Finał to jedna wielka dramaturgia. Przy stanie 2:2 w setach przegrywałaś już 3:7 w decydującej partii. A jednak wygrałaś. Gdy na chłodno myślisz o tym spotkaniu, to co przychodzi ci do głowy?
Na chłodno jeszcze nie nie miałam okazji wspomnieć tego meczu (śmiech). Mało czasu trochę. Ale był to rollercoaster emocji, bo wydawało się, że jest już po spotkaniu... Wiele osób pyta mnie, co wydarzyło w tym ostatnim secie. Ja odpowiadam, że nie wiem. Być może ja się rozluźniłam, być może przeciwniczka zaczęła grać gorzej. Natomiast przede wszystkim cały czas wierzyłam w zwycięstwo, ani przez chwilę nie pomyślałam, że przegram. Jak widać, to przyniosło efekt. Pracowałam na ten sukces wiele lat. Od początku mojej kariery olimpijskie złoto było moim celem. Długo musiałam trenować, ale opłaciło się.
Dla ciebie był to trzeci złoty medal olimpijski w ogóle, ale pierwszy indywidualny. To osiągnięcie zmienia coś w twojej karierze
Zmienia bardzo dużo. Odkąd wróciłam z Paryża, to żyje jakby w innym świecie. W domu w tym czasie byłam tylko 24 godziny, cały czas ktoś coś ode mnie chce, ktoś dzwoni. Zainteresowanie mediów jest ogromne. Powoli staram się do tego przyzwyczaić.
Chyba dla środowiska paralimpijskiego to duża szansa, aby na fali sukcesów (łącznie Polacy w Paryżu zdobyli 23 krążki) nieco bardziej przebić się kibicowskiej świadomości.
Wszyscy Polscy medaliści wychodzą do mediów. Chcemy wykorzystać ten moment, aby ludzie o nas pamiętali. Myślę więc, że to idzie w dobrą stronę, a kiedy za cztery lata z Los Angeles będziemy znowu wracać z medalami, to będzie jeszcze lepiej.
Wiem, że tam twoim celem będzie obrona tytułu. Już dzisiaj to podkreślasz.
To prawda, w Stanach Zjednoczonych chcę wygrać drugi raz. Będę też wtedy w takim wieku, że trochę grania nadal przede mną zostanie. Ogólnie liczę, że moja kariera potrwa do 38. lub 42. roku życia i do tego czasu zdobędę kolejne tytuły.
W ostatnich tygodniach dołączyłaś do pierwszoligowej drużyny ATS Akanza AZS UMCS Lublin. Co cię skłoniło, aby zdecydować się na ten krok?
Tak naprawdę dogadaliśmy się z klubem na przełomie lutego i marca. Grają tu dziewczyny, z którymi występowałam wcześniej w zespole z Krakowa. Poleciły mi to miejsce, rozmawiałam też z trenerem i wszystko szybko się potoczyło. Dodatkowo mam w okolicy rodzinę, którą zawsze będę mogła odwiedzić. Już dzisiaj czuję, że był to dobry wybór. Liczę, że pomogę w awansie do Ekstraklasy.
A jak zaczęła się twoja przygoda z tenisem stołowym?
Na pierwszy trening namówiła mnie moja mama. Ja tak naprawdę początkowo nie chciałam dać się przekonać, ale gdy już poszłam na salę, to od razu wiedziałam, że chcę to robić. Miałam wtedy 11 lat. Jeszcze w tym samym roku poznałam Natalię Partykę, która stała się moim wzorem. Trzy lata później pojechałam na swoje pierwsze igrzyska (Londyn 2012 – przyp. red.). Było to duże przeżycie i niewiele pamiętam z tego czasu.
Bardzo szybko potoczyła się twoja kariera. Co mnie zdziwiło to to, że pewnie pół żartem, ale sama mówisz, że to nie kwestia talentu. Uważasz bowiem, że tego do tenisa stołowego nie masz.
Wielkiego talentu nie mam, no może jakiś procent. Wszystkie medale są efektem ciężkiej pracy i charakteru. W trakcie swojej kariery przegrałam dużo finałów, ale nigdy się nie poddałam. Zawsze wierzyłam, że taki moment, jak w Paryżu kiedyś przyjdzie. I przyszedł.