Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieczysław Szcześniak: Dla jednych jestem zbyt religijny, dla innych zbyt świecki w śpiewaniu WYWIAD

rozm. Tomasz Turczyn
Mieczysław Szcześniak: Dla jednych jestem zbyt religijny w śpiewaniu, dla innych  z kolei za bardzo świecki. Mogę się tym przejmować albo po prostu robić swoje. Chcę śpiewać o człowieku - jego ciele i duszy
Mieczysław Szcześniak: Dla jednych jestem zbyt religijny w śpiewaniu, dla innych z kolei za bardzo świecki. Mogę się tym przejmować albo po prostu robić swoje. Chcę śpiewać o człowieku - jego ciele i duszy P. Manasterski/Archiwum
Mieczysław Szcześniak - wokalista i kompozytor - opowiada nam o swoich fascynacjach i nowych pomysłach. Czym dla niego jest muzyka? "To jak ręka, jak noga, jak oddychanie" - odpowiada krótko artysta, który gościł niedawno na Pomorzu, w Sławnie, na VII Festiwalu Twórczości Marka Grechuty.

Czy ma Pan swój wzór muzyczny, wokalistę, wokalistkę, która Pana inspiruje?
Przez wiele lat - szczególnie, kiedy byłem dziecięciem, a później młodzieńcem, wzorowałem się na wielu wykonawcach. Bo to dobrze mieć swoich mistrzów. Z reguły byli to czarni wokaliści: Donny Hathaway - to mój król. Aretha Franklin - to moja królowa. Poza tym parę innych: James Ingram, Michael McDonald, Bill Withers.
Z polskich wykonawców, od zawsze, największym autorytetem jest dla mnie Grażyna Łobaszewska. Ona śpiewała synkopowaną muzykę [przesunięcie akcentu z mocnej na słabą część taktu; taki rytm jest często stosowany w jazzie i bluesie - dop. red.] świetnie interpretowaną po polsku, co było dla mnie bardzo ważne.

Jaki ma Pan styl pracy na scenie?
Podstawy: Staram się być przygotowany do występu przed publicznością.
Muszę dobrze znać aranżację, swobodnie poruszać się w harmonii i rytmie, bo lubię improwizować. Każdy koncert jest inny. Chcę zwykle wiedzieć, jaka będzie publiczność, z jakiej przyczyny jest koncert. Próbuję znaleźć wtedy skuteczny język, najbardziej komunikatywny dla spotkania z publicznością i repertuar. A mam z czego wybierać, bo napisałem i zaśpiewałem już wiele piosenek. I zwykle mój wybór się sprawdza, co cieszy.

Czym jest dla Pana w ogóle śpiewanie?

Życiem. Po prostu życiem. To moja wielka pasja. Język, którym się posługuję, odkąd pamiętam cokolwiek. W mojej rodzinie wszyscy byli muzykalni. To mój sposób komunikowania się ze światem, dzielenie się dobrymi owocami dostanego talentu. Dodawania do świata nadziei, wrażliwości, empatii, z których chciałbym coś dobrego i potrzebnego zbudować.
To moja drobna ambicja: żeby moje piosenki były inspiracją do rzeczy ważniejszych od piosenek.

Czy w Polsce można się zrealizować na scenie muzycznej?
Zależy, co się zakłada i zależy, co Pan rozumie przez słowa: "zrealizować się". Jeżeli marzy się o szalonej karierze, popularności, kasie - to nie każdy może się zrealizować. Jeżeli chce się muzykować zgodnie ze swoją osobowością, estetyką, chce się opowiadać historie, które chodzą po głowie i duszy, i jeśli potrafi się zbudować własną publiczność, co jest - moim zdaniem - najważniejsze dla artysty, to można mówić o zrealizowaniu się. Niezależnie, jak wiele się zarabia i jak szeroko jest się rozpropagowanym.

Fascynuje się Pan muzyką gospel. Skąd to się wzięło?
Ze sposobu muzykowania czarnych ludzi. Uwielbiam ten sposób muzykowania. Lubię też, kiedy opowiada się o całym człowieku, bo sądzę, że człowiek ma dobrze i przydatnie wymyślone ciało. Podobnie jest z duszą. Dopiero, kiedy się śpiewa o ciele i duszy - śpiewa się o całym człowieku. W gospel - to naturalne, jak oddychanie. Zawsze myślałem, że to normalne. Choć niektórzy w związku z tym kwalifikują mnie do jakichś szuflad. Dla jednych jestem zbyt religijny w śpiewaniu, dla innych jestem z kolei za bardzo świecki. I cóż: Mam jedno życie i, albo mogę się tym przejmować, albo robić swoje. Jestem zdania, że nie jestem, ani śpiewakiem świeckim, ani śpiewakiem religijnym. Chcę być kompletny, śpiewać o złożoności całego człowieka. Chcę śpiewać o ciele i duszy.

Pana ostatni album ma tytuł "Sings" [Znaki - red.]. Skąd czerpał Pan inspiracje przy jego tworzeniu?
Spotkaliśmy się z Wendy Waldman, autorką piosenek, artystką i producentką amerykańską, z myślą o tym, aby napisać parę piosenek. Ponieważ poszło nam to jak z płatka, współpraca zaczęła się rozwijać. Latałem do Los Angeles, ona zaczęła przylatywać do Polski. Przez dwa lata nazbieraliśmy tych utworów około 30. Postanowiliśmy wtedy, że nagramy płytę, bo może to być fajna rzecz. I tak się stało z czego się ogromnie cieszę.

Kiedy będzie następna płyta? Ma Pan jakieś plany?
Planów mi nie brak, ale nie mam planów, co do dat. U mnie jest tak, że muszę być gotowy. Aktualnie pracuję nad paroma projektami, a do tej pory tak nie było. Zawsze koncentrowałem się na wybranym. Teraz na przykład jeden będzie wzorowany na starym gospelu. Piosenki są nagrywane w Stanach, już napisaliśmy ich kilka z Wendy Waldman, H.B. Barnumem. H.B. to facet prowadzący w Los Angeles czarny chór, który nazywa się Life Choir - nagrywali na mojej płycie "Sings" i mam zaszczyt być jego członkiem, czasami dolatującym. H.B. Barnum pracował z wieloma wielkimi artystami, nadal pracuje z Arethą Franklin. Jest niezwykłym człowiekiem, moim mentorem i chciał coś dla mnie napisać. Najpierw były dwie piosenki, trzecią zrobiliśmy wspólnie z Wendy i spodobało się nam. Postanowiliśmy nagrać cały album z Life Choir. Gdzie i kiedy go skończymy nie wiadomo, ani też tego, kiedy wyjdzie. Na razie kieruję się intuicją i sercem, tak postanowiłem. Może to tylko piękna przygoda, ale i tak warto. Nie napinam się na żadne kariery, tylko rzetelnie pracuję. Skomponowałem trochę do tekstów księdza Jana Twardowskiego. Wcześniej, na płycie "Spoza nas", tytułowa piosenka (moja kompozycja) do tekstu księdza Twardowskiego, miała być zapowiedzią większej całości, którą teraz zaczynam realizować. Nagram ją w Stanach z brazylijskimi muzykami z Chicago i Los Angeles, będzie to brzmienie "bossanowate" [styl muzyki brazylijskiej- red.]

Jak Pan wspomina swój występ w Opolu, gdy zdobył Pan nagrodę imienia Anny Jantar?

Opole było wielkim przeżyciem, emocje były większe niż poczucie realności. Byłem młodym, nikomu nieznanym człowiekiem i śpiewałem bardzo trudną piosenkę "Przyszli o zmroku" - kompozycję Krzesimira Dębskiego z tekstem Jacka Cygana [oni także stworzyli "Dumkę na dwa serca" - red.]. Ostrzegano mnie, że może nie być dobrze przyjęta przez publiczność, która lubi się kołysać - a bisowałem. Nie przeszkadzała temu trudna piosenka ani moja nieznana osoba. Okazało się, że jeśli jest trochę talentu, coś jest przeżyte i podane bardzo szczerze, publiczność jest w stanie dobrze to odebrać. Media narzekają, że mamy słabą publiczność. Uważam, że to nieprawda, to media lansują słaby poziom.

Ma Pan też na swoim koncie Eurowizję...
Eurowizja nie była dla mnie. Zaśpiewałem tam dobrą piosenkę Seweryna Krajewskie- go, ale to nie był festiwal na taki utwór. Na taki głos jak mój. Przypomnę tylko, że byłem w Izraelu dlatego, że poprzednią edycję Eurowizji wygrała Dana International. Onanie reprezentowała wysokiego poziomu, ale wygrała z jakiegoś powodu i dlatego to się działo w Jerozolimie. Pojechałem tam za namową mojej firmy płytowej, ale to był błąd.

Żyjemy w takim świecie, że na rynku muzycznym pojawia się sporo młodych wokalistów. Czy łatwo jest o sukces komercyjny - finansowy? Jak Pan ocenia wokalistów "jednej piosenki", którzy sądzą, że zawojowali świat?
W ogóle nie oceniam. Nie jestem oceniaczem. Jestem normalnym odbieraczem, słuchaczem. Człowiekiem, który się przygląda i albo mu się coś podoba, albo nie. Z gustami się nie dyskutuje. Tak jak nie można dyskutować z osobowością i ludzkimi wyborami. Każdy z nas wybiera to, co uważa za słuszne. Można dyskutować z tym, kto jest za to odpowiedzialny. Czyli - w tym przypadku, jak rozumiem, są to media.

Ogląda Pan różne telewizyjne "talent show"?
Z rzadka.

Czy to są dobre programy dla osób, które chcą coś osiągnąć?
Powiem Panu szczerze, że - oglądając je - zdenerwowałem się. Bo jest wielu zdolnych ludzi w Polsce i te programy w większości im nie pomagają. Służą głównie wyprodukowaniu programu i oglądalności. Mogłyby być skonstruowane bardziej pomocnie dla tych młodych, świetnych ludzi. I to mnie wkurza.

Gdyby Pan nie był muzykiem, to co by Pan chciał robić?
To nie jest możliwe.

Nie zastanawiał się Pan nigdy nad tym?
Gdy byłem mały, chciałem być naukowcem. Ale muzykowanie było dla mnie najbardziej naturalne. Jak ręka, jak noga, jak oddychanie.

Gdy ma Pan urlop, to jak go Pan spędza?
Z bliskimi i jest mi wtedy wszystko jedno, gdzie. Choć mam taką chałupę na wsi - letnisko pod moim rodzinnym Kaliszem, gdzie się spotykamy z rodziną i przyjaciółmi, kiedy jest na to czas.

Woli Pan duże miasto czy wieś?
Albo duże miasto i w środku, albo totalną wieś zabitą dechami.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Mieczysław Szcześniak: Dla jednych jestem zbyt religijny, dla innych zbyt świecki w śpiewaniu WYWIAD - Dziennik Bałtycki

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski