Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niemczyk: 7 nieszczęść szczęśliwego człowieka

Nicole Makarewicz
Dobry siatkarz, wielki trener, kontrowersyjna osoba. Przykład człowieka, który nigdy się nie poddaje - ani środowisku, ani chorobie, ani losowi
Dobry siatkarz, wielki trener, kontrowersyjna osoba. Przykład człowieka, który nigdy się nie poddaje - ani środowisku, ani chorobie, ani losowi fot. Łukasz Kasprzak
Porażką jest może strata ponad miliona dolarów, tak jak mi się to przytrafiło. Ale ja dalej żyję, jestem szczęśliwy. Andrzej Niemczyk w szczerej rozmowie z Nicole Makarewicz.

Republika przed laty śpiewała: „Ta piosenka jest pisana dla pieniędzy”. Słyszałam, że o Pana książce można powiedzieć to samo.
Książka nie była pisana dla pieniędzy, ale pieniądze z książki bardzo się przydały, bo akurat wtedy byłem w kryzysie.

Jej tytuł to „Życiowy tie-break”. Skoro tak, to - trzymając się tej metafory - w Pana życiu musiały być sety wygrane i przegrane. Co by Pan uznał za partie przegrane?
Zależy co kto uważa za porażkę, bo porażką może być np. stracenie ponad miliona dolarów, tak jak mi się to przytrafiło. Ale ja dalej żyję, mam za co jeść. Nie mam miliona na koncie, ale jestem szczęśliwy. Bolesne porażki mogą wynikać z zupełnie innego powodu niż brak pieniędzy.

Jak więc przebiega Pana życiowy tie-break? Wkrótce skończę 72 lata, a zaczynam się coraz lepiej czuć, choć niedawno byłem całkowicie załamany. Przez całą karierę zawodniczą i trenerską nigdy nie miałem kontuzji, żadnych wypadków. Aż nadszedł feralny dzień. Sprzątaczka zajmująca się moim mieszkaniem uprzedzała, że parkiet jest mokry, a mimo to w drodze do łazienki ślizgam się i łamię bark. Okazało się, że szyjka i główka barku poszły ,,w pierony” i tylko proteza może mi pomóc. Jadę więc do szpitala z ręką na temblaku, wchodzę do toalety dla niepełnosprawnych, kafelki mokre, ja w kapciach i nagle nogi mi się rozjeżdżają. A ja nigdy, nawet jako student AWF-u, nie potrafiłem zrobić szpagatu! Lewą ręką mogłem się złapać za poręcz, ale prawą już nie. Prawa noga pojechała więc dalej i złamała się w połowie uda. Na następny dzień miałem operację nogi, a bark do dzisiaj nie dostał przez to swojej protezy. I już nie dostanie, bo od tej pory wyćwiczyłem go tak, że nawet w tenisa mogę zagrać.

Można powiedzieć, że nieszczęścia chodzą parami...
Tyle że to nie wszystko. Gdy nie mogłem zrzucić nadwagi, to wymyśliłem sobie zmniejszenie żołądka. Kazałem sobie wyciąć 80 procent, okazało się, że operacja się nie udała, trzeba było ją powtórzyć. Cztery doby byłem znieczulony, ostatecznie zostawili mi tylko 16 procent żołądka. Teraz jem po troszeczku, sześć razy dziennie, i od kwietnia tego roku zrzuciłem 30 kilogramów. Chyba więc koniec końców wygrałem.

Napisał Pan, że aby być na szczycie trzeba kochać siebie. Pan kocha siebie?
Nie wolno wątpić w siebie. Nie można być narcyzem zakochanym w sobie, bo to jest zupełnie inne pojęcie, ale trzeba wierzyć w siebie. Może użyłem słowa „kochać”, ale chodziło mi bardziej o wiarę w siebie. Jeżeli ja w coś nie wierzę, to nie jestem w stanie wykonać zadania w stu procentach.

Miłością nie pała Pan zapewne do związku siatkarskiego, który pożegnał się z Panem oskarżając o problemy z nadużywaniem alkoholu...
Nie, to błędne myślenie. Ja w tym związku się wychowałem, byłem z nim związany od 15. roku życia. Pierwszy prezes, Krotniewski, był dla nas ojcem, jego żona matką. Od 15. roku życia wyjeżdżałem na zgrupowania centralne, nauczyłem się w tym związku grać w siatkówkę. Doszedłem w nim do reprezentacji Polski, poczynając od klas młodzieżowych. Przeżyłem wszystkich prezesów, tak więc ze związkiem, z siatkówką nie mam żadnych kłopotów. Mam je tylko z pewnymi ludźmi, którzy szkodzą siatkówce. Jestem człowiekiem nieukładowym, nie wchodziłem w układy, nawet gdy ktoś próbował mnie w nie uwikłać. Mówiłem wtedy: „Ty masz swoje do wykonania, ja swoje i z tego się rozliczajmy, a reszta to prywatna sprawa. Nie obchodzi mnie z kim ty idziesz do łóżka, więc niech ciebie nie obchodzi z kim do łóżka chodzę ja”. Wpadałem do związku i czy to był wiceprezes czy prezes byłem w stanie go opieprzyć, bo zawalił mi sprawę organizacyjną. Tego ludzie nie lubią, ale ja takim pozostanę. W Niemczech dwóch wiceprezesów wyrzucono ze względu na mnie. Niemcy poprosili swoich kolegów o zrezygnowanie ze stanowiska, bo uważali, że moje zdanie jest słuszniejsze niż ich. I takie było. „Volleyball Zeitung” napisał, że Niemczyk jest postrachem wiceprezesów, a przecież przez tyle lat pracy wyrzucono tylko dwóch działaczy, więc chyba nie byłem aż taki zły.

Ale ma Pan żal do polskiego związku o przerwanie Pana pracy ze „Złotkami”?
Nie. Ze związkiem rozstaliśmy się na zasadzie porozumienia stron. Oni mieli pewne zarzuty, ale ja im dałem materiał do zarzutów, tak więc mogłem mieć pretensje także do siebie. W końcu nie musiałem rezygnować z kontraktu, który obowiązywał do igrzysk olimpijskich w Pekinie. Jednak zrezygnowałem. Powiedziałem: „Wypłacicie mi kasę za trzy miesiące za odejście, nie płaćcie mi za kolejne dwa lata, do których obowiązuje kontrakt, bo nie lubię brać pieniędzy za darmo, tylko pamiętajcie jedno: Niemczyk był jeden i to wy mnie potrzebowaliście, a nie ja was. Życzę wam jak najlepiej, ale nie będzie łatwo, bo w ciągu 4,5 miesiąca powołałem reprezentację, z którą poprzedni trenerzy nie potrafili nic osiągnąć, a ze mną zdobyła złoty medal. Troszkę mieliśmy szczęścia przy tym pierwszym złocie, ale już w drugich mistrzostwach wygraliśmy każdy mecz. Dostaliście to, czego nawet nie oczekiwaliście”. Zrobiliśmy nawet więcej, bo gry zespołowe ruszyły dzięki nam. Nasi siatkarze powiedzieli, że byli po prostu zazdrośni, bo gdy oni zajęli piąte miejsce na mistrzostwach Europy, my mieliśmy pierwsze i na kolejnym turnieju sytuacja się powtórzyła. To ich wkurzało i sprowokowało do tego, że później na mistrzostwach świata zdobyli srebrny medal. To samo powiedzieli mi piłkarze ręczni. Raptem wszyscy zaczęli wierzyć, że nie jesteśmy tacy mali. Ruszyły sporty zespołowe, w których zawsze byliśmy silni, tylko to upadło kiedy nie było pieniędzy, bo drużyny są najdroższe w utrzymaniu.

Do medali w żeńskiej siatkówce jest nam obecnie bardzo daleko. Z czego to wynika?
Z braku podstawowego wyszkolenia technicznego. Nasze młode talenty są brylantami zarówno jeżeli chodzi o warunki fizyczne, jak i charakterologicznie. A w kwestiach szkolenia technicznego dzielą nas lata świetlne od takich nacji jak Bułgaria i Czechy. Wszyscy trenują technikę lepiej niż my. To znaczy, że trenerzy młodzieżowi są przez nas, przez związek nie najlepiej wyszkoleni i swoje braki przekazują dalej. Mając bardzo fajne dziewczyny, mają kłopoty żeby coś wygrać, bo ich zawodniczki robią za dużo błędów. Pomijam już takie nacje jak Włochy czy Brazylia, gdzie bardzo dużą wagę przykłada się do techniki. Kiedyś my i Czesi byliśmy najlepiej wyszkoleni. Musieliśmy umieć grać na każdej pozycji i na koniec wybierało się nam specjalizację. Dzisiaj młodego chłopaka, gdy jest wysoki, ustawia się od razu na środek i mówi się, że to jest środkowy. To oznacza, że on nie jest siatkarzem, tylko jest środkowym w siatkówce. To jest pomieszanie z poplątaniem.

Przeczytałam, że młodzi trenerzy nie chcą korzystać z Pana rad. Naprawdę tak jest?
Wielu korzystało i dobrze na tym wyszło. To związek nie chciał korzystać. Ja do dziś dostaję pozytywne wiadomości o szkoleniach trenerskich, które prowadziłem. Ktoś na Facebooku napisał nawet, że wiśniowy kajet pozostawiony przez Niemczyka jest więcej wart niż cały PZPS.

Ciekawą inicjatywą było zorganizowanie przed dwoma laty w Gdyni meczu „Złotek” z okazji 10. rocznicy zdobycia mistrzostwa Europy w Turcji. Pana nie było na tym meczu...
Miałem problemy z kręgosłupem. Mogłem przyjechać, bo nawet pogotowie było przygotowane, ale musiałbym leżeć w hali. Nie zgodziłem się, bo nie chciałem dziewczynom psuć zabawy. Wszyscy skoncentrowaliby się na mojej osobie: trener na leżance, o Jezu, jaka tragedia. Tu chodziło o nie. O to, żeby się spotkały. Oglądałem wszystko w telewizji, a dziewczyny dzwoniły do mnie. Przed meczem, w trakcie i po dzwoniły i pytały jak się czuję i czy je oglądam. Były zadowolone, że cały czas jestem z nimi.

W tym roku minęła 10. rocznica zdobycia drugiego złotego medalu. Nie było pomysłu na to, aby w podobny sposób uczcić sukces?
Na 7 października miałem umówiony mecz Polek z przeciwnikiem skonstruowanym w ten sposób, że połowę zespołu stanowiły siatkarki z Turcji, a drugą połowę z Niemiec. Tak się akurat złożyło podczas mistrzostw w 2003 roku, że Turczynki były srebrnymi medalistkami, a Niemki brązowymi, czyli medale zdobyły zespoły z krajów, w których pracowałem. W tym roku wypada 50 lat mojej pracy trenerskiej. Znalazłem idealny termin, dogadałem się z Polsatem. Turczynki i Niemki zrobiły sobie specjalne koszulki na ten mecz: pierwsze z napisem „sreberka”, drugie z napisem „brązki”. Jednak organizator, firma Sportfive, 22 sierpnia wycofał się z umowy. Jak od pięciu lat nie piłem alkoholu, tak po tym gdy dostałem tę informację przez trzy dni wypiłem cztery litry whisky i trzy litry żubrówki z sokiem jabłkowym. Musiałem jechać do szpitala, bo złapałem takie wodobrzusze, że z trudem oddychałem. Myślałem, że zamorduję człowieka, który mi ten numer wykręcił.

Dlaczego organizator się wycofał?
Bo nie znalazł sponsora. Gdyby się mnie spytał, to bym mu powiedział, że niczego nie musi załatwiać, bo zdobędę sponsorów. Miałem dogadane, że po meczu Żywiec wjedzie czterema autobusami na boisko, a ja zaproszę wszystkich na darmowe piwo. Nie chciałem tego ogłaszać wcześniej, żeby piłkarscy kibice nie przyszli na mecz, bo byłoby zamieszanie. Była załatwiona piosenkarka i artyści Teatru Wielkiego w Łodzi, którzy mieli zatańczyć „Jezioro łabędzie”. Wszystko wzięło w łeb, a ja się upiłem pierwszy raz po kilku latach przerwy, chociaż przez chemię pić nie mogę (Niemczyk był chory na raka - przyp.).

Chciałby Pan zostać trenerem reprezentacji jeszcze raz?
Mogę chcieć, ale trzeba być odpowiedzialnym. Jeżeli będę na tyle zdrowy, żeby lecieć samolotem przez 15 godzin i poprowadzić dziewczyny w turnieju, to będzie w porządku, wtedy nie zawiodę ich. Przejąć reprezentację i po dwóch, trzech miesiącach stwierdzić, że jednak nie da się rady pracować, byłoby czymś bardzo krzywdzącym dla zawodniczek. Podjęcie takiej decyzji jest bardzo trudne, bo bierze się odpowiedzialność za dużą liczbę ludzi, którzy wierzą w ciebie. Nie można ich zawieść.

***

Andrzej Niemczyk - siatkarz i trener; twórca sukcesów siatkarskiej reprezentacji kobiet, z którą zdobył dwukrotnie złoto na mistrzostwach Europy (2003 i 2005). Trzykrotnie żonaty. Ma 4 córki: Małgorzatę - mistrzynię Europy w 2003, Kingę, która była reprezentantką Francji w piłce siatkowej , Saskię i Nataschę, które grają w reprezentacji Bawarii. Kilka lat walczył ze złośliwym nowotworem węzłów chłonnych i został z niego wyleczony

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Niemczyk: 7 nieszczęść szczęśliwego człowieka - Gazeta Krakowska

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski