"Ta zabawa nie jest dla dziewczynek…" śpiewał w sobotę na błoniach pod Zamkiem Lech Janerka. Dość dwuznaczny to tekst w kontekście nazwy imprezy, której gwiazdami są polscy artyści reprezentujący płeć brzydszą. Ale Janerka nie wybrał utworu dla językowego żartu - numer z jego wydanej w 1986 r. płyty "Historia podwodna" dzięki udziałowi grupy Pink Freud brzmiał tak nowocześnie, jakby wczoraj nagrali go Autechre do spółki Portishead.
Podobnie odważnych artystycznie decyzji było więcej, choćby performance Mariusza Wilczyńskiego z Wojtkiem Waglewskim, w którym szorstka, improwizowana muzyka komentowała animacje i grafiki. Zarezerwować takie wydarzenie na najlepszą porę festiwalu to ryzykowna sprawa, ale też dowód na to, że dyrektor artystyczny Męskiego Grania Wojtek Waglewski ma wyraźne priorytety: sztuka ma wygrywać z konceptem biesiady piwnej. Na dodatek ma rację, bo kilkutysięczna widownia performance przyjęła bardzo ciepło.
Właściwie "Wagiel" pomylił się tylko dwa razy: zapraszając Muchy i T.Love.
Ci pierwsi może i są ulubieńcami, dziennikarza radiowej Trójki (a w sobotę konferansjera) Piotra Stelmacha, jednak w publiczności budzą tyle emocji, co posiedzenie plenarne Sejmu.
T.Love rozpieszczał, grając prawie wszystkie największe hity, ale jednocześnie dołował, prezentując lidera, dla którego szczytem spontaniczności było rzucanie co chwila frazesów w stylu: "kocham was" i "przyjaciele, dajcie sygnał!". Jak tak dalej pójdzie, Muniek Staszczyk utknie na zawsze w świecie juwenaliów i letnich festynów.
Oprócz tego było bez pudła: Deriglasoff zaserwował samczego rocka, nosząc jednocześnie damską kieckę, Abradab wykonując materiał na żywo z jazzowymi muzykami zawiesił polskim raperom poprzeczkę na niebotycznej wysokości. Przeskoczyć może ją na pewno Fisz, który z Emade i saksofonistą Adamem Pierończykiem udowadniał, że hip-hop nie zna ograniczeń, Voo Voo przekonał, że nawet po śmierci perkusisty pozostają najlepszym zespołem koncertowym w Polsce, Spiętemu do obezwładnienia tłumu wystarczyła gitara, humor i kilka uroczych sprośności, a Lech Janerka...
Cóż, 58-letni Janerka zagrał tak, że obserwujący to jego młodsi koledzy po fachu pewnie poczerwienieli ze wstydu, spuścili nosy na kwintę i zastanawiając się nad porzuceniem kariery rockmanów topią smutki w piwie, którego w sobotę mieli, na szczęście, pod dostatkiem.
Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową. Zapisz się do newslettera!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?