Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Męskie Granie Lublin 2011: Zobacz zdjęcia i wideo

Paweł Franczak
Przed lubelskim Męskim Graniem można było podejrzewać, że chodzi tam bardziej o piwo, niż o muzykę - sponsorujący koncerty Żywiec w promowaniu własnej marki przebijał nachalnością akwizytorów z Krakowskiego Przedmieścia. Na szczęście, zamiast dożynek gminnych z watą cukrową i balonikami dostaliśmy festiwal z pomysłem i świetnymi wykonawcami.

"Ta zabawa nie jest dla dziewczynek…" śpiewał w sobotę na błoniach pod Zamkiem Lech Janerka. Dość dwuznaczny to tekst w kontekście nazwy imprezy, której gwiazdami są polscy artyści reprezentujący płeć brzydszą. Ale Janerka nie wybrał utworu dla językowego żartu - numer z jego wydanej w 1986 r. płyty "Historia podwodna" dzięki udziałowi grupy Pink Freud brzmiał tak nowocześnie, jakby wczoraj nagrali go Autechre do spółki Portishead.

* O Męskim Graniu i innych weekendowych imprezach organizowanych w Lublinie i w kraju przeczytasz tutaj

Podobnie odważnych artystycznie decyzji było więcej, choćby performance Mariusza Wilczyńskiego z Wojtkiem Waglewskim, w którym szorstka, improwizowana muzyka komentowała animacje i grafiki. Zarezerwować takie wydarzenie na najlepszą porę festiwalu to ryzykowna sprawa, ale też dowód na to, że dyrektor artystyczny Męskiego Grania Wojtek Waglewski ma wyraźne priorytety: sztuka ma wygrywać z konceptem biesiady piwnej. Na dodatek ma rację, bo kilkutysięczna widownia performance przyjęła bardzo ciepło.

Właściwie "Wagiel" pomylił się tylko dwa razy: zapraszając Muchy i T.Love.

Ci pierwsi może i są ulubieńcami, dziennikarza radiowej Trójki (a w sobotę konferansjera) Piotra Stelmacha, jednak w publiczności budzą tyle emocji, co posiedzenie plenarne Sejmu.

T.Love rozpieszczał, grając prawie wszystkie największe hity, ale jednocześnie dołował, prezentując lidera, dla którego szczytem spontaniczności było rzucanie co chwila frazesów w stylu: "kocham was" i "przyjaciele, dajcie sygnał!". Jak tak dalej pójdzie, Muniek Staszczyk utknie na zawsze w świecie juwenaliów i letnich festynów.

Oprócz tego było bez pudła: Deriglasoff zaserwował samczego rocka, nosząc jednocześnie damską kieckę, Abradab wykonując materiał na żywo z jazzowymi muzykami zawiesił polskim raperom poprzeczkę na niebotycznej wysokości. Przeskoczyć może ją na pewno Fisz, który z Emade i saksofonistą Adamem Pierończykiem udowadniał, że hip-hop nie zna ograniczeń, Voo Voo przekonał, że nawet po śmierci perkusisty pozostają najlepszym zespołem koncertowym w Polsce, Spiętemu do obezwładnienia tłumu wystarczyła gitara, humor i kilka uroczych sprośności, a Lech Janerka...

Cóż, 58-letni Janerka zagrał tak, że obserwujący to jego młodsi koledzy po fachu pewnie poczerwienieli ze wstydu, spuścili nosy na kwintę i zastanawiając się nad porzuceniem kariery rockmanów topią smutki w piwie, którego w sobotę mieli, na szczęście, pod dostatkiem.


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski