Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nic to, Oleńka... Małgorzata Braunek nie była celebrytką i nie chciała grać wbrew sobie

Henryka Wach-Malicka
W "Trzeciej części nocy" w reż. Andrzeja Żuławskiego
W "Trzeciej części nocy" w reż. Andrzeja Żuławskiego mat. pras.
Dopadł ją aktorski paradoks. Małgorzata Braunek pozostanie w pamięci widzów rolą, której nie lubiła, bo nie mogła jej zagrać tak, jak chciała. Polacy żądali Oleńki spiżowej, a nie jakiejś tam kobiety niezależnej…

Uciekła w inny wymiar ledwie kilka lat po trzydziestych urodzinach. Od aktorstwa - jak sądzono i jak sama mówiła. Ale po latach przyznała, że była po prostu zmęczona i zniesmaczona publicznymi dyskusjami na swój temat. I tym, że widzowie utożsamiali ją z rolami, jakie grała. Zaczepiali nawet na ulicy, wykrzykując, że kto jak kto, ale ona, Małgorzata Braunek, jest ostatnią kobietą, której powinno się powierzyć "narodowe" zadanie zagrania panny Billewiczówny. Albo, że kto to widział tak poniewierać facetem, jak ona to robi w "Polowaniu na muchy"! Nie nadawała się na celebrytkę, nie potrafiła i nie chciała odcinać kuponów od takiej sławy.

To były zresztą inne czasy. Skandal, nawet sztucznie wywołany, nie został jeszcze nobilitowany do miana trampoliny do kariery. W końcu odnalazła jednak spokój. W buddyzmie. Zrazu trochę na zasadzie intuicyjnego buntu, potem już bardzo świadomie, osiągając kolejne stopnie wtajemniczenia.

Podróż na Śląsk, do babci

Dzieciństwo aktorki było na trzy podzielone. Na sielskie, wędrowne i niespokojne. W swojej autobiografii "Jabłoń w ogrodzie, morze jest blisko" (rozmowa z Arturem Cieślarem) aktorka wspomina, że jej rodzina była ze sobą bardzo zżyta, a babcie, wujowie, ciocie i kuzynki tworzyli klan, w którym bawiono się równie dobrze, jak kultywowano poważne tradycje. Często też składano sobie wizyty, co jej się bardzo podobało, bo odkrywała nowe miejsca i przyjaciół.

Do czasu jednak, gdy kolejna podróż okazała się przymusowa i podszyta strachem, związanym z aresztowaniem ojca przez władze komunistyczne. Władysław Braunek był przedwojennym rotmistrzem kawalerii, ale po wojnie odmówił ponownego wstąpienia do wojska. To za tę decyzję, ale głównie "za nieprawomyślną przeszłość", znalazł się w więzieniu, a jego żona i córka zostały praktycznie bez środków do życia. Wtedy Ruta, matka Małgorzaty, podjęła decyzję o przeprowadzce na Śląsk, konkretnie do Bytomia, gdzie był jej rodzinny dom i mieszkało wielu krewnych.

Nawiasem mówiąc, rodzice aktorki poznali się w… Katowicach, a na Śląsku mieli nie tylko wielu krewnych, ale i przyjaciół. Czuli się tutaj zadomowieni i bezpieczni, może więc i zostaliby na stałe, gdyby nie fakt, że schorowany Władysław Braunek (w więzieniu przeszedł zawał) po wyjściu na wolność nie mógł znaleźć pracy. O przenosinach do Warszawy zdecydował przypadek. Znajomy zaoferował ojcu Małgorzaty pracę w stolicy i rodzina przeniosła się na warszawską Pragę.

Wyprzedzasz epokę? Ryzykujesz!

Studiowała w warszawskiej szkole teatralnej, ale wbrew nazwie uczelni realizowała się przede wszystkim w filmie. Reżyserzy angażowali ją zaś "na wyścigi" z dwóch powodów. Po pierwsze, prócz oryginalnej urody miała wyrazistą osobowość, co kamera kocha nade wszystko. Czyli: przyciągała wzrok nawet wtedy, gdy tylko przez ekran przechodziła... Po drugie, grała inaczej niż wiele aktorek z jej pokolenia - oszczędnie, z dystansem i z naciskiem na to, co ukryte, a nie w komiksowym stylu "kawa na ławę".

Na swój sposób wyprzedzała więc epokę, bo takie aktorstwo pojawiło się na ekranie dopiero w latach 90. XX wieku. Ten medal miał jednak dwie strony i nieszczęśliwie dla aktorki, ułożył się z tej niewłaściwej. I uderzył z całej mocy przy ekranizacji "Potopu", w reżyserii Jerzego Hoffmana. Braunek doskonale wyczuwała papierowość postaci Oleńki, której alabastrową nieskazitelność trudno znieść już przy lekturze książki, a co dopiero zagrać. Próbowała nadać bohaterce trochę ludzkich cech, jakiś rys niezależności czy nawet kapryśność. Ale jej pomysł, choć intrygujący, dramatycznie rozminął się z charakterem filmu (ostatecznie zrealizowanego w konwencji "płaszcza i szpady") i z oczekiwaniami widzów. Nawet kwestie dialogowe były tak skromne, że mogła tylko ładnie wyglądać i "więdnąć z tęsknoty". Nie lubiła tej roli, skrojonej płasko, niedającej pola do popisu i przysparzającej tyle goryczy, choć przez krytyków na ogół dobrze ocenianej.

Skalę swojego talentu pokazała za to w "Polowaniu na muchy" Andrzeja Wajdy i "Trzeciej części nocy" Andrzeja Żuławskiego, tworząc w nich dwie, diametralnie różne kreacje. A nawet trzy, bo w filmie Żuławskiego zagrała równocześnie Helenę i Martę, których osobowości nakładają się, tworząc różne odsłony, świadomej i podświadomej, kobiecości. Ten film - ekspresyjny, momentami wręcz drastyczny - też okupiła ogromnym wysiłkiem emocjonalnym. Była wtedy żoną reżysera, właśnie urodziła syna i z trudem odnajdywała się w mrocznym świecie Żuławskiego. Nawet po latach rzadko o nim opowiadała, ale uważała za ważne doświadczenie artystyczne.

Nie wytrzymując napięć zawodowych (choć wysoko oceniono ją w roli Izabeli w "Lalce" w reżyserii Ryszarda Bera) i prywatnych, szukała gdzieś schronienia. Nieoczekiwanie okazał się nim buddyzm, którym zainteresowała się z grupą znajomych (m.in. Wojciechem Eichelbergerem). Wchodziła w nowy świat powoli, ale konsekwentnie, a gdy wyjechała z mężem Andrzejem Krajewskim (z którym była do końca życia) do Azji, wiedziała już, że to kierunek, który nada ich życiu sens. Na ekran wróciła po latach; w "Tulipanach" Jacka Borcucha, potem w serialu "Nad rozlewiskiem". Otwarta, pogodna, niebywale życzliwa i przekonana, że śmierć niczego nie kończy...

***

Trzy religie
Małgorzata Braunek była buddystką, nauczycielką zen i medytacji. Jej mama - praktykującą luteranką, a ojciec - katolikiem. Aktorka szanowała prawo każdego człowieka do własnych poglądów i nie narzucała swoim dzieciom - Xaweremu i Orinie - wyboru religii.

Opera Śląska...
...była teatrem, w którym kilkuletnia Małgosia po raz pierwszy zobaczyła zawodowy spektakl. "Jezioro łabędzie" zrobiło na niej takie wrażenie, że planowała nawet zostać baletnicą. Na początku kariery występowała w Teatrze Narodowym, a w 2010 r. na deskach Teatru Dramatycznego zagrała w przedstawieniu Krystiana Lupy "Persona. Ciało Simone".


*Mundial 2014: Pełne składy wszystkich zespołów grających na Mundialu 2014
*2500 górników na bruk w Kompanii Węglowej. To tragedia!
*Basen Ruda w Rybniku najpiękniejszy w Polsce? ZOBACZ ZDJĘCIA
*Elementarz: Bezpłatny podręcznik POBIERZ PDF

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nic to, Oleńka... Małgorzata Braunek nie była celebrytką i nie chciała grać wbrew sobie - Dziennik Zachodni

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski