Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Myszka Miki z obozu zagłady w Sobiborze (ZDJĘCIA)

Małgorzata Szlachetka
Dziewczynka do obozu zagłady w Sobiborze trafiła  z Amsterdamu razem z rodzicami, Davidem i Judith.
Dziewczynka do obozu zagłady w Sobiborze trafiła z Amsterdamu razem z rodzicami, Davidem i Judith. Zbiory Państwowego Muzeum na Majdanku
W swoją ostatnią podróż Żydzi zabierali klucze do domów, jakby mieli do nich jeszcze wrócić. W miejscu kaźni archeolodzy znajdują teraz spinki do włosów, okulary i opakowania po lekarstwach.

Zawieszki identyfikacyjne dla dzieci są trzy. Pierwszą archeolodzy znaleźli między rampą kolejową a miejscem selekcji. Lea Judith de la Penha musiała ją zgubić po wyjściu z wagonu. Na metalowej tabliczce widnieje jej data urodzenia - 11 maja 1937 roku. Dziewczynka do obozu zagłady w Sobiborze trafiła z Amsterdamu razem z rodzicami, Davidem i Judith. Chwilę przed śmiercią na pewno zostali rozdzieleni, bo mężczyźni i kobiety byli mordowani oddzielnie. Judith być może do ostatniej chwili trzymała kilkuletnią córeczkę za rękę.

Dwie kolejne zawieszki znajdowały się tam, gdzie żydowscy więźniowie na rozkaz Niemców, na konstrukcji zrobionej z szyn kolejowych, palili ciała mężczyzn, kobiet i dzieci zamordowanych w komorach gazowych. Komorach, do których doprowadzane były spaliny z pracującego w przybudówce silnika samochodowego.

David Zak urodził się 23 lutego 1935 roku. Deportowany do obozu zagłady z Holandii. Zawieszka z jego nazwiskiem została znaleziona w 2013 roku.

Trzecia metalowa tabliczka należała do Annie Kapper, która na świat przyszła w styczniu 1931 roku.

Wśród odnalezionych reliktów jest też broszka w kształcie Myszki Miki i fragment dziecięcego kubka z rysunkiem tej bohaterki disnejowskich kreskówek.

Najwięcej osobistych przedmiotów ofiar archeolodzy odkopali w rejonie dawnego obozu III, gdzie za płotem przeplatanym gałązkami świerku ukryte były komory gazowe. W 2014 roku archeolodzy odkryli ich fundamenty, których szukali od początku badań archeologicznych, prowadzonych od 2007 roku. W ziemi leżały grzebienie, okulary, kobiece wsuwki do włosów. Wszędzie były fragmenty drutu kolczastego i pobite butelki. Znajdowane też były klucze do domów, do których właściciele już nigdy nie wrócili.

- Największe emocje wzbudzają oczywiście przedmioty należące do dzieci, ale też ozdoby, jak drobne kolczyki kobiet - mówi archeolog Wojciech Mazurek, który prowadził badania na terenie byłego obozu zagłady w Sobiborze.

Nasz rozmówca dodaje: - Symboliczne znaczenie mają też wisiorki w kształcie gwiazdy Dawida, przypominające o tym, że obóz w środku lasu stał się miejscem śmierci tysięcy ludzi. Zamordowanych tylko dlatego, że byli Żydami.

Nieśmiertelnik
Zgięty, ale nie złamany nieśmiertelnik leżał na dnie poobozowej studni. Być może wrzucił go tam jego właściciel, żeby prze-trwał ten drobny dowód losu, jaki go spotkał. Studnia znajdowała się na terenie dawnego obozu I, gdzie mieszkali więźniowie pracujący przy selekcji przedmiotów odebranych ofiarom eksterminacji.

Rodziny Eliazara Contenta, żołnierza z Amsterdamu, szukał holenderski archeolog, który pracuje na terenie Muzeum Byłego Obozu Zagłady w Sobiborze. W odnalezieniu krewnych pomogło holenderskie wojsko.

W listopadzie ubiegłego roku do Polski przyjechała z mężem Ivonne Content, stryjeczna siostra chłopaka, do którego należał nieśmiertelnik.

- W czasie wojny była dzieckiem. Przeżyła Holokaust, bo znalazła się w japońskim obozie jenieckim na terenie Indonezji. Po wojnie udało jej się wrócić do Holandii - wyjaśnia archeolog Wojciech Mazurek. - Wizyta w muzeum w Sobiborze była dla niej ogromnym przeżyciem. Na pamiątkę dostała od nas kopię nieśmiertelnika brata - mówi archeolog.

Eliazar Content nie zginął w komorze gazowej od razu po dotarciu jego transportu do obozu. Został wybrany do grupy, której wyrok śmierci na pewien czas został odroczony. - Być może Niemcy uznali go za użytecznego, bo z zawodu był piekarzem - przypuszcza Wojciech Mazurek.

Eliazar nie wrócił już do domu.

Zdjęcia też musiały zniknąć
Fotografie i dokumenty odebrane żydowskim ofiarom musiały być palone przez więźniów oddzielnie. Systematycznie, sztuka po sztuce. Bo po zamordowanych miał nie zostać żaden ślad.

„Spaliłem kiedyś zdjęcie głośnego rabina z Holandii. Zdjęcie lekarza stojącego przy stole operacyjnym. Niektóre zdjęcia były szczególnie luksusowo robione na tle pałaców” - wspominał Tomasz „Toivi” Blatt (1927 - 2015), były więzień obozu w Sobiborze.

Czasami w ich ocaleniu pomagał przypadek. Album z rodzinnymi fotografiami Serry Adler był znaleziony w 1942 roku w rowie w Kraśniczynie, przy drodze, którą Niemcy pędzili Żydów deportowanych z Niemiec. Z ziemi podniósł go i zabrał do domu dziewięcioletni chłopiec. Ponad 70 lat później rodzina tego chłopca przekazała album do Państwowego Muzeum na Majdanku.

Nastoletnia Serry Adler najpewniej została zamordowana przez Niemców właśnie w Sobiborze. Razem ze swoimi bliskimi.

Widziałem to na własne oczy
Obóz zagłady w Sobiborze był miejscem pilnie strzeżonym. Niemcy zlokalizowali go w lesie, żeby jak najmniej osób wiedziało, co się tam dzieje. Nie bez znaczenia była bliskość torów. Bo Żydzi przywożeni byli na śmierć pociągami.

Ofiary z miejscowości na terenie okupowanej Polski zapędzane były do bydlęcych wagonów. Stłoczone na niewielkiej powierzchni, bez jedzenia i picia. Na miejsce kaźni wagony jechały czasami całymi dniami. W upały ludzie cierpieli z pragnienia, w zimie zamarzali. W środku działy się dantejskie sceny.

„Połowa wagonów była wypełniona nagimi trupami, a na nich siedzieli nadzy, żywi ludzie. Żywi sami wyszli wszyscy, kobiety i dzieci, mężczyźni wyglądali jak obłąkani. Włosy rozwichrzone, oczy wytrzeszczone ze szklanym wyrazem mąk i strachu” - taka scena zapadła w pamięci Salomona Podchlebnika, byłego więźnia obozu w Sobiborze. Opróżnienie 45 wagonów z ciał zajęło wtedy więźniom cztery godziny.

Inaczej wyglądała zazwyczaj podróż m.in. holenderskich Żydów. Do ostatniej chwili byli oszukiwani, że jadą do pracy. W walizkach wieźli lekarstwa, pieniądze, kosztowności, zapasy w puszkach i rzeczy, które mogłyby im się przydać w przyszłej pracy. W pulmanowskich wagonach dla wygody pasażerów jechali lekarze. W jednej z relacji świadków, przechowywanej w Żydowskim Instytucie Historycznym, czytamy, że w pociągu jadącym z Wiednia dwa wagony były załadowane bagażami „z ogromną ilością wędlin i białego chleba”.

Wysiadający rozglądali się po okolicy, a nawet wręczali napiwki więźniom spotkanym na zewnątrz. Być może uspokajał ich widok alejek i kwiatowych rabatek. Dopytywali, gdzie będą pracować.

W błąd miała ich wprowadzić uspokajająca przemowa o przyszłości wygłoszona przez jednego z Niemców. Proszeni byli, żeby napisali kartki do rodziny w Holandii. Sami zanosili bagaż podręczny do magazynu. Kosztowności i pieniądze deponowali u Niemca, który grał rolę kasjera.

Przed pójściem do, jak wierzyli, kąpieli ofiary musiały się rozebrać. Ubrania ludzie składali w kostkę, żeby łatwiej później było odnaleźć wszystkie części garderoby.

Do komór gazowych wpędzani byli nago. „Był mróz, może minus 28 czy więcej stopni, i ludzie nie chcieli się rozebrać. I wtedy Ukraińcy zaczynali bić kolbami, siekierami. Widziałem to na własne oczy. Naprawdę siekali na kawałki” - to fragment relacji złożonej w 1992 roku przez Jakuba Biskupicza, byłego więźnia obozu zagłady w Sobiborze.

Do komór gazowych ludzie musieli wchodzić z podniesionymi rękami, po to, żeby zmieściło się jak najwięcej osób.

Tzw. obóz III, w którym zagazowywani byli Żydzi, był odizolowany od pozostałych części Sobiboru. Pracujący w nim więźniowie nie mogli kontaktować się z towarzyszami, co jakiś czas Niemcy zabijali ich w komorach gazowych, bo ci, którzy wiedzieli najwięcej, nie mieli prawa przeżyć. Szacuje się, że w Sobiborze zostało zamordowanych 170 - 180 tysięcy Żydów, z czego 93 tysiące osób posiadało polskie obywatelstwo.

Częścią mechanizmu zagłady była grabież mienia ofiar. Cenne rzeczy trafiały do magazynów w Lublinie, skąd wywożone były do III Rzeszy. Państwowe Muzeum na Majdanku nie dysponuje dokumentami tego dotyczącymi z obozu w Sobiborze, ale ocalał spis zrabowanych przedmiotów pochodzących od Żydów wymordowanych w obozie zagłady w Bełżcu. Co się w nim znalazło? M.in. tysiąc lusterek, 1050 grzebieni, 246 pędzli do golenia czy 600 ołówków automatycznych. To oczywiście tylko niewielki ułamek tego, co zostało zrabowane przez Niemców.

Upamiętnienie ofiar
Relikty wydobyte z ziemi w czasie badań archeologicznych będą częścią nowoczesnej, stałej wystawy w Muzeum Byłego Obozu Zagłady w Sobiborze. Przygotowuje ją Państwowe Muzeum na Majdanku, którego muzeum w Sobiborze jest filią.

Ekspozycja powstanie razem z nowym pawilonem wystawienniczym. W planach jest także pokazanie reliktów fundamentów komór gazowych, których zniszczenie było jednych z elementów zacierania śladów zbrodni popełnionych przez Niemców.

Obóz zagłady w Sobiborze powstał na przełomie kwietnia i maja 1942 roku. Niemcy przeznaczyli go na miejsce eksterminacji Żydów z okupowanych przez siebie terenów. Szacuje się, że w Sobiborze zostało zamordowanych około 170 - 180 tysięcy Żydów. W tej liczbie było ponad 93 tysiące obywateli polskich. 14 października 1943 roku w obozie wybuchło powstanie. Części więźniów udało się dzięki temu uciec. Po tym fakcie Niemcy zlikwidowali obóz, zacierając wszelki ślad po nim.

Cytowane w tekście relacje pochodzą ze zbioru „Sobibór. Niemiecki obóz zagłady 1942 - 1943” autorstwa Marka Bema.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski