Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Nie śpiewam, żeby nie fałszować - mówi Bronisław Cieślak. O7 wciąż się zgłasza

Sylwia Hejno
Bronisław Cieślak wciąż nic nie traci z wizerunku. Promocja książki "07 zgłasza się" w MBP przy ul. Peowiaków 12
Bronisław Cieślak wciąż nic nie traci z wizerunku. Promocja książki "07 zgłasza się" w MBP przy ul. Peowiaków 12 Małgorzata Genca
Pamiętamy go wszyscy. Wranglery, rozpięta kurtka, przeszywające spojrzenie i cięte riposty. Kobietom miękły kolana, przełożeni rozkładali ręce. Bronisław Cieślak wciąż jest dla nas porucznikiem Sławomirem Borewiczem z "07 zgłoś się".

Czy wizerunek porucznika Borewicza towarzyszy Panu na co dzień? W świadomości Polaków jest on wciąż żywy.
Zdarza się do dzisiaj, że ktoś zwraca się do mnie z uśmiechem per "panie poruczniku". Natomiast za PRL nieraz było tak, że gdy zza rogu trafiałem na dwóch "krawężników", to ręka odruchowo wędrowała im pod daszek, żeby mi zasalutować. No, ale żarty żartami, ostatnio na Dworcu Centralnym wydarzyło się coś, czego już w ogóle nie rozumiem. Stałem z Andrzejem Sikorowskim i czekałem na pociąg, aż tu zauważyłem, że jakiś facet chodzi w tę i z powrotem i nas obserwuje. Wreszcie zebrał się na odwagę i poprosił mnie na stronę i spytał, ile to kosztuje. Wykrzyknąłem zdumiony "Co?", a on na to "Chciałbym pana wynająć". I, co ciekawe, nie chodziło mu wcale o Borewicza, tylko o Malanowskiego! Kiedy wytłumaczyłem mu, że takiej działalności nie prowadzę, był bardzo rozczarowany i prawie się obraził. Z jednej strony jest to komplement i mówi o pewnej wiarygodności, z drugiej dziwnie świadczy o społeczeństwie. Pamiętam, że kiedy Helenka Matysiakowa zakaszlała w radiu grając swoją rolę, zaczęły przychodzić miody i wywary z lipy, żeby panią Helenkę wykurować. Słuchacze wierzyli, lub chcieli wierzyć, że jest Matysiakową naprawdę… Może to dobrze? Mnie to nie przeszkadza.

Czuje się Pan jedną z ikon PRL?
Nie lubię tego słowa, wydaje mi się strasznie pretensjonalne. Podobnie jest ze słowem "kultowy", gdy je słyszę, to niedobrze mi się robi. Dzisiaj wszystko jest kultowe, a wszyscy są ikonami… Na tej samej zasadzie drażni mnie, gdy ktoś o naszym kryminalnym serialu mówi "polski James Bond". Uważam, że dowodzi to prowincjonalności. Nie pojmuję dlaczego niektórzy na Zamość mówią "polskie Carcassonne". Kocham Zamość, byłem w Carcassonne i nie pojmuję po co te porównania. Gdy Maciek Zakościelny nakręcił dwa filmy, zachwycone fanki okrzyknęły go "polskim Bradem Pittem", a on się nazywa Maciej Zakościelny.

Jak to było, używając kolejnego modnego słowa, z piarem milicjanta w serialu? Dobry był, czy zły? Jedni twierdzą, że Borewicz miał go podreperować, z drugiej strony ZSRR go u siebie nie chciał emitować.
Dla nich taki obraz milicjanta był, jak na założenia realnego socjalizmu, zbyt kontrowersyjny. Pyskował zwierzchnikom, uwodził kobiety, pił wódkę… Bardziej poprawny politycznie był wizerunek milicjanta, który uczy dzieci w szkole ruchu drogowego i przeprowadza staruszki przez jezdnię. Tymczasem tylko bohater wiarygodny, niedoskonały, z wszystkimi swoimi przywarami i nieregulaminowym postępowaniem jest w stanie przypaść do gustu publiczności, która z założenia milicji nie lubiła. Jej symbolem dla wielu ludzi był zomowiec, który pałką tłucze demonstrantów, znienawidzony reżimowiec, który ogólnie uosabiał negatywny stosunek do władzy.

A jaki był Pana stosunek?
Chyba taki jak większości, z lekka ironiczny. Ta ironia zresztą była obecna w "07 zgłoś się". W jednym odcinku pewien człowiek, który trafił w ręce milicjantów, protestował głośno "Ja sobie wypraszam, jestem członkiem partii!", na co Borewicz mu odpowiada "Znam poważniejsze błędy". Dziś to nic nie znaczy, a wtedy znaczyło strasznie wiele. Dużo rzeczy cenzura nam wycięła, ale i sporo zostawiła. Nie zamierzam na pewno śpiewać w chórze męczenników, w którym wszyscy twierdzą, że byli w opozycji i bardzo cierpieli prześladowania. Wielu tych chórzystów po prostu fałszuje.
Czy lubi Pan tamte czasy?
Nie mogę tego powiedzieć. Nie lubię takich uproszczeń, bo one zamieniają rzeczywistość w karykaturę. Inaczej było w latach pięćdziesiątych, inaczej w sześćdziesiątych, a inaczej w siedemdziesiątych, musielibyśmy rozmawiać o tym do rana… Nie da się uznać, że PRL była ustrojem pięknym, ani tego, że była tylko potworna, wszyscy siedzieli w celach i cierpieli represje, społeczeństwo było zrozpaczone, a po ulicach jeździły kibitki i wywoziły ludzi na Sybir. Słyszałem porównanie pewnego znanego artysty, mniejsza o to, kto to był, tamtych czasów do Polski okupacyjnej. Na takie porównania, to ja spadam z krzesła. Jeśli ktoś porównuje regularne rzezie z tym całym naszym PRL-em, to przepraszam bardzo… Nie chcę mówić, że żyło się fajnie, uchowaj Boże. Ale pamiętam pewne dobre rzeczy. Na przykład fantastyczne wieczory w Piwnicy pod Baranami. Wszystkie filmy Barei, które tak dzisiaj kochamy, zostały nakręcone za PRL i za zgodą PRL. Wtedy powstał "Człowiek z marmuru" Andrzeja Wajdy. Gdy mi ktoś mówi, że robiono tylko propagandowe gówno, to pytam czy "Lalka", "Chłopi", "Królowa Bona", "Nikodem Dyzma" też się do tego gówna zaliczają, a jeśli jest to propaganda, to czego. Wymieniam te tytuły, bo wiem, że dziś takie produkcje nie powstają.

O tym, jak między innymi jesteśmy podzieleni w postrzeganiu PRL świadczy pogrzeb generała Jaruzelskiego.
Dla mnie świadczy o tym, że jesteśmy powierzchownie katolickim narodem i, że niewiele z nauk Jezusa Chrystusa rozumiemy. Jako naród jesteśmy bardzo niekonsekwentni.

Borewicz też nie był do końca konsekwentny w kwestiach wiary…
To tak jak ja, byłem nawet kiedyś ministrantem. Już setki tysięcy razy słyszałem pytanie o to, jak zostałem aktorem, a pytanie powinno brzmieć, jak zostałem ministrantem.

Jak Pan został ministrantem?
To wtedy też zostałem aktorem. Był to najpotworniejszy czas PRL, rok 1950, pełny stalinizm. Religia była wtedy w szkołach obowiązkowa i paciorkiem codziennie zaczynaliśmy lekcje, bez względu na to, jaki przedmiot był pierwszy. Mieliśmy katechetę i pamiętam, że na moim kochanym krakowskim Kazimierzu działały dwa piękne, gotyckie kościoły. Była nas cała chmara, stanowiliśmy coś w rodzaju klubu, a opiekował się nami niejaki ksiądz Droździewicz, który miał literacko-artystycznego hopla i pewnego razu napisał jednoaktówkę o męczeństwie św. Tarcyzjusza. Był to młodzik, który w najgorszych dla chrześcijaństwa czasach przemycał hostię z jednych katakumb do drugich, a ostatecznie został ukamienowany. Zagrał go późniejszy komuch, porucznik Borewicz, czyli ja. Do dziś pamiętam tę malowniczą scenę, gdy jako dziecko byłem konającym Tarcyzjuszem. Takie to właśnie były czasy.

***

Teksty, które przeszły do historii:

W rubryce "zawód" niech pani sobie wpisze "mieć bogatych narzeczonych".

Funkcjonariusz milicji? Na wódkę? W biały dzień? W godzinach pracy? Z największą przyjemnością!

Ja pracuję w takim resorcie, w którym ludzie z pani środowiska lubią mieć znajomych, ale niechętnie się z nimi pokazują.

No cóż, farbowane lisy trafiają się wszędzie. Po prostu firma, w której ksiądz pracuje, ma już dwa tysiące lat, a nasza dopiero czterdzieści.

Wiesz, jaki jest najbardziej tragiczny moment w życiu mężczyzny? Kiedy towarzysząca mu na plaży kobieta mówi: "Wciągnij brzuch!", a on to właśnie już przed chwilą zrobił.

To proszę powtórzyć łaskawie pani doktor, że dzwonił funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej, porucznik magister Sławomir Borewicz.

Czy mogę liczyć na to, że dzisiaj obejdzie się bez striptizu?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski