie, moje życie”, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Instytut Wydawniczy Erica.

Pomimo wielu sukcesów hodowlanych został w lutym zwolniony ze stanowiska prezesa stadniny w Janowie Podlaskim. Zadziałała miotła tzw. „dobrej zmiany”. Książka Ewy Bagłaj, która powstała wskutek wielogodzinnych rozmów z Markiem Trelą ukazuje najważniejsze momenty i sukcesy polskiej hodowli koni widziane od środka - oczami jej głównego twórcy i uczestnika Marka Treli. Można poznać m.in. kulisy organizacji najsłynniejszej aukcji polskich koni arabskich w USA Polish Ovation, na której klacz Penicylinę sprzedano za 1,5 mln dolarów. Poznać nieznane fakty i anegdotki dotyczące elitarnego środowiska hodowców koni arabskich. Marek Trela od lat mógł obserwować to środowisko jako hodowca janowski oraz międzynarodowy sędzia i działacz organizacji końskich. Książka „Marek Trela. Moje konie, moje życie” ukazuje również honorową filozofię, jaką w pracy i życiu kieruje się ten jeden z najznakomitszych polskich hodowców koni arabskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Marek Trela: Trzeba odbudować reputację Janowa Podlaskiego i polskiej hodowli koni arabskich - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski