Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie nasza wojna. Felieton kresowy Pawła Bobołowicza

Paweł Bobołowicz
Paweł Bobołowicz
Paweł Bobołowicz nadesłane

To nie nasza wojna” - takie głosy pojawiały się w Polsce po rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2014 roku. Jedni w ten sposób realizowali zadania rosyjskiej propagandy, inni mówili to z naiwności, a inni licząc, że tym „zaklęciem” odsuną niebezpieczeństwo od granic Polski. Na nic były argumenty, że agresja na Ukrainę to część chorej wizji Putina, którą realizował od początku swoich rządów tłumiąc bunt Czeczenów, zabijając przeciwników politycznych i dziennikarzy we własnym kraju, dokonując agresji na Gruzję, destabilizując sytuację w wielu miejscach na świecie łącznie z Bliskim Wschodem, Azją centralną, a nawet Ameryką Łacińską. Chorej wizji, w której nie ma miejsca dla wolnych państw bałtyckich i niepodległej Polski. Nie ukrywał tego putinowski ideolog - szaman Aleksander Dugin (na Kremlu ciągle pojawiają się „kolejne Rasputiny”), wypluwał to regularnie z siebie putinowski buldog Władimir Żyrinowski. Wielu jednak widziało w tym zaledwie niegroźny „straszak”. I to był błąd, bo te głosy zapowiadały to, co nas czeka w bliskiej przyszłości.

O zbliżającym się niebezpieczeństwie przestrzegał w 2008 roku w Tbilisi Lech Kaczyński wypowiadając słynne zdanie: „Dzisiaj Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę”. I chociaż atak na Ukrainę był już dokładną realizacją tego czarnego scenariusza, wielu z nas nie chciało tego przyjąć do wiadomości. Wielu miało za nic, że Ukraina została napadnięta dlatego, że ukraińskie społeczeństwo chciało się stać częścią Zachodu i zachodniego systemu bezpieczeństwa. Dzięki podjętej przez Ukraińców walce w 2013 i 2014 roku dziś nie graniczymy z prorosyjskim protektoratem rządzonym przez Janukowycza, tylko z przyjaznym sąsiadem, który integrację z NATO ma wpisaną w swoją konstytucję. Szkoda tylko, że tej integracji tak się wystrzega sam Zachód. Łatwo sobie wyobrazić co by było, gdyby identyczny scenariusz jaki realizuje Łukaszenka, był też udziałem „noworosyjskiej” Ukrainy. Do zagrożonych 210 kilometrów granicy z Putinem, 418 z Łukaszenką musielibyśmy dodać kolejne 535 km granicy z Janukowyczem. Ten scenariusz Moskwie się nie udał, co wcale nie znaczy, że z niego zrezygnowała. Być może za chwilę fala migrantów ruszy na granicę białorusko-ukraińską, a potem dalej w kierunku Polski. Z wielu powodów nie jest to takie łatwe, ale też nie jest niemożliwe. Ukraina ma tego świadomość i dlatego pospiesznie zaczęła wzmacniać granicę z krajem Łukaszenki.

Kryzys na granicy polsko-białoruskiej może być dobrą zasłoną do próby dalszego rosyjskiego wtargnięcia na Ukrainę, lub pogłębionej destabilizacji sytuacji w tym kraju. Dlatego jest tak ważne, żebyśmy ukraińskiej perspektywy nie stracili z oczu, bo nasze kraje w osamotnieniu niewątpliwie będą miały utrudnioną możliwość przeciwstawienia się putinowskim zapędom.

Ta „nie nasza wojna”, która toczy się od 2104 roku przeciwko Ukrainie, ale też wcześniejszy przykład gruziński powinny nam dać wiele do myślenia też w kwestii lojalności sojuszniczej. Naszą siłą jest przynależność do NATO, na nasze bezpieczeństwo w oczywisty sposób wpływa też bycie członkiem Unii Europejskiej. Gdyby nie te dwa fakty bylibyśmy zdecydowanie łatwiejszym kąskiem dla Putina. Jednak musimy pamiętać, że lojalność sojuszników bywa różna, czego już doświadczyliśmy w historii i mamy prawo do przewrażliwienia na tym punkcie. Niestety zachowanie Niemiec w kwestii energetycznej, prorosyjskie sympatie dużej części europejskich polityków, często podkupione pieniędzmi Gazpromu muszą u nas wywoływać obawy. Nic dziwnego, że nie chcemy rozmów o nas bez nas. Zresztą wystarczy przypomnieć jak takie rozmowy niejakiego Nicolasa Sarkozy'ego z Putinem bez udziału Gruzji zakończyły się w 2008 roku, jak się kończą ustalenia międzynarodowe w sprawie Donbasu i Krymu bez udziału, czy przy marginalizacji Ukrainy. Oczywiście, że to dobrze, że kanclerz Merkel dzwoni do Putina zaniepokojona kryzysem na zewnętrznych granicach UE, ale najpierw tę sprawę powinna omówić z Polską i Litwą, które dzisiaj tych granic bronią. Nie możemy też pozwolić sobie narzucić narracji, że sytuacja na granicy to efekt globalnych procesów, skutek wojen wywołanych przez Zachód (i Polskę - według twierdzeń Kremla), a w najgorszym przypadku uwierzyć, że to przejaw samowolki Łukaszenki. Nie dajmy się oszukać i omamić. Sytuacja na granicy z Białorusią to jeden z elementów rosyjskiej agresji przeciwko zachodniej cywilizacji, przeciwko światu naszych wartości. Pamiętajmy, że w tej putinowskiej operacji migranci są tylko narzędziem i „żywą tarczą”.

W 2014 roku wielu Ukraińców nie mogło uwierzyć, że wojna dosięgła ich kraju, że ich bliscy idą na front, że straszną codziennością stały się komunikaty o rannych i zabitych. Dzisiaj przeciwko putinowsko-łukaszenkowskiej agresji stanęli polscy żołnierze, funkcjonariusze Straży Granicznej, policji, naszych służb. Ta „nie nasza wojna” dotarła bowiem do naszego kraju.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski