Przyznam, że w swoim życiu wielokrotnie zmieniałem zdanie na temat samego Jerzego Owsiaka. Nie jestem jego wielkim wielbicielem. Właściwie staram się zachować wobec niego pewną neutralność. Nie zachowuję jednak neutralności wobec idei Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Jestem jej zdecydowanym zwolennikiem, choć jeszcze jakieś 10 lat temu dzieliłem się ze znajomymi moimi wątpliwościami w tym temacie.
Mówiłem wówczas o wielu wspaniałych inicjatywach, które nie zyskują takiego rozgłosu jak WOŚP, mimo że niosą równie wiele dobra. Argumentowałem, że wiele osób daje pieniądze na Orkiestrę wcale nie z odruchu serca, ale dlatego, że są flesze aparatów i telewizyjne kamery. Dziś wszystkim tym, którzy mówią jak ja kiedyś, odpowiadam: liczy się efekt, liczy się finalne dobro, które rodzi cały ten telewizyjny show. I co z tego, że parę osób kreuje się na bohaterów i filantropów? I co z tego, że na co dzień osoby te mogą być dalekie etyce i moralności? A może należy na sprawę spojrzeć inaczej. Wszak to sukces ściągnąć kasę od tych, którzy na co dzień dawać jej nie chcą. To co, że pokażą się w mediach, skoro dzięki temu setki dzieci zyskają szansę na lepsze życie, życie w zdrowiu. Choćby tylko jedno dziecko miało dzięki tej akcji wyzdrowieć, to już warto pokazać w telewizji jednego czy drugiego „filantropa”. A jeżeli ktoś mi powie, że to, co tu piszę, to tani populizm, to powiem, że nie życzę mu, żeby kiedyś musiał skorzystać ze sprzętu ratującego życie, zakupionego przez WOŚP. Ale jeżeli przyjdzie mu zostać ojcem lub matką, to niech się cieszy, że jego maluch przejdzie przesiewowe badanie słuchu dzięki Orkiestrze.