Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie tylko zabójstwo Gabriela Narutowicza, czyli zamachy na władzę w II Rzeczpospolitej

Marek Adamkowicz
Prezydent Gabriel Narutowicz został zamordowany w grudniu 1922 r.
Prezydent Gabriel Narutowicz został zamordowany w grudniu 1922 r. PD
Wiadomość o przygotowywanym przez Brunona K. zamachu na najwyższe władze państwowe sprawiła, że przypomniano sobie o zabójstwie Gabriela Narutowicza, pierwszego prezydenta Rzeczpospolitej. Była to najgłośniejsza, ale niestety nie jedyna, zbrodnia polityczna jaką w okresie międzywojennym popełniono w Polsce - pisze Marek Adamkowicz

Przedwojenna Polska często jest przedstawiana jako kraj dostatni i spokojny, którego pomyślność przerwała dopiero niemiecko-radziecka agresja we wrześniu 1939 r. Jest to oczywiście duże uproszczenie. Oprócz jasnych stron, jak budowa Gdyni czy Centralnego Okręgu Przemysłowego, dwudziestolecie miało też ciemne karty w postaci chociażby terroru politycznego. Co jakiś czas krajem wstrząsały morderstwa, a przynajmniej wiadomości o próbie zamachu. Nie było ich wprawdzie tak dużo jak w Niemczech czy Hiszpanii, niemniej odcisnęły piętno na ówczesnym życiu społecznym.

Kule dla Piłsudskiego

Pierwszą znaczącą ofiarą zamachu w II RP był Gabriel Narutowicz - to wiadomo. Natomiast mniej znany jest zamach na Józefa Piłsudskiego, do którego doszło 25 września 1921 r. we Lwowie. Naczelnik Państwa przyjechał tam na otwarcie Targów Wschodnich. W dzisiejszych czasach o zamachu na głowę państwa wszystkie gazety informowałyby na pierwszych stronach, tymczasem "Gazeta Lwowska" poświęciła zdarzeniu zaledwie kilka akapitów. Według dziennika, zajście wyglądało następująco:
"W chwili, gdy Naczelnik Państwa po obiedzie wydanym przez m. Lwów na jego cześć opuszczał Ratusz w towarzystwie Wojewody [Kazimierza] Grabowskiego młody człowiek oddał w kierunku krytego samochodu Naczelnika Państwa kilka strzałów bezpośrednio po sobie następujących.

Naczelnik Państwa nie doznał najmniejszego zranienia, Wojewoda Grabowski zaś otrzymał dwie rany a mianowicie w lewe ramię i lewą rękę, a odłamki szyby, która rozpryskała, drasnęły lekko szyję.
Publiczność i posterunkowi rzucili się błyskawicznie, aby ująć sprawcę zbrodniczego czynu i byliby go na śmierć zatłukli, gdyby nie policja, która chcąc go aresztować, wyrwała go z rąk tłumu.
Samochód z Naczelnikiem Państwa odjechał do teatru, rannego Wojewodę odwieziono do pałacu Województwa, na miejscu zajścia rozpoczęto śledztwo".

Zamachowcem okazał się 21-letni Stefan Fedak, powiązany z ukraińskimi nacjonalistami. Przed sądem twierdził, że celem ataku był wojewoda, a nie Piłsudski, lecz nie dano mu wiary. Za próbę zabójstwa został skazany na 6 lat więzienia. Zwolniony na mocy amnestii, wyjechał do Niemiec.

Tygodniowy prezydent
Tyle szczęścia co Piłsudski nie miał prezydent Gabriel Narutowicz. Wysokiej klasy specjalista w dziedzinie budowy elektrowni wodnych, społecznik, większość dorosłego życia spędził na Zachodzie. Po śmierci żony Ewy zdecydował się na powrót do kraju, który wciąż jeszcze walczył o utrzymanie się na mapie Europy. W 1920 r. został ministrem robót publicznych, następnie kierował resortem spraw zagranicznych. W 1922 r., mimo początkowego wahania, zgodził się kandydować w wyborach prezydenckich.
Zgodnie z konstytucją, o tym, kto zostanie głową państwa miał zadecydować parlament, który w owym czasie był mocno rozdrobniony i skłócony. Oprócz Narutowicza o najwyższy urząd w państwie ubiegali się Ignacy Daszyński, Jan Baudouin de Courtenay, Stanisław Wojciechowski oraz Maurycy Zamoyski, który doszedł do rozstrzygającej tury. O zwycięstwie Narutowicza przesądziły głosy lewicy, mniejszości narodowych i PSL "Piast". To wystarczyło, by rozpętać nagonkę przeciwko głowie państwa. Gazety wypełniły się napastliwymi artykułami, zawrzało na ulicach Warszawy. Nowo wybranemu prezydentowi zarzucano ateizm, przynależność do masonerii, kosmopolityzm... Dwa dni po wyborze, 11 grudnia, odbyło się zaprzysiężenie Narutowicza. 16 grudnia już nie żył. Został zamordowany na wystawie malarstwa w budynku Zachęty. Zamachowcem okazał się malarz i teoretyk malarstwa Eligiusz Niewiadomski. Po oddaniu strzałów nie próbował uciekać. W trakcie procesu zapewniał, że jego czyn był przemyślany, dokonany z pobudek patriotycznych, choć pierwotnie celem zamachu miał być Piłsudski. Niewiadomski został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 31 stycznia 1923 r.

Petardą w Wojciechowskiego
Celem zamachu stał się także drugi z polskich prezydentów, Stanisław Wojciechowski. Zanim doszedł do najwyższej godności w państwie był - jeszcze w czasach zaborów - działaczem socjalistycznym, konspiratorem, więźniem caratu. Zajmował się też spółdzielczością. W początkach odrodzonej państwowości (w latach 1919-1920) był ministrem spraw wewnętrznych, który m.in. podjął decyzję o delegalizacji Komunistycznej Partii Polski jako ekspozytury bolszewickiej.

We wrześniu 1924 r. prezydent Wojciechowski udał się do Lwowa. Odwiedził Targi Wschodnie, wziął udział w uroczystości wręczenia sztandaru 40 Pułku Piechoty, oddał hołd poległym obrońcom miasta. Pobyt dostojnego gościa został przygotowany z pompą, o czym obszernie rozpisywała się miejscowa prasa. Pośród napuszonych relacji o uwielbieniu dla prezydenta znaleźć jednak można informacje niepokojącą. Jak 7 września doniosła "Gazeta Lwowska" (pisownia oryginalna): "Podczas jazdy powrotnej Pana Prezydenta Rzpltej z Targów do urzędu Województwa, w celu zamącenia entuzjastycznego nastroju, jaki panował w całym mieście z okazji przybycia Pana Prezydenta, rzucił jakiś osobnik na pl. Marjackim pod oddział ułanów, jadący za powozem Pana Prezydenta, małą petardę, która wcale nie eksplodowała i dopiero ruszona kopytami końskiemi, poczęła wydzielać dym. Sprawcą, którego ujęto, jak to stwierdzili naoczni świadkowie, był niejaki Stanisław Steiger, zajęty w składzie Meinla. Ekspertyza wojskowa stwierdziła, że petarda zawierała mieszaninę prochu, tak, iż nie mogła zawierać znaczniejszych skutków. Demonstracja ta nie wywarła żadnego znaczenia i w niczem nie zakłóciła entuzjastycznego nastroju, z jakim cała ludność witała Pana Prezydenta".

Echa zdarzenia błyskawicznie dotarły do Warszawy. Jak informowała ta sama "Gazeta Lwowska":
"Wiadomość o dokonaniu zamachu na osobę Prezydenta Rzpltej nadeszła tu o godz. 4 popoł., budząc wielkie zaniepokojenie wśród mieszkańców. Dzisiejsze dzienniki ranne prawie wszystkie potępiają dokonanie zamachu. "Ekspress Poranny" podkreśla, że chodziło tu o wywołanie wrażenia w mieście; żydowski "Nasz Przegląd" zdając sprawozdanie, nic nie wspomina o tem, że zamachu dokonał żyd, komunista. "Robotnik" powstrzymuje się od dania jakiejkolwiek oceny wypadków lwowskich, ograniczając się tylko na podaniu depeszy "PAT-a". "Gazeta Poranna" energicznie żąda ukarania winnych i przeprowadzenia jak najenergiczniejszego [sic!] śledztwa. "Kurjer Poranny" również omawia wypadki lwowskie, nie dając też większego sprawozdania i ograniczając się tylko do wiadomości z "PAT-a". (Jak widzimy z powyższych głosów, prasa warszawska przeceniła incydent, który we Lwowie nie wywarł żadnego wrażenia)".
Chociaż na miejscu aresztowano wspomnianego Stanisława Steigera, to sprawa wcale nie była oczywista. Podejrzany został po piętnastu miesiącach zwolniony z braku dowodów. Tymczasem prawdziwy zamachowiec nie stanął przed sądem. Był nim ukraiński student Teofil Olszewski, który zbiegł do Niemiec. Strona polska zwracała się wprawdzie o jego wydanie, ale bez powodzenia. Jak się zdaje, zamach Olszewskiego był elementem większej gry, która toczyła się pomiędzy Polską a Niemcami i ukraińskim podziemiem.

Trupy ministrów i generałów

Lista zamachów wydłużała się z każdym rokiem. W lutym 1923 r. został zamordowany w Warszawie metropolita Jerzy. Zbrodni dokonał archimandryta Smaragd, miała ona być protestem przeciw dążeniom metropolity do autokefalii kościoła prawosławnego w Polsce.

W czerwcu tego samego roku zginął gen. Józef Bułak-Bałachowicz, który walczył przeciwko bolszewikom na Białorusi. Za zabójstwem stały prawdopodobnie radzieckie służby specjalne.
Cztery lata później na warszawskim dworcu zastrzelono radzieckiego dyplomatę Piotra Wojkowa. Zamachowcem był Borys Kowerda, syn białogwardyjskiego oficera, działacz antybolszewicki.

Wstrząsem w świecie polskiej polityki było zamordowanie w 1931 r. Tadeusza Hołówki, wiceprezesa Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem. Również i w tym przypadku zamachowcy, ukraińscy nacjonaliści, nie bawili się w układanie misternego planu. Po prostu przyszli do pokoju, w którym mieszkał Hołówko i oddali do niego z bliska kilka strzałów. Co ważne, Hołówko był politykiem dążącym do porozumienia polsko-ukraińskiego.

W 1934 r. skończył z kulą w głowie minister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki. Ukraiński zamachowiec, Hrihorij Maciejko, czekał na niego w bramie Klubu Towarzyskiego przy ul. Foksal w Warszawie.
Końca przemocy nie było widać...

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nie tylko zabójstwo Gabriela Narutowicza, czyli zamachy na władzę w II Rzeczpospolitej - Dziennik Bałtycki

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski