18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Czubaszek o celebrytach, politykach, operacjach plastycznych i wysokości emerytury [WYWIAD]

rozm. Ryszarda Wojciechowska
Wbrew pozorom jestem pesymistką. Tyle że pogodną. Uważam, jak Woody Allen, że świat zmierza ku katastrofie - mówi Maria Czubaszek (na zdjęciu z mężem, Wojciechem Karolakiem)
Wbrew pozorom jestem pesymistką. Tyle że pogodną. Uważam, jak Woody Allen, że świat zmierza ku katastrofie - mówi Maria Czubaszek (na zdjęciu z mężem, Wojciechem Karolakiem) Andrzej Wiktor
Z Marią Czubaszek, pisarką i felietonistką, rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

To nie jest kraj dla satyryków - często ostatnio słyszymy.
Mnie się wydaje, że jest wprost przeciwnie. To jest, niestety, kraj dla satyryków. I nie zgadzam się z dosyć powszechną opinią, że politycy "zabierają" kabareciarzom show. Bo jeśli polityka to kabaret, to jednak strasznie marny. Wypowiedź prezydenta Lecha Wałęsy o homoseksualistach, podobnie jak wypowiedzi posłanki Pawłowicz o nażeraniu się hormonami czy posła Niesiołowskiego o wyżeraniu szczawiu z nasypu, w prawdziwym kabarecie by "nie zażarły". Po prostu mało śmieszne. Choć wiem, że niektórych ubawiły. Mnie zresztą niektóre inne wypowiedzi prezydenta Wałęsy też czasem bawiły. A nawet budziły sympatię. W przeciwieństwie do niektórych wypowiedzi jego słynnej ostatnio małżonki, Danuty W.

Dlaczego?
Kiedy rok temu moje ulubione Radio TOK FM przyznało jej tytuł "Człowiek Roku 2011", pomyślałam, że bardzo słusznie. Wprawdzie książki, za którą ten tytuł zdobyła, nie czytałam, ale wiele o niej słyszałam i spodobało mi się, że kobieta, która urodziła i wychowała ośmioro dzieci, wreszcie się odważyła "dać głos" i wyjść z cienia swojego słynnego męża. Naprawdę bardzo mi się to spodobało.

A co się Pani nie spodobało?
Nie spodobało - to mało powiedziane. Poraziło mnie. Otóż we wspomnianym Radiu TOK FM, w dniu, w którym wieczorem miała otrzymać tytuł Człowieka Roku, pani Danuta Wałęsa w porannym wywiadzie (telefonicznym) z dziennikarką Dominiką Wielowieyską, zapytana, co myśli o aborcji, poradziła kobietom planującym usunięcie ciąży, żeby jednak urodziły, a potem "własnymi rękami udusiły swoje maleństwo". Rozumiem, że można być bezwarunkowo przeciw aborcji, ale takiej rady nie jestem w stanie zrozumieć. Podobnie jak tego, że zdaniem pani Danuty Wałęsy, państwo nie przeznacza za mało środków na żłobki i przedszkola. Bo kobieta powinna sama opiekować się "swoim maleństwem". Wychowane w żłobku i w przedszkolu, nie jest właściwie jej dzieckiem, tylko społecznym. A zapytana o stosunek do homoseksualistów, tylko jęknęła: O, Boże! Do czego ten świat zmierza?!".

Też jęknęłam. Ale z zupełnie innego powodu.
Ale Pani wypowiedź o aborcji też się wielu nie spodobała…

Nie spodobała - to znów mało powiedziane.
Powiem wprost - wylano na Panią kubły pomyj. A można było odnieść wrażenie, że spływało to po Pani jak po kaczce.
Z jednym wyjątkiem. Kiedy redaktor Terlikowski, w programie Moniki Olejnik, w którym w ogóle nie było słowa o aborcji, nazwał mnie morderczynią dwójki dzieci. Nie uznając za stosowne powiedzieć, dlaczego. A przecież nie wszyscy wiedzieli, że chodziło mu aborcję. Dla niego to morderstwo. Dla mnie, i nie tylko, to jednak nie to samo.

Wojciech Cejrowski też nie był lepszy od niego.
Ale on nawet mnie nie zadziwił. Napisał, że nie należy mnie nigdzie zapraszać, tylko wypraszać, a nawet trzeba mnie omijać, bo można się zarazić. Ostatnio Łukasz Jakóbiak, który prowadzi w internecie "Kawalerkę 20", pokazał mi inne wpisy pana Cejrowskiego, na przykład że jestem jak zgniła śliwka, którą należy wyrzucać, żeby nie psuć zdrowych. I żeby się modlić za mnie. Bo jak pójdę do nieba i zobaczę tam te rączki i nóżki dwójki swoich zamordowanych dzieci, to może zrozumiem, co zrobiłam. Jeden z internautów skomentował tę wypowiedź: dobrze, że pan Wojtek pozwala się przynajmniej za panią modlić. Też byłabym mu za to wdzięczna, gdybym nie wierzyła, że pójdę do nieba. Bo moim zdaniem, po śmierci idzie się tylko do ziemi. A tak przy okazji… po tym, co pan Cejrowski napisał, tym bardziej się utwierdziłam, że słusznie zrobiłam. Gdyby mi się trafił taki syn jak on, chyba bym się zabiła.

Kiedy tak Pani słucham, widzę raczej temperament polityka niż satyryka.

Nie jestem satyryczką, ale polityką w życiu bym się nie zajęła. Mam, oczywiście, swoje poglądy i sympatie, ale nie zrobiłabym nawet tego, co mój kolega (z radiowej Trójki) Marcin Wolski, który zdecydowanie opowiedział się po jednej stronie. Ja widzę plusy i minusy po obu stronach. Platforma mnie rozczarowała, PiS nigdy nie przekonało. I chyba nie przekona. Światopoglądowo najbliżej by mi było do nowoczesnej lewicy. Ale tej Millera za taką nie uważam. Bardziej już Palikota.

Długo już rozmawiamy, a Pani jeszcze ani słowem nie wspomniała o swoim ulubieńcu Adamie Hofmanie.
Ostatnio przebiła go pani profesor Pawłowicz. Ale skoro mam coś powiedzieć o panu Hofmanie… Co Kubuś poradzi, że taki śliczny? Zawsze powtarzam, że mężczyzna nie musi być brzydki. Wystarczy, że jest zarozumiały. Co nie znaczy, żeby zapytany przez dziennikarza, czy to był jego pomysł z premierem (technicznym) z iPada, nie zapewnił, że najlepsze pomysły w PiS ma prezes Kaczyński.

Jak ładnie.
I lojalnie! Ale wcześniej spodobał mi się sam prezes Kaczyński, kiedy mianował Hofmana szefem struktur partyjnych w Koninie. Czyli go troszkę odsunął od siebie i od mediów. Pan Adam wyglądał na zaskoczonego. Co zaskoczyło z kolei pana prezesa: Jak to pan się nie spodziewał? Myślałem, że pan o to zabiegał. Ostatnio, ilekroć otwierałem drzwi, widziałem swojego kota i pana. Przyzna pani, że też ładnie. I zabawnie. Choć tak naprawdę pan Hofman chodzi za panem prezesem nie jak kot, tylko jak pies. Bo kot chadza podobno własnymi drogami. Podobno, bo jestem bardziej psiarą niż kociarą. Ale uwielbiam wszystkie zwierzaki. I często powtarzam za Oscarem Wilde'em, że im bardziej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta. Wiem, że niektórych to oburza, a przynajmniej dziwi.

A Panią jeszcze coś dziwi?
Im jestem starsza, tym rzadziej. Ale zdarza się. Ostatnio, na przykład, zadziwia mnie perfekcyjna pani domu, Małgorzata Rozenek. Ona chyba naprawdę potrafi przekonać mnóstwo pań, że w życiu kobiety nie ma nic ważniejszego od wysprzątanego domu. Kiedy w białej rękawiczce sprawdza, czy pod szafą, za tapczanem i na odkurzaczu nie ma pyłku kurzu, to najpierw się łapię za odkurzanie odkurzacza, a potem za głowę. Zwłaszcza kiedy słyszę, że sprząta się dla tych, których się kocha. Zaczęłam już nawet podejrzewać, że gospodarz mojego domu mnie nie kocha. Bo nie sprząta dokładnie. Na szczęście pani Małgorzata nie sprawdza go w swojej białej rękawiczce. Bo na pewno nie zasłużyłby na koronę, którą na końcu każdego odcinka nakłada na głowę zwyciężczyni. A ta przeżywa orgazm. Patrzę i ze zdumienia przecieram oczy.

Ale ten program ma bardzo dużą oglądalność!
Tym bardziej mnie to dziwi. Podobnie jak czytam w kolorowych pisemkach, że "Kasia Cichopek to nasza wielka aktorka". Wielkie to są Grycanki.

Obśmiewając celebrytów, sama Pani do nich dołączyła.
A tak miło nam się rozmawiało! Wiedziałam, że coś przykrego mnie spotka.
Nie rozumiem…
Jestem osobą, która znosi wszelkie nieprzyjemne uwagi na swój temat z godnością, odpowiadającą mojemu wiekowi. Ale kiedy słyszę o sobie celebrytka, nóż mi się w kieszeni otwiera. Nie bywam na salonach, nie szwendam się po imprezach.

Ale na oczach całej Polski zrobiła sobie Pani operację plastyczną powiek.
Fakt. A niewiele celebrytek by się na to zdecydowało. Bo one się nie marszczą, dzięki świetnym genom. Ja mam widocznie gorsze.

Ale żeby iść pod nóż na oczach wszystkich?
Po pierwsze, mam nadzieję, że nie wszyscy ten program oglądali. A po drugie, jak napisał jeden z tabloidów, "pocięłam się przez męża."

Jak to?!
Tak to. W paru wywiadach, zapytana, co zrobiłabym, gdybym była bardzo bogata, powiedziałam, zgodnie zresztą z prawdą, że po pierwsze - zorganizowałabym wypasione schronisko dla wszystkich bezdomnych zwierząt, a po drugie - palnęłabym swojemu mężowi operację podcięcia, jak on to mówi, podgardla. A co pan Tomasz Jacyków nazywa gardłem pelikana. Też z wiekiem takie mi się robi, ale mi to nie przeszkadza, a mój mąż ma na tym punkcie obsesję. Kiedy więc stacja TVN Style zaproponowała, żebyśmy z mężem wzięli udział w programie "Chirurgia plastyczna", zgodziłam się. Ze względu na Karolaka. A ponieważ zaparli się, żebym i ja coś sobie poprawiła, choć uważam, że tej urodzie już nic nie pomoże, zgodziłam się na dwa zastrzyki z botoksu zmniejszające tak zwane bruzdy nosowe. Wszystko gratis. Podobnie jak pozostali uczestnicy programu. Tyle tylko że zgłosiły się tak zwane osoby anonimowe, a telewizji zależało na udziale również osób trochę znanych. Bardziej znani pewnie odmówili, więc padło na nas.

Mężowi w końcu operacji nie zrobiono.
Niestety. A cieszył się na ten zabieg jak dziecko. Odwołał koncerty. I zaczął robić badania. Wszystkie wypadły dobrze, poza ostatnim - na krzepliwość krwi. Zdaniem pana doktora, ryzyko było zbyt duże. Karolak się załamał. A producenci programu uznali, że w tej sytuacji przynajmniej ja muszę mieć jakiś poważniejszy zabieg. Bo zastrzyki na bruzdy nosowe to za mało. Pan doktor zaproponował operację powiek. Broniłam się, ale wiedząc, że nie ma już szans na znalezienie kogoś innego…

Uległa Pani.
Nie miałam wyjścia. Jeszcze zaproponowali, żeby przy tym zabiegu był Karolak i grał na instrumencie. Ale mąż odmówił. Tym bardziej że nie gra na skrzypeczkach ani na fleciku, tylko na organach Hammonda. Następnego dnia po operacji już byłam w "Szkle kontaktowym". Musiałam mieć ciemne okulary, bo na lekko opuchniętych powiekach były jeszcze plasterki. To wywołało ogromną ciekawość wśród widzów. Przychodziły SMS-y z pytaniem, dlaczego jestem w ciemnych okularach. Ktoś się nawet posunął do tego, że może ogłoszę stan wojenny. Bo Jaruzelski, jak ogłaszał, miał podobne okulary. Osobiście jednak stanu wojennego nie ogłosiłam.
Sprawia Pani wrażenie osoby zadowolonej z życia.
Nie narzekam, ale wbrew pozorom - jestem pesymistką. Tyle że pogodną. Uważam, jak mój ukochany Woody Allen, że świat zmierza ku katastrofie. Na szczęście jestem tak zapracowana, że nie mam czasu tym się zamartwiać. A wciąż pracuję nie dlatego, że lubię, tylko ponieważ muszę. Mąż ma 760 złotych emerytury, już po kilku rewaloryzacjach, a ja niecałe 1200. Sporo, ale bez przepychu. Tym bardziej że oboje palimy. Trudno rezygnować ze wszystkich przyjemności, a zdrowia do grobu i tak nie weźmiemy. Powtarzam zresztą, że młodzież musi się wyszumieć, a starość wypalić. Stąd tracę może zdrowie, ale nie tracę pogody ducha.

Czy to nie jest tak, że ludzie się po Pani spodziewają nieustannego tryskania dowcipem?

Niewykluczone. Ale ja nie tryskam. Kiedyś mnie i Wojtka Manna jedna z dziennikarek zapytała, czy prywatnie jesteśmy dowcipni. Na to Mann: A jak pani na kolację zaprosi lekarza, to liczy pani, że on przy stole wytnie komuś wyrostek robaczkowy? Śmieszenie to nasza praca. Nie najmądrzejsza, ale z czegoś żyć trzeba. Nawet kiedy nie jest do śmiechu. A coraz częściej mi nie jest. Ale nie będę przecież z tym się obnosić.

Nie lubi Pani okazywania uczuć?
Nie znoszę. Kiedy mąż przez lata miał problemy z alkoholem, przeżywałam koszmar. Ale siadałam przed mikrofonem czy kamerą i "keep smile". Na tym polega profesjonalizm. Szczęśliwie mąż od 20 lat nawet kropli piwa nie miał w ustach.

Jest Pani odważna w swoich opiniach. Nie żałuje Pani czasem swojej szczerości?
Ani trochę. Mimo że wiem, że w konsekwencji mojej wypowiedzi o aborcji parę spotkań autorskich odwołano. W zeszłym roku, w Nowym Sączu, przed wejściem do biblioteki, gdzie miałam mieć spotkanie, stała pikieta. Chciałam zrezygnować. Ale sala, jak się okazało, była pełna. Weszłam pod osłoną Straży Miejskiej, po którą zadzwoniła pani dyrektor.
I pierwszy raz poczułam się jak gwiazda. A mówiąc poważnie, gdybym była młoda i miała parcie na popularność i szkło może czasem ugryzłabym się w język. Ale ja nie jestem na etapie zaczynania czegokolwiek. Ja już kończę.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Maria Czubaszek o celebrytach, politykach, operacjach plastycznych i wysokości emerytury [WYWIAD] - Dziennik Bałtycki

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski