18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niepełnosprawni z Lublina. Idą do przodu na przekór wszystkiemu

Dorota Krupińska
Jan Arczewski. Choć przykuty do wózka inwalidzkiego marzy o podróży do Gwadelupy
Jan Arczewski. Choć przykuty do wózka inwalidzkiego marzy o podróży do Gwadelupy Ewa Brodziak
Mówi się o nich ludzie bez barier. Niepełnosprawność nie jest dla nich przeszkodą, by żyć pełnią życia. Kończą studia, podróżują, mają pasje. Niesłyszący Piotr Dragan zdobył brązowy medal na mistrzostwach Europy głuchych w rzucie młotem. Niewidomy mecenas Andrzej Góźdź, prowadzi swoją kancelarię adwokacką. Jan Arczewski, cierpiący na zanik mięśni, założył pierwszy w Polsce telefon zaufania dla niepełnosprawnych.

Rozmowa z nimi dla wszystkich pełnosprawnych, to szybki kurs pozytywnego myślenia, bez podręczników i wielu drogich wykładów. Siła woli, upór, jasno określone cele - to ich charakteryzuje. Choć nie brakowało w ich życiu chwil dramatycznych i przykrych, idą do przodu na przekór wszystkiemu, a czasami sobie.

Jest osobą niesłyszącą. Żyje w świecie ciszy. Jedynie głośne wystrzały odbiera jako wibracje w środku ciała. Porozumiewa się językiem migowym.

- Od urodzenia nie słyszę. Ale poruszam się w świecie ludzi słyszących, pełnym dźwięków i radzę sobie świetnie - opowiada Piotr Dragan. Pracuje w Domo-Systemie, prowadzi samochód, podróżuje. - Moje oczy przejęły funkcję uszu. Są wszędzie, wszystko widzę. Jestem spostrzegawczy. Chcę pokazać, że jestem normalny. Nie chcę, żeby ktoś mnie odbierał inaczej dlatego, że nie słyszę - opowiada. Kiedyś myślał o sobie, że jest gorszy i słaby, że może w życiu nic mu się nie uda. Ale ktoś mu pomógł, zmobilizował do działania, zachęcił do uprawiania sportu. Teraz nie wyobraża sobie życia bez treningów, sport jest jego największą pasją. A sukcesy sprawiły, że uwierzył w siebie. - Żałuję, że nie zacząłem trenować 20 lat temu - mówi.

Od 2008 roku ćwiczy w klubie głuchych Spartan podokiem trenera Izydora Wiejaka. Wybrał dyscyplinę, rzut młotem, bo był dobrze zbudowany i to wydało mu się proste. W Polsce tylko dwie osoby niesłyszące się tym zajmują. - Myślałem, że to zwykłe kręcenie, rzucanie. Okazało się, że trzeba opracować technikę i wycelować jak najdalej - opowiada. Wstydzi się tych pierwszych, słabych rzutów. Dlatego zaczął intensywnie trenować. Każdego dnia. I tak jest to dzisiaj.

Pobiję rekord
W 2010 roku Piotr Dragan zajął III miejsce w czasie mistrzostw Europy głuchych w Turcji. W 2012 r. V miejsce podczas mistrzostw świata w Kanadzie. VI miejsce zajął w 2013 na olimpiadzie w Bułgarii. Wielokrotnie zajmował pierwsze miejsca na zawodach w Polsce.

Pan Piotr nie ma sponsorów ani stypendium. Wyjazdy i noclegi opłaca klub. Raz na rok kupi sprzęt. - Ale po pół roku muszę zmieniać go, kupować buty. Płacę za to z własnej kieszeni - mówi. Przed nim wiele startów w zawodach. I ambitne cele. Za dwa lata mistrzostwa Europy osób głuchych w Soczi. Za trzy - mistrzostwa świata, prawdopodobnie w RPA. Zacztery lata olimpiada w Turcji. Jego sportowe marzenie? - Chcę na olimpiadzie zdobyć medal, jakikolwiek, byle kolorowy - uśmiecha się. Marzy też o pobiciu rekordu z 1973 roku. - Wtedy rekord Polski wyniósł 49,31 metra w rzucie młotem, ja rzuciłem w swojej karierze najdalej dotychczas 47,70 metra.

Żyję chwilą
Zainteresowanie jego osobą dziwi go. - Po co mam się zamartwiać, działam. - Znam wiele osób, które tak jak ja nie słyszą, siedzą w domu, przedkomputerem, nie szukają pracy, nie mają żadnych pasji. Nie rozumiem dlaczego - mówi. Przyznaje, że były złe chwile, ale siłą woli, z pomocą bliskich pokonywał lęki. Nie obawiał się, że nie znajdzie pracy, więc wertował ogłoszenia dotąd aż znalazł. Pracuje ze słyszącymi. Musiał pokonać bariery komunikacyjne. Porozumiewa się z nimi umownymi znakami. - Różne rzeczy robiłem w życiu: byłem kasjerem, próbowałem swoich sił w pływaniu. Mam motywację, by pokazać na ile mnie stać, że nie różnię się od innych. Co jest ważne? - Zdrowie mojej rodziny, moje. Pasja. Cieszę się chwilą - podsumowuje.

Mecenas Andrzej Góźdź jest jednym z trzech niewidzących mecenasów w Polsce. W Lublinie ma swoją kancelarię adwokacką. Podziwiają go koledzy z palestry i klienci, którym pomógł. Gdy zdejmuje togę poświęca się swojej pasji - kolarstwu. Jest prezesem kolarskiego klubu tandemowego Hetman. Od kilkunastu lat bierze udział w zawodach. W 2000 roku został mistrzem w jeździe indywidualnej na czas. Świetnie gra w szachy. W latach 70. był pierwszym w kraju niewidomym juniorem, który brał udział w finałach mistrzostw Polski w kategorii osób pełnosprawnych. - Bez względu na swoją ułomność działałem i działam. Nie ma znaczenia, czy się jest osobą widzącą czy nie. Trzeba mieć cel, trzeba chcieć - wyjaśnia. Przyznaje, że dziwi go zainteresowanie jego osobą. - Wiem, że widzący są zaskoczeni tym, że mam dobrą orientację w przestrzeni. Że potrafię obliczyć odległości, podpowiadam kierowcy, gdzie skręcić. Ale to kwestia ćwiczeń. Z powodu braku wzroku niczego mi nie przybyło. Analiza pewnych parametrów, logiczne myślenie, wyobraźnia przestrzenna, słuch to mi pomaga poruszać się - tłumaczy.

Zabawa zmieniła jego życie
Pochodzi ze Starachowic. Gdy miał 10 lat wydarzył się wypadek. W czasie zabawy wybuchła mu w oczy butelka z karbidem. Trzy miesiące leżał w szpitalu. Na początku nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Z czasem zrozumiał. Brakowało mu zabaw z kolegami. Dzięki operacji, w jednym oku wzrok się nieznacznie poprawił. - Lekarze jednak przypuszczali, że mogę stracić wzrok całkowicie i tak też się stało - mówi.

Przyznaje, że w swoim życiu spotkał wiele mądrych osób, które mu pomogły. - W szpitalu w Warszawie pani doktor zaproponowała rodzicom, bym zamieszkał w Laskach i uczył się w szkole podstawowej. Pomogła mi się tam dostać - opowiada. W Laskach przystosował się do nowego życia. - To był cały proces. Nauczyłem się pisma punktowego brajl. Miałem wiele zajęć praktycznych, ćwiczyliśmy orientację przestrzenną, m.in. graliśmy w piłkę, w szachy. Ta królewska gra to doskonała szkoła wyobraźni, dzięki której sprawnie poruszam się po ulicy.

Spotkanie z milicjantem
Po szkole w Laskach uczył się w V liceum w Lublinie w klasie mat.-fiz. Chciał po maturze zdawać na wydział matematyki. Ale znów w jego życiu zdecydował przypadek. Nie poszedł na wymarzony kierunek. Wybrał studia prawnicze na UMCS. - Pamiętam, spędzałem ferie u mojego wychowawcy i poznałem tam podpułkownika milicji. Spytał mnie, co chcę robić po szkole średniej. Wyjaśnił mi, że po studiach matematycznych mogę być nauczycielem, ale niewidomych nie zatrudniają w szkole. Doradził, że pewny zawód dadzą mi studia prawnicze. On znał niewidomych prawników, którzy sobie radzą. Myślałem o tym, co mi powiedział. I posłuchałem go - opowiada. Upór, konsekwencja i pomoc przyjaciół sprawiły, że skończył prawo. - Nie było książek pisanych w piśmie punktowym. Koleżanki czytały podręczniki i nagrywały dla mnie - mówi. Po studiach próbował dostać się na aplikację adwokacką. Rada wielokrotnie odrzucała jego podanie.

- Nie wyobrażali sobie niewidomego mecenasa - opowiada. Odwoływał się od tej decyzji. Nie poddał się. - Udało się za trzecim razem i wpisano mnie na listę aplikantów - wspomina. Jako aplikant wyczuwał niechęć ze strony niektórych adwokatów. Nie każdy wierzył, że niewidomy prawnik poradzi sobie w sądzie. Udowodnił, że jest inaczej. Teraz prowadzi swoją kancelarię. Pomagają mu asystenci, stażyści. Mecenas Góźdź zanim został prawnikiem prowadził firmę przewozową, uczył dzieci słabowidzące gry w szachy, pisma punktowego brajla.

- Pytają mnie, czy nie przeszkadza mi niepełno-sprawność. Odpowiadam nie, ale czasami chcę wstać i pójść przed siebie, być niezależnym od innych. Ja z tą niepełnosprawnością rosłem. Trzeba zaakceptować pewne rzeczy, ale nie znaczy to, że trzeba się poddać - tłumaczy Jan Arczewski.

Jego życie to przykład osoby, która nigdy się nie poddaje. Gdy miał 5 lat upadł i nie mógł wstać. Lekarze zdiagnozowali u niego nieuleczalną chorobę - zanik mięśni. W ciągu roku od wykrycia choroby przestał chodzić. Nie przeszkodziło mu to w działaniu, snuciu planów, realizacji marzeń. - Ludzie niepełnosprawni mają poczucie braków i dana działalność daje nam siłę. Skupiamy się na tym i angażujemy. Mamy siłę żyć. To, co robię, pozwala mi nie czuć się osobą niepełnosprawną - tłumaczy.

Skończył szkołę średnią i marzył o studiach. Wybrał psychologię na KUL w Lublinie. - Ja po prostu chciałem żyć, uczyć się, pracować. W czasie studiów szukał pracy. - Nikt mnie nie chciał zatrudnić. Zwątpiłem, ale pisałem pisma dalej. Odwojowywałem się. I wtedy wpadłem na pomysł, by założyć telefon zaufania dla niepełnosprawnych. Chciałem pomóc innym. Dziwię się, że ten telefon wciąż istnieje. Powstało przecież tyle innych instytucji - opowiada.

Uratował mnie pan
Dzwonią do niego ci, którzy nie radzą sobie z życiem, mają problemy w rodzinie, ale i natury psychicznej. Od 27 lat słucha ich z uwagą i szacunkiem. Od godziny 9 do 16 cierpliwie służy mądrymi radami. Liczył, że w miesiącu odbiera nie mniej niż trzysta połączeń. Najbardziej dramatyczna rozmowa? - To było na początku pracy, ktoś zadzwonił, szukałem dla tej osoby pomocy. Okazało się, że to oszustka. Groziła potem, że się zabije. Byłem przerażony - opowiada. Wspomina człowieka, który chciał odebrać sobie życie, odwiódł go od tego zamiaru. - Uratował mnie pan, dziękuję - taką kartkę kiedyś dostałem - opowiada. Osób, które wiele zawdzięczają Janowi Arczewskiemu jest więcej. Przyznaje, że czasami musi krzyknąć na człowieka, by nim wstrząsnąć, by zmienił swoje myślenie. Co im najczęściej mówi? - Nie lękajcie się. Nie ma takiej sytuacji, z której nie byłoby wyjścia.

Jedno wielkie marzenie
Telefon to część jego działalności.- Wszyscy tylko mówią o telefonie zaufania, a ja robię wiele innych rzeczy - uśmiecha się. Pracuje jako psycholog w Domu Opieki Społecznej Kalina i w Domu Środowiskowym w Lublinie. Zajmuje się praktykantami i wolontariuszami, szkoli ich, pisze na ich temat opinie. W weekend również odwiedza swoich podopiecznych, odpowiada na listy i pisze wiersze. Tematyka? - Życie, po prostu życie - odpowiada. Siłę, by pomagać innym, czerpie z wiary i drugiego człowieka. Psycholog też czasem potrzebuje pomocy, musi odpocząć. - Uwielbiam podróże po Polsce i za granicę - opowiada. Wspomina o swoich pieszych wędrówkach z przyjacielem, gdy drogę z Gorlic na Jasną Górę pokonali w sześć dni, szli 50 km dziennie. - Odpoczywam również w hipermarkecie, bo tam nie ma problemów, patrzę na towary, na półki, odreagowuję - śmieje się. Ma jedno wielkie marzenie, by pojechać do Gwadelupy. - Ale jeszcze nie dojrzałem do tej podróży. Mam przeszkody natury transportowej. Ta paskudna choroba pożera mi systematycznie organizm, ale nie podaję się - zaznacza.


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski