Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O niełatwym losie muzyka. Rozmowa z jazzmanem Ryszardem Nawracałą (ZDJĘCIA)

Damian Stępień
Damian Stępień
Archiwum rodzinne Ryszarda Nawracały
52 lata temu zasiadł za instrumentami klawiszowymi i od tamtej pory muzyka bezustannie towarzyszy mu w życiu. O niełatwym losie muzyka z lubelskim jazzmanem Ryszardem Nawracałą, rozmawia Damian Stępień.

"W kawiarniany gwar, jak tornado jazz się wdarł. I ja też chciałem grać" - śpiewał Grzegorz Markowski z Perfectu. A jak zaczęła się Pana przygoda z muzyką jazzową?
Zaczynałem tak jak prawie każdy w tamtych czasach, grając w zespole amatorskim. Nie było wtedy gitar. W składzie mieliśmy kontrabas, banjo i oczywiście instrumenty dęte: trąbka, klarnet i puzon. Pianina na początku nie posiadaliśmy. Zamiast niego był akordeon, na którym grałem właśnie ja. Nasz zespół nazywa się Fico Fago.

W kawiarence przy Fabryce Samochodów Ciężarowych odbywały się tzw. fajfy, czyli wieczorki taneczne. Często tam właśnie graliśmy. Było to pod koniec lat '50.

Później przesiadłem się na pianino i poszło. Takie były początki.

Wówczas jazz nie był zbyt przychylnie traktowany przez władzę. Płyty były wręcz niedostępne.
Znajomi "ściągali" nam płyty z Zachodu, m.in. mój kolega Witek Kozak, który już nie żyje. Jeżeli ktoś miał magnetofon szpulowy to nagrywał audycje m.in. z Radia Luxembourg. Oczywiście kupić taki magnetofon też nie było łatwo. Później, kiedy zacząłem grać tzw. chałturki, zapisywałem nuty znanych przebojów ze słuchu. Włączałem radio, brałem zeszyt nutowy, ołówek i pisałem.
Jeżeli ktoś poprosił, abyśmy zagrali np. "Parostatek", nie było żadnego problemu.

Uczył się Pan sam gry na instrumentach czy w szkole?
Nie uczyłem się w żadnej szkole. Po prosu miałem to we krwi. Dla mnie była to muzyka bardzo ładna i łatwa. Bez problemu wpadała w ucho, aż chciało się grać.

Wówczas nie mieliśmy jako takich idoli. Oczywiście Louis Armstrong był wtedy na fali i amerykańskie zespoły. Głównie na nich się wzorowaliśmy. W Polsce ta muzyka dopiero się rodziła. Nawet jeżeli powstał jakiś dobry zespół, to radio niechętnie puszczało tego typu utwory. Zresztą tak jest do dzisiaj. Wtedy się denerwowałem i teraz również. Dlaczego nie ma tej muzyki? Wtedy tłumaczyli, że to jest muzyka imperialistyczna…

Czy w związku z tym nie było negatywnych konsekwencji grania jazzu?
Zdarzały się. Kiedyś zatrzymała nas "ubecja". Przesiedzieliśmy noc przy ul. Narutowicza i na tym się skończyło.

Po Fico Fago jakie były dalsze Pana losy?
Poszedłem do wojska. Tam też poznałem muzyków m.in. ze Śląska. Udało mi się załapać do zespołu i grać w kasynie. I już było lżej. Nikt mnie już tak nie ganiał.

Po odbyciu służby wojskowej wróciłem do Lublina i kontynuowałem granie. Tym razem w zespole Tenders, działającym przy Domu Kultury Kolejarza. Pani prof. Szałańska prowadziła tam Klub Piosenki. Występowała tam też Zosia Wronko, znane nazwisko swego czasu. Nasz zespół Tenders prowadził Zbyszek Zastawny, który był związany z lubelską filharmonią.

Można było się utrzymać z bycia muzykiem?
To były śmieszne czasy. Trzeba było sobie dorabiać. Tam pół etatu, tam trzy czwarte. Grało się w różnych miejscach: "Lublinianka", "Czarcia Łapa", "Stylowa", "Polonia", "Europa". Wielu z tych klubów, knajpek już nie ma.

Do tego dochodziły wspomniane chałturki. Czasami grało się na weselach, studniówkach czy prowadziło zabawy dla dzieci.
Podczas takiej jednej imprezy choinkowej poznałem Romualda Lipkę. To było jeszcze przed Budką Suflera. Mało brakowało, a grałbym z nim w pierwszym składzie. Wybrałem jednak rodzinę. Akurat wtedy urodził się mój syn Wojtek, który tak jak ja też jest muzykiem. Teraz gramy razem w jazzowym triu.

Później rozpoczął Pan "cyrkowe" życie i zaczęły się podróże po Europie.
Wszystko co do tej pory robiłem urwało się wraz z wprowadzeniem stanu wojennego. Wcześniej prawie każdy zakład pracy miał swój zespół. Lepszy, gorszy ale był. Były też pieniądze na kulturę. Później to wszystko się skończyło. Musiałem więc szukać nowych źródeł utrzymania. Tak związałem się z cyrkiem, ale też jako muzyk.

W latach '90 powrócił Pan do jazzu.
W każdy wtorek i w czwartek występowałem wraz z zespołem Retro Kwartet w "Czarciej Łapiej". Zespół tworzyli: Ryszard Wojno, Juliusz Wesołowski, Andrzej Rusin i ja. Do tej pory mam wycinek z Kuriera Lubelskiego na nasz temat.

Można powiedzieć, że muzyka to całe Pana życie.
Z inicjatywy mojego syna powstało Ryszard Nawracała Jazz Trio. W planach mamy koncerty oraz wydanie płyty ze standardami jazzowymi.

Rozmawiał Damian Stępień

Muzycy - odezwijcie się!

"Baw się razem z nami" - tą imprezą Lubelski Jazz Klub przy Miejskim Domu Kultury chciał prezentować najlepsze lubelskie zespoły.

W tym czasie lublinianie mogli się bawić na koncertach takich grup jak Bezimienni, Jazz Iker, Minstrele czy Słowianie.
Chcielibyśmy przypomnieć tamtą muzykę, tamte zespoły i czasy...

Członków działających wówczas zespołów jazzowych lub bigbeatowych prosimy o kontakt z naszą redakcją:
Krakowskie Przedmieście 10, 20-002 Lublin lub drogą mailową, pisząc na adres [email protected]

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.kurierlubelski.pl/piano

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski