Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Natalka Babina: - To nieprawda, że Białorusin ma duszę niewolnika

Ewa Czerwińska
Natalka Babina: - Boleję nad tym, że władza na Białorusi jest amoralna
Natalka Babina: - Boleję nad tym, że władza na Białorusi jest amoralna Małgorzata Genca
O duszy raba i szybkowarze, w którym wrze, grzechach władzy i żywocie prostych ludzi, "Mieście ryb" i wiosce Zakazanka, w której zatrzymał się czas, z Natalką Babiną, białoruską dziennikarką i pisarką rozmawia Ewa Czerwińska.

W latach 90. rozmawiałam z pewnym białoruskim historykiem o tym, jak daleko Białorusi do demokracji. Pytałam, dlaczego? Powiedział: Bo Białorusini mają duszę raba (niewolnika). Coś się od tego czasu zmieniło?
Kategorycznie nie zgadzam się z tym, że Białorusin ma duszę niewolnika. To nieprawda. To stereotyp. A stereotypy, jakiekolwiek by były, są bardzo niebezpieczne.

To dlaczego Ukraina wybiła się na niepodległość, a Białoruś nie?
Pomarańczowa rewolucja na Ukrainie to był wybuch narodowego ducha, godności i dumy narodowej. Ukraińcy pokazali, że naprawdę zależy im na demokracji. Na Białorusi tego nie ma. A dlaczego? Bo u nas ludzie żyją na wyższym poziomie niż na Ukrainie. Kiedy jestem u naszych sąsiadów, widzę fajnych ludzi, czytam ich wolną prasę, ależ też widzę, jak im się trudno żyje. Białorusini żyją dość bogato, spokojnie. Żyją lepiej.

I to wystarczy? Demokracja niepotrzebna?
Nie, nie można powiedzieć, że demokracja nam niepotrzebna. Ale mamy pewne osobliwości życia, które nas odróżniają od innych nacji. Na przykład Ukraińcy to jak Kozacy, a Białorusini jak Niemcy. Niemcy jak to Niemcy: Wszystko powoli, ma być porządek...

Oj, a nie tak wschodnio, z chłopską powolnością, w porządku związanym z naturą: Że oto słońce wschodzi, przecieramy oczy i dalej niespieszno idziemy do jakiejś pracy... Może to tak?
Może. I nie znam odpowiedzi, dlaczego Aleksandr Łukaszenko od prawie 16 lat ma władzę i nie widać temu końca. Ale - jak obserwuję - Łukaszenko swoje, a naród swoje. On nie zrobił jeszcze czegoś takiego, żeby naród kompletnie wnerwić i żeby on wybuchł.

Andżelika Borys, była prezeska Związku Polaków na Białorusi niedostatatecznie wnerwiła się, a z nią Polacy?
Andżelika Borys robi wielką sprawę i skupia wokół siebie wielu Polaków. Ale - jestem przekonana - że sprawa polska, dyskusja o tym, czy ma być jeden związek, czy dwa, to tylko kropla w morzu. Niedawno prezydent Łukaszenko dał wywiad dziennikarzom polskim i powiedział, że "Jego Polaki mają sami decydować, co mają robić, a nie to, co im każe niejaka Borysowa". Ta historia nie robi na Łukaszence wielkiego wrażenia.

Wydaje się, że kolejna prezydencka kadencja - wybory w grudniu - stoi przed dotychczasowym prezydentem otworem. 16 lat na czele państwa kwalifikuje go do galerii takich przywódców, jak: Fidel Castro, Kim Ir Sen, Mao Tse Tung. To galeria dyktatorów.
Mnie się wydaje, że Łukaszenko podobny jest do Adolfa Hitlera albo Evity Peron. Czyli tych, którzy potrafią przyciągnąć do siebie serca prostodusznych, dobrych ludzi. To większość, która wierzy wszystkiemu, co prezydent powie. Mało tego, ufają, że on chce ich dobra. Mówią: To nasz bat'ka. Ale są i tacy, którzy analizują, potrafią coś z czymś porównać. Główkują.

A Pani do jakiej grupy należy?
Do tych, co stukają się w głowę. Prezydent dużo złego zrobił dla kultury i tożsamości narodowej. On kompletnie ignoruje wartość białoruskiej kultury. To mnie bardzo martwi. Sytuacja przypomina szybkowar. W środku gotuje się, wrze. A jak kipi - trochę odkręcasz, żeby ta para uszła i ona wtedy wybucha. W tej chwili to się tylko gotuje, trzymamy to wszystko w tym naszym szybkowarze. Przytoczę tylko jedno zdanie prezydenta, wypowiedziane po rosyjsku zresztą: "Po białorusku nie da się powiedzieć niczego wielkiego".

No i nikt na Białorusi nie tupnął nogą?
Tupiemy, tupiemy. Białorusini lubią swój język, ale nie mówią w nim, choć to jeden z dwóch urzędowych języków oprócz rosyjskiego. Dumy narodowej Łukaszenko tym stwierdzeniem nie buduje. Wielki błąd. A mimo to Łukaszenko to nie samo zło. On podtrzymuje część narodu. Jest przebiegły, bystry, no i udało mu się zbudować dobrobyt - z jednej strony, a z drugiej - przemóc demokrację w relacjach władza - naród.

To nie ma już łapówek?
Owszem, mamy korupcję. Ale przecież nie zawsze płaci się łapówkę. Ludzie cenią go za zaprowadzenie ładu w urzędach. Podam przykład. Wyrabiałam wizę w polskim konsulacie. Czekałam raz dwie godziny na mrozie, drugi raz i dopiero za trzecim dostałam. W białoruskim urzędzie nikt dziś tak nie potraktuje obywatela. Dawniej, rzeczywiście zwykły człowiek chodził kilka razy, stał pod jednym okienkiem, drugim, zanim dotarł ze swoim problemem do jakiegoś ważnego urzędnika. Dziś nie ma tego muru. Druga sprawa, czy człowiek załatwi tę swoją sprawę. Na pewno jednak dociera gdzie trzeba.
Białorusini nie stoją już w kolejkach?
Do lekarza, owszem. Siedzimy w kolejkach, za to jakość usług medycznych jest bardzo wysoka. Mamy dobrych specjalistów i sprzęt. I tym też Łukaszenko zjednał sobie prostych ludzi.

Skąd pochodzi prezydent?
Kto to naprawdę wie?... Chyba ze wschodu, z okolic Mohylewa. Mama Białorusinka, bat'ka - nie wiadomo. Dla mnie ważne i bolesne zarazem jest to, że władza na Białorusi jest amoralna. Nasz prezydent całkiem spokojnie demonstruje swoje prywatne życie - jakieś kochanki, nieślubne dzieci. Dla społeczeństwa to nie jest sekret. Kiedy odwiedzam swoją dziewięćdziesięcioletnią babcię w mojej rodzinnej wsi Zakazance pod Brześciem, ona zawsze pyta: Czy naprawdę prezydent nie mieszka z własną żoną? Dlaczego? Gdzie jest ten, który powinien być przykładem dla całego społeczeństwa? Gdzie ta pierwsza dama? Łukaszenko wydaje się mówić: Możecie kłamać i nic wam się za to złego nie stanie.

Idą wybory prezydenckie, kto wygra?
W mojej książce "Miasto ryb", którą wydało po polsku wydawnictwo Rytm i teraz promuję ją w Polsce, wymyśliłam fakty, które - ku mojemu zdziwieniu - sprawdzają się w realu. Książka kończy się wyborami, towarzyszy im wielki kataklizm. Może ja dobrze prorokuję?

Napisała Pani książkę, która jednak - jak rekomendują recenzenci - nie opowiada o Łukaszence.
Opowiada o życiu. Akcja toczy się nad brzegami Bugu, po jednej i drugiej stronie, w 2012 roku.

Spodobała mi się główna bohaterka Ałła. Pije whisky od rana i walczy z czartem. Charakterna kobieta.
Próbuje go zwalczyć, choć on przebiera się, wciąż zmienia oblicze. Przewija się przez całą historię, ale Ałła potrafi go rozpoznać i zwalczyć. Czart jest oczywiście symbolem zła. Tak jak w angielskich książkach na co drugiej stronie pada deszcz, to w białoruskich jest polityka. To ten nasz deszcz, który pada nam na głowę.

To Pani druga książka. Ale na co dzień jest Pani dziennikarką niezależnego tygodnika wychodzącego w Mińsku "Nasza Niwa". Są granice niezależności dziennikarza na Białorusi?
Kierujemy się tylko własnym sumieniem. Władza jak to władza, próbuje naciskać na dziennikarzy, ale to nie ma wpływu na to, co robimy i piszemy. Ja i moi koledzy z "Niwy" robimy swoje. Nie da się nas złamać. Niektórzy koledzy trafili nawet do więzienia: Andriej Lenkiewicz, fotoreporter, Siemion Pieczanko, nasz reporter. Przez trzy lata naszą gazetę nie puszczali do oficjalnego obiegu, do kiosków, więc zorganizowaliśmy własny kolportaż. "Niwa" ma długą tradycję. Po raz pierwszy wyszła w 1906 roku i różne były jej losy. Po przerwie wznowiono jej wydawanie w latach 90. Mieliśmy kłopoty z adresem prawnym. Żeby mieć ten adres, który podaje się w stopce, redakcja musi mieć siedzibę. Dziesiątki razy gazeta wynajmowała lokal i dziesiątki razy - po kilku dniach - wyrzucali nas. Dziś władza dała sobie spokój z tym przepędzaniem. Lotów nie obniżyliśmy, wciąż jesteśmy krytyczni - i wobec władzy, i wobec opozycji. Dziennikarze myślą o tym, żeby kierować się dobrem Białorusi. Mają swoje zdanie. Pochwalę się, że website "Niwy" jest na pierwszym miejscu wśród białoruskich stron internetowych, odwiedzanych przez ludzi.

Skąd pomysł na książkę?
W mojej rodzinnej Zakazance, która jest pierwowzorem powieściowych Dobratycz, przetrwali jeszcze ostatni Mohikanie. Chciałam opisać ten archaiczny świat, który do reszty znika. To była pierwsza przyczyna, dla której siadłam do pisania. I druga: Czart to siła i trzeba z nim walczyć. A nazwa Zakazanka pochodzi jeszcze z czasów Sapiehy, od XVI wieku. Sapieha coś ludziom zakazał. Jeszcze w dzieciństwie widziałam, że życie od tamtej pory wcale się nie zmieniło. Ja z czarnej kości, z biednych ludzi. Oni mają brudne od ciężkiej roboty ręce, ale czyste dusze. Jak anioły. Całe życie spędzili w Zakazance, nigdzie nie wyjeżdżając, znają się wszyscy, a ich poczynaniami kieruje tradycja. Każdy wie, czego się spodziewać od drugiego. Znika ta cywilizacja, dziś tradycja się rozmazuje.

Natalka Babina - polski debiut

Rocznik 1966. Miejsce urodzenia: Zakazanka koło Brześcia. Dziennikarka niezależnej "Naszej Niwy" od 1994 roku. W tygodniku zajmuje się kulturą. Specjalizuje się w recenzjach i wywiadach. "Miasto ryb" jest jej drugą książką. Z wykształcenia inżynier elektronik. Debiutowała zbiorem opowiadań, wydanych na Białorusi.
"Miasto ryb" przygotowało wydawnictwo Rebis.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski