Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pilot Filus o katastrofie: Oni nie cierpieli, to była chwila

Teresa Semik
arc. Witolda Filusa
"Samolot wystartował z opóźnieniem. Lot na zapasowe lotnisko to opóźnienie potęgował". Z Witoldem Filusem, pilotem z 30-letnim stażem, o katastrofie prezydenckiego samolotu w Smoleńsku, rozmawia Teresa Semik.

Czy pasażerowie prezydenckiego samolotu, który się rozbił w Smoleńsku, cierpieli?
Nie sądzę. Wszystko działo się w ułamkach sekundy.

Uświadomili sobie grozę sytuacji?
Zbyt krótki czas, a jeśli nawet, nie zdążyli się przestraszyć. Było po wszystkim.

A piloci?
Oni mieli większy ogląd sytuacji, ale przy tych prędkościach, jakie miał samolot, też nie było czasu na długotrwałe przerażenie.

Jakie są pana subiektywne odczucia na temat przyczyn tej katastrofy?
Moim zdaniem winą nie należy obarczać pilotów. Śmiem przypuszczać, że obecna katastrofa miała coś wspólnego z wypadkiem wojskowego samolotu CASA, który rozbił się w okolicy Mirosławca. Tam też piloci chcieli koniecznie wylądować bez względu na warunki pogodowe, by wszyscy mieli blisko do domu. Niestety, chyba nie wyciągnięto z tamtej katastrofy odpowiednich wniosków.

Sądzi pan, że naciskano na pilota prezydenckiego Tupoleva TU-154, by koniecznie lądował w Smoleńsku?
Nie można tego wykluczyć. Była presja czasu. Samolot wystartował z Warszawy z opóźnieniem. Lot na zapasowe lotnisko tylko to opóźnienie potęgował.

Co to za pilot, który poddaje się presji otoczenia i ryzykuje nie tylko swoim życiem? Czy w lotnictwie cywilnym dochodzi do tego typu wypadków?
Nie, a przecież wykonujemy codziennie tysiące połączeń. Za łamanie przepisów piloci ryzykują utratą licencji. Pilot wojskowy chyba jest między młotem a kowadłem. Jeśli poleci na zapasowe lotnisko, może usłyszeć, że mógł spróbować wylądować, ale nie podjął ryzyka. Wielu nie ulegnie tej presji, a ktoś może tak.
Pilot prezydenckiego Tupoleva TU-154 zaryzykował lądowaniem we mgle?
Są lotniska, jak na przykład Monachium, gdzie często występuje mgła, i to nie są żadne warunki nadzwyczajne. Istotne jest dobre oprzyrządowanie, które pozwala lądować w tych warunkach.
Wiemy już, że na lotnisku wojskowym w Smoleńsku nie było ILS (Instrument Landing System), czyli radiowego systemu nawigacyjnego, który wspomaga precyzyjne lądowanie samolotu w warunkach ograniczonej widzialności i niskiego zachmurzenia.
Nie znamy jednak warunków, jakie obowiązywały i panowały na tym lotnisku, a to jest podstawowa informacja. Jeżeli, na przykład, widzialność pozioma ma być nie mniejsza niż 600 metrów, a pułap chmur nie niższy niż 300 metrów, to każde przekroczenie tych wartości jest już ryzykiem. Myślę, że piloci TU-154 zaryzykowali i się nie udało. Mogło, ale tym razem było inaczej.

Trudno nie spytać, dlaczego się nie udało?
Z telewizyjnych relacji wynika, że w pobliżu pasa był duży budynek. Może pilot pomyślał, że to początek pasa, który w tej mgle wyłonił mu się nagle z lasu. Zniżył lot, a przy tych prędkościach zmiany następują prędko.

Jeden ze świadków zauważył, że lewe skrzydło samolotu było obniżone.
Może próbował zrobić lekki skręt. Nie wiemy, ile razy podchodził do lądowania, bo na ten temat są sprzeczne informacje. To jest duży, prędki samolot. Pilot w tej mgle musiał trafić na początek pasa, by zdążyć wyhamować. Może popełnił jakiś drobny błąd, może wystąpiła usterka maszyny, tego nie wiemy. Niemniej w moim odczuciu decydująca w tych okolicznościach była presja czasu.

Jest pan pilotem PLL LOT. Też pan w takich sytuacjach ryzykuje?
Nie ma takich opcji w lotnictwie cywilnym. Po pierwsze, jeżeli nie ma warunków do lądowania, po prostu się nie startuje. Po drugie wybiera się lotnisko zapasowe bez dyskusji i zastanawiania się nad czasem - samolot się spóźni czy nie. Po trzecie, jeżeli warunki pogodowe do lądowania mogą się zmienić, można wziąć odpowiednio więcej paliwa i oczekiwać nad lotniskiem do momentu takiej poprawy warunków atmosferycznych, które umożliwią bezpieczne podejście do lądowania. Śledząc wydarzenia w Katyniu można było odnieść wrażenie, że to zamglenie po pewnym czasie ustąpiło. Być może prezydencki TU-154 mógł przeczekać złe warunki w powietrzu, jeśli nie było presji czasu, by wylądować jak najszybciej, bo przecież uczestnicy uroczystości już czekają. Na to wygląda, że wariant zapasowego lotniska w ogóle nie był brany pod uwagę.

Skoro samolot wystartował do Smoleńska z opóźnieniem, jest możliwe, żeby pilot nie znał aktualnych warunków pogodowych w miejscu lądowania?
Tego sobie nie wyobrażam. Warunki pogodowe można aktualizować cały czas.

Teresa Semik

Tekst rozmowy nieautoryzowany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pilot Filus o katastrofie: Oni nie cierpieli, to była chwila - Dziennik Zachodni

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski