Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najlepszym kazaniem bywa milczenie

Marta Paluch
Opole 05.05.2015 r. ojciec leon knabit. foto krzysztof  swiderski/nto
Opole 05.05.2015 r. ojciec leon knabit. foto krzysztof swiderski/nto Krzysztof Świderski
Czego kaznodzieja może nauczyć się od Wałęsy, a czego od papieża? I czy kontrowersyjne przykłady trafiają do wiernych? O trudnej sztuce kaznodziejstwa mówi benedyktyn, o. Leon Knabit.

Był Ojciec ostatnio na cmentarzu?
Byłem. I wróciłem stamtąd bardzo zadowolony.

Tak?Bo JESZCZE wróciłem (śmiech). Udało mi się odbyć podróż w obie strony. Ks. Tadeusz Fedorowicz, człowiek pełen dowcipu i spowiednik papieża, kiedy jeździł już na wózku, mówił: Siostro, jedziemy na cmentarz. Tylko niech mnie siostra przywiezie z powrotem! I przywoziła, przywoziła, aż któregoś razu nie przywiozła. Zna pani taką piosenkę: „W pozycji tej, w pozycji tej/ horyzontalnej”?

Często Ojciec żartuje sobie ze śmierci?
Czasami. Uniwersytet Śląski zorganizował kiedyś sympozjum humorologiczne. Badali zjawisko humoru. Padały pytania, czy w dramatycznych sytuacjach można ratować się humorem. No i wyszło im, że czasem można. Trzeba tylko wiedzieć z kim się ma do czynienia, żeby nie urazić jego uczuć. Ale proszę zauważyć: na stypach rzadko jest płacz. Ludzie częściej opowiadają sobie anegdoty o zmarłym, prawda?
Kiedy trzy dni po pogrzebie Jana Pawła II przyjechaliśmy do Rzymu, kardynał Dziwisz, mocno przecież dotknięty tą śmiercią, powiedział nam na wstępie: Żadne mazanie się, żadne zawodzenie: „wieeeczne odpoczywanieeeeee”.
Ojciec Święty dobrze wykorzystał swoje życie. I kardynał zaczął opowiadać anegdoty z jego życia. Jak widać, ból i śmiech mogą iść w parze. Jeśli się dodatkowo mocno wierzy, jest łatwiej.

Podczas kazań na Święto Zmarłych też Ojciec sobie tak żartuje?
Zależy. Czasem rzucam jakiś żart. Czasem po prostu wspominam zmarłych... Staram się mówić od serca.

Początki były inne?
Pamiętam moje pierwsze kazanie w 1951 roku. Byłem klerykiem na III roku. Było o męczenniku, św. Szczepanie, i jego idei miłości nieprzyjaciół. Wstęp pisałem siedem razy od nowa, a w końcu i tak powiedziałem co innego. Od tamtej pory mówię z głowy. Andrzej Duda tak samo: wszystkie przemówienia bez kartki. To samo Wałęsa. Tak słuchałem ich... dobrzy są.

Ma Ojciec patent na to, żeby porwać, kiedy ludzie zaczynają ziewać?
Miałem kiedyś taki przypadek: opowiadam, opowiadam, a ci jak ryby w akwarium. Mówię kawał. I nic. Może według nich w kościele nie można się śmiać - mówię sobie. Ale przecież w sąsiedniej parafii, gdzie mówiłem bardzo podobnie, były salwy śmiechu! No cóż - po prostu różni ludzie. Ja mogę starać się ich rozruszać, zażartować, zainteresować. Ale jak już jest źle, mówię: Duchu Święty, działaj…

Ostateczny środek.
No tak (śmiech). Albo opowiadam im historie. Taka scena: Ewa zjada jabłko. Tłumaczę: przez jedną głupią babę wszystko zaprzepaszczone. Chociaż, z drugiej strony… Szatan był najbardziej chytry ze stworzeń - wcisnął się w szczelinę zaufania człowieka do Boga. Powiedział: gdy poznacie zło, będziecie jak Bóg. I Ewa dała się nabrać. Ale Adam wypada w tym zestawieniu jeszcze gorzej. No bo co innego dać się omotać sprytnemu diabłu, a co innego - głupiej babie. A to kobieta namówiła mężczyznę, nie wąż! Co więcej, gdy Bóg zorientował się, że Adam zjadł jabłko, mężczyzna, po rycersku, wskazał: to ona mnie namówiła - ta, coś mi ją dał. Głupiec i skarżypyta. A wąż tylko pomachał ogonem...

I do takiej właśnie historii można łatwo doczepić jakąś myśl, przekonać ludzi do czegoś zamiast robić im wykłady o relacjach interpersonalnych w eklezjologii postkonsyliarnej.

Że jak?
No właśnie. Prosto trzeba mówić. Przykładami. Tak jak np. papież Franciszek: Ojciec ma prawo dać klapsa dziecku, ale nie wolno uderzyć go w twarz, bo ma swoją godność. Ten jezuita jest mądry. Kaznodzieje mogą z niego brać przykład. Innym razem mówił: Kim ja jestem, żeby osądzać homoseksualistów?

Ojciec porusza w kazaniach takie drażliwe tematy?
Poruszam. I podaję przykłady.

Tak?
Do chłopaków trzeba mówić otwarcie. I nie gorszyć się czymś, o czym ludzie wiedzą. Bo wiedzą, do czego służą narządy rozrodcze czy prezerwatywa. I trzeba edukować. Bo przecież te babcie, które chodzą do kościoła, są dla swoich wnuków jakimś autorytetem. Więc dobrze by było, gdyby i one miały pojęcie o tym, co się dzieje w świecie. Taka mądra babcia pomoże im dokonywać wyborów.

Ojciec wychowuje w ten sposób tych wiernych?
Staram się.

A gdy Ojciec zaczynał, w głębokim Peerelu? Korciło, żeby przywalić „tamtym”?
Zdarzało mi się zahaczać o polityczne tematy. 22 lipca, jakoś w latach 60., w święto odrodzenia Polski Ludowej, wygłaszałem kazanie na Jasnej Górze. W ten sam dzień obchodzimy wspomnienie św. Marii Magdaleny. Powiązałem oba wydarzenia. I tłumaczyłem, że skoro Magdalena mogła wejść na dobrą drogę ze złej, to nasza Polska Ludowa może iść w jej ślady.

Jak nawrócona prostytutka?
Ale bez żadnej agresji mówiłem... Nigdy nie atakowałem ostro władzy w kazaniach. Bo, myślałem sobie, że któregoś dnia taki zomowiec czy ubek jeden z drugim, może chcieć przyjść do mnie do spowiedzi. Nie chciałem i takim ludziom zamykać drzwi... W tamtych czasach było inaczej, mówiło się znacznie więcej. Zdarzało się tak, że dwanaście kazań w jeden dzień mówiłem.

Każde było inne?
Temat był ten sam, ale za każdym razem mówiłem inaczej. To nie wykład z fizyki, gdzie zawsze E=mc2. Trzeba trafić w ludzkie emocje, w serce. Obserwować, jak reagują.

Płakali czasem na Ojca kazaniach?
Zdarzało się. Pamiętam, że kiedyś opowiadam, opowiadam, a nagle ludziom stają łzy w oczach. Wspominałem wtedy ludzi, których znaliśmy, a którzy już odeszli. Proste stwierdzenie: „byli, a ich nie ma”, dotarło do tych ludzi szczególnie mocno. Ja też się wtedy mocno wzruszyłem. Zresztą zdarzało mi się to częściej. Kiedyś bierzmowałem czterech chłopaków z parafii, w której byłem proboszczem. To było w sobotę. Dzień później, w niedzielę, pojechali na spływ kajakowy. I dwóch z tych czterech utonęło. Myślałem wtedy: o co Panu Bogu chodziło? Głos mi się łamał, gdy mówiłem na ich pogrzebie...

Trudno jest w takich chwilach powiedzieć coś mądrego?
Karol Wojtyła opowiadał kiedyś historię młodego małżeństwa. Mąż tej kobiety zginął, straszna tragedia. I Wojtyła stwierdził, że są przypadki, w których żadne słowa nie oddadzą uczuć, które targają człowiekiem. Czasem lepiej jest pomilczeć i przytulić. Być z tym człowiekiem i dzielić z nim jego tragedię... Tak, czasem najlepszym kazaniem jest milczenie.
____________

O. Leon Knabit
Benedyktyn, urodzony w 1929 roku. Święcenia uzyskał w 1953 r. jako ksiądz, a 10 lat później złożył śluby wieczyste jako mnich. Był m.in. proboszczem parafii w Tyńcu i przeorem tamtejszego klasztoru Benedyktynów. Autor wielu książek, w tym humorystycznych. Bliski znajomy Jana Pawła II. Za działalność duszpasterską odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Najlepszym kazaniem bywa milczenie - Gazeta Krakowska

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski