Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Sołtys "Pablopavo": Czarny Roman był chory psychicznie. Ale to on był stałą postacią warszawskiego centrum, a nie knajpy i sklepy

Witold Głowacki
Paweł Sołtys, Pablopavo - muzyk, wokalista reggae i raggamuffin, Warszawiak, kibic Legii. Jesienią zadebiutował literacko - wydał tom opowiadań „Mikrotyki”
Paweł Sołtys, Pablopavo - muzyk, wokalista reggae i raggamuffin, Warszawiak, kibic Legii. Jesienią zadebiutował literacko - wydał tom opowiadań „Mikrotyki” Bartek Syta
Wojownik estabilishmentu, moher, lewak - te wszystkie słowa już nic nie znaczą. Pstrykniesz palcem i one się rozpadną. A my się ciągle nimi posługujemy, co sugeruje, że być może już się nawzajem nie znamy - mówi Paweł Sołtys - Pablopavo.

Twoje „Mikrotyki” mają wielu różnych bohaterów, ale też chyba jednego bohatera wspólnego dla wszystkich opowiadań?
Pewnie mówisz o mieście? Pewnie trochę tak, ale jeśli Warszawa stała się jakimś bohaterem tej książki, to stało się to trochę bezwiednie. Ja po prostu się urodziłem w tym mieście i w nim planuję umrzeć - w związku z czym je znam. A żyję ze szczegółu, z pewnej `takiej drobnicy, z detalu. Więc kiedy piszę, to muszę opisywać coś, co znam. Ale mam też wrażenie i nadzieję, że ta książka mogłaby się też dziać na przykład w Krakowie czy we Wrocławiu. W tym sensie, że wszędzie są podobne dzielnice, wiesz, jak Grochów, trochę zapomniane, na uboczu, postrzegane jako niebezpieczne, złodziejskie i tak dalej. I wszędzie, właściwie w całej Polsce, są takie blokowiska, jak Stegny.

To są właśnie dwa mikroświaty „Mikrotyków”. Powiedz mi, dlaczego na Stegny „piechota kreszowa” przychodzi właśnie z Arbuzowej? Ta ulica mi się kojarzy raczej z willami pod Skarpą.
Wtedy, kiedy dzieje się akcja tego opowiadania, to dalsza część Arbuzowej to jest jeszcze po prostu wieś. Przez dłuższy moment, tuż za potokiem Służewieckim, który zresztą tak naprawdę nazywa się Smródka, zaczynała się regularna wieś. Dla nas, dzieciaków, to było zresztą super, wystarczyło przejść 500 metrów i było się już w trochę innym świecie, tam chodziły kury, krowy.

ZOBACZ TEŻ | Fragment koncertu zespołu Pablopavo i Ludziki

Źródło: poranny.pl/x-news

Jeszcze chwilę temu tak samo było z tym kawałkiem poniżej metra Wilanowska, dopiero teraz rusza tam na całego deweloperka.
Cała ta przestrzeń w stronę Powsina, tam gdzie dziś są te wielkie wilanowskie osiedla, to były łąki, pola, dalej kawałek lasu ciągnący się aż do SGGW. Myśmy się tam spotykali, to było fajne miejsce dla takich dorastających 15-16 letnich dzieciaków, żeby gdzieś tam wypić wino bez spojrzeń dorosłych. Podobnie to wyglądało w stronę Wisły. Długo tych okolic nie odwiedzałem. W końcu przydarzyło mi się to jakiś rok temu - i byłem zaszokowany, że są tam teraz wielkie osiedla, w których mieszkają dziesiątki tysięcy ludzi.

Jak tylko pojawia ktoś, kto potrafi sklecić te pięć zdań po polsku, to media zaraz robią z niego specjalistę od wszystkiego

Bardzo uważnie rejestrujesz w tekstach to, co w Warszawie bezpowrotnie odchodzi. To, co bywa pożerane przez różne formy pieniądza, od deweloperki po kawiarniane sieci. Nawet jak się umawialiśmy na tę rozmowę, to się od razu żachnąłeś, że Francuską ci połykają sieciówki, ostatecznie i tak trafiliśmy do jednej z nich.
I tak już prawie nie ma gdzie się tu spotkać. Już nie ma niemal nic poza sieciówkami.

Ten proces ginięcia kawałków prawdziwego miasta jakoś twoim zdaniem przyspiesza?
Wiesz, ja oczywiście nie jestem badaczem, naukowcem, socjologiem miasta. Na moje oko to było parę takich fal. To na chwilę spowalnia, żeby za moment znów przyspieszyć. Ostatnie przyspieszenie to jest początek lat 2000 i chwilę później, kiedy się wzięto za perły socjalistycznego modernizmu, czyli za Supersam, pawilon Chemii, możemy to wymieniać i wymieniać. Wtedy zawsze się okazywało, że te budynki są w dramatycznym stanie technicznym…

….Tak, wprost fatalnym, uratować je mogła tylko natychmiastowa rozbiórka i jak najszybsze postawienie w tym samym miejscu biurowca z tysiącami metrów przestrzeni handlowej.
Właśnie, właśnie. To jest do dziś jeden z głównych pretekstów do burzenia. A tak w masie, to mam jednak wrażenie, że ten walec jedzie od początku lat 90. i nic go nie jest w stanie zatrzymać. Żadna ze zmian władzy w mieście w każdym razie tego walca nie powstrzymała. Mamy teraz wszyscy pretensje głównie do tych, którzy rządzą Warszawą od 11 lat, ale to się nie zaczęło 11 lat temu, tylko gdzieś około roku 1989. Cała hochsztaplerka z reprywatyzacją też nie zaczęła się ani za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz, ani za Lecha Kaczyńskiego, to wszystko szło mniej więcej od czasów prezydenta Święcickiego. Za to od tamtych czasów do dziś, zdaje się ,że nikt nad tym nie panował. A jeśli już, to z pewnością nie ci, którzy powinni.
Masz na myśli mafię?
Mafia to duże słowo. Przestępcy, mniejsi i więksi, hochsztaplerzy, cwaniacy. Niestety, o czym ja w zawoalowany sposób mówiłem w piosenkach - otwartym tekstem nie próbowałem, bo nie mam tyle siły na procesy, co Janek Śpiewak - jak się okazuje, z udziałem różnych urzędników, sędziów, pracowników sądów etc. Wokół tego powstał cały estabilishment. Mam zresztą wrażenie, że zupełnie ponadpartyjny - pieniądz nie ma poglądów politycznych. Szczególnie pieniądz kradziony.

Z racji specjalności mówiłem ci, że marzy mi się też rozmowa z tobą trochę o polityce, ale bardzo stanowczo odpowiedziałeś, że tobie to się jednak nie marzy. Powiedz chociaż, dlaczego nie.
Z trzech powodów. Pierwszy powód jest taki, że ja mam bardzo złe zdanie o politykach. Tym bardziej o politykach polskich. I ono obejmuje wszelkie skrzydła tejże polityki - ale to już jest najmniej ciekawe. Druga rzecz - ja jestem muzykiem przede wszystkim. I sobie tak myślę, obserwując ten rów, który się pogłębia między jednymi Polakami a drugimi - być może też zresztą i jakimiś trzecimi, bo to naprawdę wcale nie jest tak, że w Polsce jest tylko PiS i PO - że ten rów jest coraz głębszy. Mimo jakichś tam moich sympatii politycznych, które ja oczywiście mam, mam poczucie, że dzieje się coś bardzo złego. Jeszcze się przekonamy, co dokładnie z tego wyniknie, ale na pewno nic dobrego. Uważam więc, że do pewnego momentu muzyka powinna zasypywać ten rów. Oczywiście są granice, których przekroczyć nie można, ale muzyka powinna ludzi łączyć. I jeszcze trzeci powód. Czegokolwiek byśmy nie powiedzieli o polskiej polityce, o zgraniu się władz Warszawy, albo o zgraniu się prezydenta w jakiejś sprawie, to natychmiast zbiegnie się, przepraszam za wyrażenie, wataha z jednej albo drugiej strony, która cię wtłoczy w jakieś ramki. Powiesz coś takiego i natychmiast zostaniesz albo „wojownikiem establishmentu”, albo „moherem”, albo „lewakiem”. Te wszystkie słowa w języku polskim już nic nie znaczą. Przeszły przez fazę obelgi i żartu zarazem i przestały cokolwiek znaczyć. Pstrykniesz je palcem - i one się rozpadną. A my się ciągle nimi posługujemy. To by sugerowało, że już się nie znamy, że żyjemy najwyżej we wzajemnym wyobrażeniu o sobie nawzajem.

Mówisz o zasypywaniu rowu, o łączeniu przez muzykę. Przypomniał mi się wywiad z Tobą, dla prawicowego medium. Zaczyna się to ciekawie, aż w końcu dziennikarz pyta cię, czy podzielasz jego zdanie, że „Polacy coraz częściej tworzą ‘’brudną i nieczystą’’ muzykę”. Zniosłeś to mężnie, odpowiedziałeś po prostu, że niekoniecznie.
Staram się chodzić wszędzie, gdzie mnie zapraszają. Byłem raz w radiu katolickim, było bardzo miło, aż w którymś momencie dziennikarka zaczęła mnie pytać, co ja sądzę o powrocie do Polski wraku Tupolewa.

Właśnie, a co ty o tym sądzisz?
No trochę zdębiałem. Ale to też jest ogromny kłopot polskich mediów - i to ze wszystkich stron. Bo jak się tylko pojawia ktoś, kto jest w stanie sklecić te pięć czy sześć zdań mniej więcej po polsku, to zostaje natychmiast specjalistą od wszystkiego.

Ależ oczywiście. Ja też bym się bardzo cieszył, gdybyś mi powiedział, co sądzisz o wraku tupolewa, Jarosławie Kaczyńskim albo Donaldzie Tusku. Zrobilibyśmy z tego tytuł.
A ja ci odpowiem, że nie wiem, gdyż się na tym nie znam. Ja się znam na pisaniu piosenek, trochę na literaturze, trochę na historii. To są rzeczy, o których mogę powiedzieć, że mam na ich temat jakieś pojęcie. Aha - i na piłce nożnej się znam, jak każdy Polak.

A bardziej kochasz Legię czy Grochów?
To jest pytanie krańcowe, ostateczne (śmiech). Tak, jestem kibicem. Jest takie powiedzenie, że możesz zmienić żonę, możesz zmienić religię czy poglądy polityczne, ale nie możesz zmienić klubu, któremu zacząłeś jako dziecko kibicować.
A można cię zapytać, w co jeszcze wierzysz oprócz Legii?
Tak. Tylko żebym nie wyszedł na jakiegoś młodopolskiego poetę. Wierzę w przyjaźń i w lojalność w przyjaźni. I wierzę w miłość. Świat jest okrutny, paskudny, obrzydliwy wręcz. I jak wszyscy wiemy, wszystko w historii kończy się źle. Właściwie jedyne co możemy mieć, a i tak nie każdemu jest to dane, nie każdemu się udaje, to mieć kogoś, z kim łączy cię coś wielkiego, prawdziwego. To jest trudne, jak jasna cholera, ale warto. Przyjaźń, miłość, lojalność, wiesz - zupełnie jak prawdziwy hiphopowiec (śmiech).

Ale nie jak młodopolski poeta, na szczęście. Przy okazji, w „Mikrotykach” jest coś mocno lirycznego - bardzo konsekwentnie nazywasz je opowiadaniami, ale one mają w sobie coś z tekstów twoich piosenek, coś balladowego.
One zresztą nie przypadkiem się czasem nazywają balladami. To chyba Henryk Bereza napisał, że w literaturze już w latach 70. doszliśmy do momentu, w którym te wszystkie nazwy i przynależności gatunkowe zaczęły być mocno umowne. Bardzo trudno jest czasem powiedzieć, czy dana rzecz jest poematem prozą czy raczej jednak opowiadaniem. Kiedy piszę, to się nad tym, prawdę mówiąc, nie zastanawiam. Chodzi mi o przekazanie jakichś myśli, emocji, które chciałbym, żeby w czytelniku zagrały. Ale masz rację, to na pewno nie jest sucha proza, to nie jest też jakiś szczególnie przezroczysty język. Są pisarze, którzy piszą prostymi zdaniami oznajmującymi, precyzyjnie opowiadając jakąś historię. A ja bym chciał, żeby w tym języku coś się jednak działo, żeby zdanie, które człowiek czyta, mu dźwięczało w uchu. Więcej. Żeby poczuł, że ten tekst, mimo że jest prozą, ma swoją melodię wewnętrzną, rytm. Żeby dał się uwieść nie tylko temu, co opowiada mu narrator, ale i temu, jak on to robi. I kiedy na przykład to jest Ballada pijaka z baru Astoria, to ja się staram, żeby to był język takiego pijaka. Oczywiście to jest przetworzone przez literaturę, mówiąc górnolotnie, ale zależy mi na tym, żeby to płynęło, żeby nie było suchym opisem faktów.

Chyba pierwszy napisałeś, że zmarł Czarny Roman, legendarna postać warszawskiej ulicy. Skąd to właściwie wiedziałeś?
Kolega do mnie zadzwonił, Cezary Ciszewski. Potem napisał też posta na Facebooku. Cezary był z Czarnym Romanem zakolegowany - na tyle, na ile można było być oczywiście z Czarnym Romanem zakolegowanym. To trochę koniec pewnej epoki, raczej nieznanej poza Warszawą i poza kręgiem ludzi poruszających się piechotą po centrum. Pierwsza moja myśl była w każdym razie taka, że te wszystkie knajpy na Chmielnej czy Nowym Świecie zdążyły się pozmieniać już po 100 razy, a Czarny Roman był. Mimo całego swojego wariactwa, to on był stałą postacią warszawskiego centrum, a nie te wszystkie knajpy i sklepy. To oczywiście bardzo niejednoznaczna postać, ja go nie znałem - albo raczej znałem tak jak większość warszawiaków - byłem przez niego parę razy okrzyczany albo powiedział mi kilka dziwnych zdań. Nie popadałbym też w jakąś szczególną jego fetyszyzację - był to człowiek chory psychicznie bez wątpienia.

Nikt mu nigdy nie pomógł - było słychać po jego śmierci. Ale to chyba nie do końca tak było, skoro mieliście nawet wspólnych znajomych?
Po pierwsze, byli ludzie, którzy jakoś mu się starali pomagać. Po drugie, trochę się nie da pomóc człowiekowi, który się nie chce leczyć - tego nie przeskoczysz. Wiem, że to może zabrzmieć kontrowersyjnie, ale nie mam pewności, czy lepiej by było Romanowi, gdyby się mógł przechadzać po tym centrum, czy gdyby go zamknąć w jakimś zakładzie i próbować na siłę leczyć. Wiemy, że polskie lecznictwo psychiatryczne samo bywa w bardzo różnym stanie. Żył, jak chciał. Tam była jakaś tajemnica, wciąż nierozwikłana - jest parę różnych wersji na jej temat. Sam słyszałem ich co najmniej cztery. Może to materiał dla naprawdę wybitnego reportażysty, nawet na książkę. A może nie, może właśnie lepiej to zostawić jako legendę.

Dalej poruszasz się po mieście głównie komunikacją miejską albo na piechotę, czy jednak jako artysta uznany się nieco zgentryfikowałeś?
Dalej. To znaczy - żeby nie było wątpliwości - moja żona ma samochód.

To jest dozwolone.
Oczywiście, że czasem tego samochodu używamy, on służy głównie żonie, bo ona pracuje pod Warszawą. Ale ja się poruszam na piechotę, nawet nie mam prawa jazdy, więc jestem blisko ulicy. Zresztą po mieście, sam dobrze wiesz, wszędzie się dojedzie szybciej tramwajem niż samochodem, potem jeszcze to szukanie miejsca do parkowania - to jest tylko produkowanie sobie kolejnych zbędnych zajęć. Samochodów jest zresztą zwyczajnie za dużo, co widzę po swoich sąsiadach na Kępie. Mąż ma samochód, żona ma samochód, syn ma jeszcze samochód - i wszyscy jadą do centrum razem, ale każdy osobno swoim samochodem, to się naprawdę trochę mija z celem.
Słyszysz ostatnio w tych autobusach czy tramwajach jakiś nowy motyw?
Bez wątpienia mamy bardzo dużą falę imigracji zarobkowej z Ukrainy w Warszawie. I to słychać w autobusach, szczególnie po tej praskiej stronie Wisły, chodzi pewnie o to, że na Gocławku czy Grochowie mieszkania do wynajęcia są jednak znacznie tańsze. Bardzo wiele osób mówi więc ostatnio w komunikacji miejskiej albo po ukraińsku, albo po rosyjsku z ukraińskim akcentem. To zależy po prostu od tego, z której części Ukrainy przyjechali. Jest ich w każdym razie bardzo wielu, nawet w porównaniu do tego, co było rok temu, to bardzo zauważalna zmiana. Zmieniły się przepisy - łatwiej o legalną pracę w Polsce - i stąd to się bierze.

A słyszysz coś o „ciapatych”, że won?
Nie spotkałem się ostatnio. Co nie znaczy, niestety, że tego nie ma. To też nie jest tak, że 10 lat temu było jakoś szczególnie różowo pod tym względem. Ja już trochę lat mam, pamiętam to wzmożenie faszystowskie w latach 90. Potem ono przycichło. Troszkę to też tak było, że w tych dzielnicach, w których ja mieszkałem, to oni byli jednak bici przez punkowców, których było więcej. Miałem wtedy wrażenie, że to już nigdy nie wróci - teraz wiem, że nigdy nie należy mówić nigdy. Oczywiście dziś to nie są skinheadzi.

Wtedy, w latach 90., to miało jednak subkulturowy charakter, mocno niszowy.
To Umberto Eco powiedział, że należy się zacząć bać dopiero wtedy, kiedy klasa średnia zaczyna skręcać w takim kierunku, bo to na niej bazuje faszyzm. Na skinheadach, czy jakimś tam półświatku, faszyzm nigdy nie wyrośnie. Natomiast na klasie średniej jak najbardziej - na niej wyrósł już parokrotnie.

Nie pierwszy raz nie szczędzisz gorzkich słów klasie średniej, z drugiej strony to pewnie też ta klasa średnia to duża część twoich odbiorców?
Wiesz, ja chyba w ogóle nie jestem klasistą. Nie wizytówka zdobi człowieka. Są porządni ludzie w klasie średniej, więcej, są też porządni zamożni ludzie. Ja się po prostu troszkę mniej nimi zajmuję.

Pewnie też rzadziej spotykasz ich w autobusie.
Jasne. Opisuję więc ludzi raczej niezamożnych. Zresztą określenie „klasa średnia” jest w Polsce jednak pewnym wytrychem. Ja tak rozumiem klasę średnią, że to jest grupa, która osiągnęła pewną stabilizację życiową. U nas natomiast wszyscy wiszą na kredytach. I żeby spaść z tej klasy średniej do poziomu biedy, wystarczy utrata pracy i ledwie parę miesięcy bezrobocia. To jest bardzo, bardzo szybki zjazd.

Ładnie to kiedyś ująłeś, że starczą do tego dwie niezapłacone raty.
Bo to jest prawda. I takie historie są mi dobrze znane. Staram się oceniać ludzi po tym, jacy są, nie po tym, co mają i gdzie się zdołali wspiąć.

Przynajmniej ten koszmarny motyw grodzonego osiedla powoli przestaje być w tej naszej biednej klasie średniej modny.
Tak, ale ja myślę, że to jest jednak zasługa tego, że zaczęto o tym mówić. Zaczęto ludzi uświadamiać, że po pierwsze to nie jest w żaden sposób skuteczne, bo kiedy ktoś chce cię okraść, to takie ogrodzenie nie będzie dla niego żadną poważną przeszkodą. A po drugie, że to naprawdę prowadzi do różnych społecznych wynaturzeń. Pamiętam, jak na studiach, pod koniec lat 90. miałem praktyki na Targówku w szkole podstawowej. Tam były dzieci z bardzo różnych środowisk - i dzieci jakiejś tam, powiedzmy, klasy średniej, i dzieci z tego Starego Targówka, trochę też z blokowisk. I tam utworzono klasy gorsze i lepsze. Nie mogłem tego znieść. W ogóle nie ukończyłem tych praktyk. To miało ułatwić pracę nauczycielom - oni dostosowywali sobie poziom do jednych i do drugich. Tylko że tak naprawdę trudno o mocniejszy przykład budowania klasizmu. To była państwowa szkoła. Nie mam pojęcia jak to było rozwiązane prawnie.
To było rozwiązane całkowicie bezprawnie.
Też tak sądzę. Wszystkie takie rzeczy robią społeczeństwu coś bardzo złego. To się na nas zemści, to już się na nas mści. Pamiętam rzeczywistość blokowiska z lat 80. czy wczesnych 90. To było oczywiście pokłosie pewnego wyrównania majątkowego z poprzedniego systemu, ale to, że obok siebie mieszkali ludzie i jakoś zamożni, i ludzie bardzo biedni, na podwórku miało naprawdę bardzo nikłe znaczenie. Dziś, gdy widzę nastolatków, to bardzo mnie to dziwi, że rzeczy materialne są dla nich aż tak ważne Ja tego ze swojego dzieciństwa nie pamiętam.

Jesteśmy z tego samego rocznika, więc jednak dorzucę, że pewne materialne obiekty pożądań to chyba jednak mieliśmy?
Były obiekty pożądań, oczywiście, ale przecież nikt nie traktował gorzej znajomego, bo był mniej zamożny, prawda?

Jasne.
Jak grał gorzej w piłkę, to tak, mógł mieć problem. Jak gorzej sobie radził z dziewczynami - to tak. Jak nie umiał się bić - to tak. Jak nie umiał pić wina i palić papierosów - to tak. Ale nie z powodu kasy. Gradacja była zupełnie inna. To było jednak na swój sposób ładne. Jasne, że mnóstwo się zmieniło. Dorastające chłopaki czy dziewczyny o wiele mniej czasu spędzają na podwórkach czy boiskach. Kiedy jadę na Stegny do rodziców, to w miejscach, gdzie zawsze było pełno dzieciaków , dziś są po dwie czy trzy osoby. Cała reszta siedzi po domach i rozmawia przez net. A ja przychodziłem ze szkoły, rzucałem teczkę i do wieczora byłem na podwórku. Z tym emblematycznym kluczem na szyi. Moi koledzy i koleżanki robili dokładnie to samo. W domach nie za wiele dało się robić, w telewizji nie leciało nic szczególnie ciekawego, komputerów nie było, no może jakieś Commodore, więc szło się na podwórko uprawiać sporty, flirty albo i jakieś gorsze rzeczy. Wszystko się działo na zewnątrz. Szczuplejsi też dzięki temu byliśmy.

Zrobiło się nostalgicznie, stąd tylko krok do nastrojów bardziej melancholijnych, jak z twoich piosenek. Przyznaj się, nosisz gdzieś po kieszeniach takie karteczki jak jeden z twoich bohaterów? Te, na których jest napisane na przykład „Przerażeni, ukrywający się ludzie”?
Wiesz, ja mam je w głowie. Kiedyś napisałem taką piosenkę, refren właściwie, dla kolegów - „za cały świat potrafię się martwić”. Jest coś takiego. Nawet w chwilach jakiejś tam radości, szczęścia, mi się takie myśli pojawiają. Oczywiście nie da się z takimi myślami chodzić cały czas, człowiek by zwariował, bo jest tyle nieszczęścia na świecie, tyle zła. Bohater tego opowiadania jest dużo starszy. On prawdopodobnie przeżył wojnę i nosi w sobie jakąś tajemnicę. Ja za sobą oczywiście nie mam takich doświadczeń, natomiast jestem człowiekiem, który się czasem przejmuje bardzo odległymi rzeczami. Ostatnio nie daje mi spokoju reportaż, norwescy dziennikarze przepłynęli z Syrii jedną z tych łodzi, do Włoch, razem z Syryjczykami. I prawdę mówiąc dwa tygodnie łaziłem z tą historią w głowie, nie mogłem się jej pozbyć. A z drugiej strony może i dobrze by było, gdyby wszyscy sobie czasem o tym jednak myśleli? Nie chodzi o to, żeby żyć cudzym nieszczęściem, ale, mówiąc prostacko, to dobrze pomaga zobaczyć co się ma - i gdzie się jest. Że ja, Paweł Sołtys, naprawdę nie mam powodów do narzekań. Mam co jeść. Mam, gdzie pójść. Mam żonę, dziecko - i nikt nie próbuje ich zabić. To jest bardzo dużo.

Starasz się chyba szukać dobra w człowieku. Przewidziałbyś te 5 czy 7 lat temu, że za chwilę czeka nas moment, w którym 60 czy 70 proc. Polaków powie ludziom z łodzi - idźcie stąd?
Ja jestem pesymistą, jeśli chodzi o rozwój ludzkości. Tak, interesują mnie ludzie, tak, staram się w nich wynajdywać rzeczy lepsze, chwilami pewnie lepsze niż ci ludzie naprawdę są. Natomiast myślę, że ludzkość jako masa skutecznie dąży do samozagłady. Od dawna. Ale że od niedawna mamy do tego różne wystarczające narzędzia, więc w końcu się chyba za jakiś czas nam uda. Wcześniej brakowało nam technologii. Nie sądzę, żeby w XVI wieku ludzie byli mądrzejsi od nas dzisiaj. Nie mieli tylko odpowiedniego sprzętu, żeby prowadzić i tę planetę i ludzkość ku zagładzie. Teraz już mamy sprzęt, więc trzeba tylko czekać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Paweł Sołtys "Pablopavo": Czarny Roman był chory psychicznie. Ale to on był stałą postacią warszawskiego centrum, a nie knajpy i sklepy - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski