Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olgierd Świerzewski - szachowy temat dla Hollywood

Ryszarda Wojciechowska
Olgierd Świerzewski
Olgierd Świerzewski Przemek Świderski
Przed laty Tadeusz Różewicz zobaczył w nim polskiego Joyce'a. Ale debiutancka powieść Olgierda Świerzewskiego ukazała się dopiero teraz. Ma świetne recenzje, wzbudziła zainteresowanie za granicą, a niektórzy mówią, że to wymarzony scenariusz

Prawnik, człowiek sukcesu, nagle zabiera się za pisanie wielkiej powieści. Dlaczego? Dla kolejnego sukcesu?
Nie tak nagle. Pisanie dojrzewało we mnie od najmłodszych lat. Jako nastolatek napisałem kilka sztuk teatralnych. Miałem też za sobą pierwsze próbki powieściowe. Tadeusz Różewicz i Sławomir Mrożek czytali moje literackie wprawki, udzielając rad.

Tadeusz Różewicz zobaczył przed laty w Panu polskiego Jamesa Joyce'a. Co z tego, skoro Pan porzucił literaturę.
Było coś mistycznego w tym, co powiedział o mnie wtedy pan Tadeusz Różewicz. Coś, co pozwala człowiekowi wierzyć w siebie przez lata. Ale po wygraniu konkursu dramaturgicznego, stwierdziłem trzeźwo, że w literaturze nie mam siły przebicia i nie będę mógł z niej żyć. Byłem młody. Ale tak naprawdę o porzuceniu na lata pisania zdecydowała świadomość, jak niewielkie mam doświadczenia życiowe.

I nie ma z czego czerpać?
Wówczas tak, dziś jest inaczej. Oczywiście w swojej powieści zamieniłem świat biznesu, prawa i doradztwa gospodarczego, którym się zajmowałem, na świat szachów, którym się pasjonuję od lat. Można powiedzieć, że młody Oleg Antonow z "Z zapachu miasta po burzy", wchodzący z marzeniami w świat szachowy, to taki młody Świerzewski, który też kiedyś wchodził w świat z nadzieją, że może zostać polskim Jamesem Joycem.

Zdecydował się Pan umieścić akcję w Rosji, zaczynając od czasów Breżniewa, a kończąc na wczesnych latach Putina. Bohaterowie - dwaj szachiści to Rosjanie. Polski pisarz, rosyjskie klimaty, nasza rusofobia, trochę ryzykownie.

Kiedy zaczęło wrzeć na Ukrainie, pomyślałem: O rany, czy książka nie będzie odebrana jako hołd, złożony Rosji? Ale czytelnicy, blogerzy, utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie przestrzeliłem. Oddzielają rosyjskość od samego systemu.

Widzą imperium i zmieniające się twarze dyktatorów. I widzą też zwyczajnych ludzi, uwikłanych w ten świat, który niełatwo zmienić, a dla których czasami rekompensatą braku demokracji i niepewnej przyszłości może być poczucie siły i dumy narodowej. Tego, że znowu mogli jako naród zagrać światu na nosie. To im osładza ich beznadziejną egzystencję. Zwłaszcza teraz widać, jak łatwo w Rosjanach to pragnienie obudzić.

Szachami interesował się Pan niemal od dzieciństwa. Ale zadatków na arcymistrza nie było?
Pragmatycznie podchodzę do życia. Porzuciłem marzenie o byciu arcymistrzem, kiedy zorientowałem się, że nie mam na to żadnych szans. Wybrałem za to szachistów, pretendentów do tytułu mistrza świata na bohaterów książki. Pierwszy z nich Romancew, to człowiek związany ze starą strukturą państwową, z komunistycznym betonem. Drugi, Antonow jest prostym chłopakiem, synem nauczycielki i boksera, postrzeganym trochę jako dziecko pieriestrojki. To ktoś, kto może być symbolem Rosjanina otwartego na świat.

No i jest jeszcze miłość. Jedna kobieta, o którą walczą. O miłości pisze się fajnie?
Pisze się tak, jak gra w sercu pisarza (śmieje się). W polskiej literaturze - jak ktoś stwierdził - pisze się o miłości z dystansem, a nawet przekąsem. Nie wierzymy w miłość na zatracenie. A w Rosji taka miłość to standard. I ja o takiej właśnie piszę.

Szachiści dlatego, że był Pan współpracownikiem dwóch wielkich: Anatolija Karpowa i Garri Kasparowa?
Moi bohaterowie nie przypominają ich. Nadałem im tylko cechy czysto szachowe obu wielkich mistrzów. Wykorzystałem ich sławne pojedynki.

Jak Pan poznał Karpowa i Kasparowa?
Najpierw był splot różnych, zabawnych sytuacji. W latach 80. jeszcze w czarno-białym telewizorze oglądałem migawki meczu Karpow-Kasparow. I pomyślałem: A gdyby tych dwóch facetów miało jakiś emocjonalny zatarg między sobą? Gdyby nimi targała nienawiść, stała między nimi jakaś kobieta? To, czy zachowywaliby się tak jak sportowcy? Jak te emocje wisiałyby nad ich stolikiem szachowym? To był też czas mojej wielkiej miłości do teatru. Grałem razem z Piotrem Adamczykiem ogony w "Doktorze Żywago", wystawianym w Teatrze Ochota, który prowadzili państwo Machulscy. I patrząc na tamtą rozgrywkę szachową, widziałem też jej teatralność. O tamtym pojedynku myślałem przez lata. Aż pewnego dnia, dowiedziałem się, że mój znajomy prawnik, Amerykanin, pracujący w moskiewskiej kancelarii, uczestniczy w kampanii wyborczej, w której dwaj dotychczasowi wrogowie sportowi Kasparow i Karpow stanęli po jednej stronie.

Czego te wybory dotyczyły?

Chodziło o wybór nowego prezydenta szachowej federacji. Obecny prezydent nie cieszył się szacunkiem szachistów i obaj panowie postanowili zewrzeć przeciw niemu szyki, żeby przywrócić blask szachom. Wystąpili w jednej drużynie. Karpow był kandydatem na prezydenta, a Kasparow go silnie wspierał. Od amerykańskiego kolegi usłyszałem, że szukają kogoś, kto potrafi pisać przemówienia, głównie w języku angielskim. - Ja umiem pisać - powiedziałem. Zaproponował: - No to dołącz do naszego zespołu, Kasparow się do ciebie odezwie. Następnego dnia leżę sobie na podłodze i pracuję już nad swoją książką. I nagle widzę na Skypie: Garii Kasparow. Coś niesamowitego. To tak, jakby postać z mojej powieści zmaterializowała się. Tak się włączyłem w ich kampanię. Spędzałem z nimi bardzo dużo czasu. M. in. Anatolija Karpowa wieczorami uczyłem przemów, które dla niego pisałem. Bo on jest bardzo słabym mówcą, nieśmiałym człowiekiem. Uczyliśmy się po aktorsku tego tekstu.

Bardzo się różnią Karpow i Kasparow od niebie?
Obaj są milionerami. Ludźmi bardzo bogatymi. Ale Garii to człowiek ekspansywny, niezwykle emocjonalny, łatwo się denerwuje. Taki samiec alfa, drapieżnik. Anatolij jest raczej wycofany, typ wyważonego dżentelmena. Kiedy pisałem książkę, myślałem, że czasem od jednego posunięcia zależy los człowieka. Postawisz figurę nie na tym polu i przestajesz być mistrzem.

Załamują się twoje plany, marzenia, ambicje. Kiedyś mówię do Anatolija: - Wiesz, gdybyś w 1987 roku w Sewilii postawił skoczka na C5, a nie na E7, to byś był mistrzem świata. On na to: - Wiem. A ja dodałem: - Nie mogę ci darować takiego prostego błędu i usłyszałem: - Widzisz, taki los. Pomyślałem, że łatwo przechodzi do porządku nad porażkami. Podczas tej naszej rozmowy on podpisywał swoją książkę, rozdawał autografy. I kiedy ja już o tym zapomniałem, on nagle się odwraca i mówi: - Wiesz, ten skoczek na E7 to pal licho. Ale to A6 w 1985 roku, tego do dziś nie mogę zapomnieć. Po nocach mi się śni ten ruch.

Karpow nie został wówczas prezydentem federacji szachowej?

Niestety, nie. Teraz Kasparow spróbuje i wygląda na to, że jest zdecydowanym faworytem. Ale jest coś fantastycznego w tej ich znajomości, nie tylko sportowej. Widziałem kiedyś dokumentalny film, zrobiony przez Francuzów, o działalności politycznej Kasparowa. Aresztowano go na kilka dni za udział w demonstracji. I jedyną osobą, która go wówczas w areszcie odwiedziła był właśnie Karpow. Dziennikarz go spytał: - Ale jak to, pan? Przecież wy się nienawidziliście. O waszym ideowym i szachowym konflikcie pisano na całym świecie. I pan go teraz odwiedza? Na to Anatolij: - Spędziliśmy ze sobą tak wiele czasu i tak dobrze się poznaliśmy, że staliśmy się przyjaciółmi. Mimo że byliśmy wrogami. To była kolejna inspiracja dla akcji w mojej powieści.

Mam wrażenie, że z tej książki mógłby powstać scenariusz filmowy. Jest tu sportowa rywalizacja, bohaterowie z krwi i kości, miłość, zły system i wiele innych emocji, które trzymają w napięciu. Myślał Pan o tym?
Jeden z recenzentów napisał żartobliwie do wydawcy: Mam nadzieję, że zabezpieczyłeś prawa autorskie, bo to jest absolutne Hollywood. Zobaczymy. Ireneusz Hartowicz, operator, który pracował w Hollywood m.in. z Januszem Kamińskim i ze Stevenem Spielbergiem, pracuje także dla Nikity Michałkowa. I on zachwycił się książką tak, że rozpoczął wstępne rozmowy z rosyjskimi reżyserami, pytając - czy by się nie podjęli produkcji. Ale właściwa droga to najpierw wydanie tej książki na rosyjskim rynku.

Na razie droga wiedzie przez polski rynek, wcale niełatwy.
Ale zainteresowali się nią już wydawcy w Portugalii, Rosji, Włoszech i Norwegii. Są nawet gotowe tzw. teasery, czyli zwiastuny w tych językach. Tamtejsze rynki czekają na wieści, jak to się w Polsce sprzeda. A polski rynek jest trudny, "hejtujący", można powiedzieć. Co ciekawe, ogromne zainteresowanie książką jest w Norwegii. Ale też pewnie dlatego, że teraz światowym mistrzem w szachach jest Norweg Magnus Carlsen. Bardzo młody i już bardzo bogaty. Celebryta w swoim kraju.

Niedawno widziałem na YouTube jego pojedynek szachowy z Billem Gatesem. Wracając do scenariusza... Miałem okazję korespondować z Milosem Formanem, w związku z moją książką i jej ewentualnym sfilmowaniem. Bo Forman przez lata szukał tematu szachowego. Chciał nawet kiedyś nakręcić film o Robercie Fischerze. Ale teraz wiek i zdrowie już mu na pracę nie pozwalają. Ale Forman byłby doskonały. Nikt tak pięknie nie pokazał świata muzyki jak on w "Amadeuszu". Świat szachów też pewnie by mistrzowsko sfilmował.

Pana powieść ma bardzo dobre recenzje, ale to nie są dobre czasy dla pisarzy. Mało kto czyta, a pisać chcą wszyscy.

Mnie bardziej boli to, że książki głównie przeglądamy, a nie czytamy. A ja bym chciał, żeby czytelnik zaufał autorowi i dał się uwieść temu, co on napisał. Słyszę, że blogerscy recenzenci mają w planie przeczytanie 50 książek przez miesiąc. Na Boga, nie można w tym czasie przeczytać tylu pozycji ze skupieniem i zrozumieniem. Nawet jeśli się bardzo szybko czyta. Książce trzeba poświęcić trochę czasu, a po jej skończeniu pobyć z nią jeszcze chwilę. Ktoś o mojej powieści napisał na blogu: spektakularny debiut, ale niepozbawiony wad. Ten recenzent przypomina mi cesarza w "Amadeuszu", który mówił:

- Opera, opera, wspaniała, ale... i ktoś mu podpowiedział: - Za dużo nut, wasza cesarska mość. - Za dużo nut - powtórzył cesarz. A Amadeusz spytał: - Ale których, wasza cesarska mość? I tu się rozmowa urwała. Często słyszę komentarze: - 730 stron? O Boże, jakie to opasłe. W młodości, kiedy zobaczyłem powieść Dickensa "Nasz wspólny przyjaciel", która liczy 1200 stron, pomyślałem: - Fantastycznie, zatopię się w niej i będę żył jakiś czas w tym świecie. Ja nie musiałem i nie chciałem się spieszyć. A dziś chciałbym, żeby czytelnik po przeczytaniu "Zapachu miasta po burzy" pomyślał - jaka szkoda, że już się skończyło.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

============08 Cytat mag(40265928)============
W polityce trzeba mieć szczęście. I wychodzi na to, że Donald Tusk jest naprawdę w czepku urodzony

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Olgierd Świerzewski - szachowy temat dla Hollywood - Dziennik Bałtycki

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski