Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po „Body/Ciele” czas na „Twarz”. ROZMOWA z Małgorzatą Szumowską

rozm. Ryszarda Wojciechowska
Małgorzata Szumowska podczas zakończenia 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni
Małgorzata Szumowska podczas zakończenia 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni Tomasz Bołt
Z Małgorzatą Szumowską, laureatką Złotych Lwów 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni, rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

Najpierw był Srebrny Niedźwiedź w Berlinie, teraz są Złote Lwy w Gdyni. Niezła menażeria - można powiedzieć.
Należę do osób, które mają szczęście do nagród. Ale nie czekam na nie w desperacji. Najbardziej pragnę tego, żeby publiczność obejrzała mój film i żeby coś z niego dla siebie wyniosła.

„Body/Ciało” rozbił w Gdyni bank z nagrodami. Bo poza Złotymi Lwami, dostał jeszcze trzy inne.
To fantastyczne, że Justyna Suwała, która nie jest aktorką, tylko amatorką, otrzymała nagrodę za... profesjonalny aktorski debiut. Janusza Gajosa nagrodzono za rolę męską, a chłopcy, którzy odebrali nagrodę za dźwięk, to fachowcy na światowym poziomie.

Czytaj również: Po 40. Festiwalu Filmowym w Gdyni. Kino na chorobowym [PODSUMOWANIE]

To najważniejszy film w Pani dotychczasowej karierze?
Na pewno absolutnie przełomowy. Zamykam nim pewien rozdział w moim życiu, ale też otwieram nowy. Taka nagroda jak Srebrny Niedźwiedź za reżyserię zmienia życie każdego reżysera. Z czego sobie nie zdawałam sprawy po odebraniu tej nagrody.

Na czym polega ten przełom?
Na tym, na przykład, że zaczyna się bywać w pewnych gremiach jurorskich na całym świecie. Że poznaje się osoby, które były kiedyś dla mnie idolami, jak Wim Wenders, Peter Weir od „Pikniku pod wiszącą skałą” czy Mike Leigh, który mi niedawno doradzał w sprawie moich kolejnych filmów. To już nie są spotkania z pozycji ucznia i mistrza, tylko na równych zasadach. Chociaż ja nadal darzę ogromną estymą te postaci. To mistrzowie mojej młodości, legendy kina. Kiedy chodziłam do szkoły filmowej, nawet mi się nie śniło, że kiedyś będę się mogła z nimi spotkać. A już o tym, że Jim Jarmusch, po prostu, zakocha się w moim filmie, jak usłyszałam, nie mogłam nawet marzyć.

A zawodowo nagrody zagraniczne coś zmieniają?
Na pewno dostaje się z zagranicy więcej propozycji filmowych. I wtedy człowieka kusi, żeby wyfrunąć w świat. Ale mnie w kraju trzyma nowy projekt filmowy, który przygotowujemy podobnie jak „Body/Ciało” razem z Michałem Englertem. Ten nowy film będzie się nazywać „Twarz”. I podjęłam decyzję, że na razie przy „Twarzy” zostaję. Pomyślałam, że jeszcze chcę robić filmy na swoim gruncie, na swoich zasadach i w swoim języku. Więc im później zdecyduję się na reżyserię za granicą, tym lepiej. Bo trzeba mieć naprawdę duże doświadczenie, żeby sobie z tym poradzić.

Pani nie zwalnia tempa. Od „33 scen z życia” mniej więcej co dwa lata powstaje nowy film.
Tempo mam rzeczywiście masakryczne. Ale przy Wimie Wendersie i tak jestem leszczem, bo on w moim wieku robił jeden film rocznie. W ten sposób stworzył 15 obrazów filmowych przez 15 lat. Dopiero potem się zatrzymał. Są reżyserzy, którzy nie umieją żyć bez planu. Wydaje mi się, że w Polsce takim typem jest Wojtek Smarzowski. I ja go rozumiem. To jest tak, że musisz robić te filmy. Uczysz się na własnych błędach i robisz. To pasja, bez której człowiek mógłby się czuć wręcz nieszczęśliwy.

Skąd pomysł na film „Body/Ciało”? Dlaczego psychoterapia i to, co jest jeszcze nienazwane, niezbadane?
Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach w ludziach jest dużo ukrytego lęku, niepewności o przyszłość i agresji. Mój film dotyka tych spraw. Pokazuje, jak jesteśmy teraz zagubieni, że nie mamy już tych odniesień, które mieliśmy kiedyś. Wymyślamy więc sobie zastępcze. Dziewczyna popada w zaburzenia odżywiania i w tym znajduje życiowy cel. Jej ojciec skupia się tylko na pracy. Bohaterka Mai Ostaszewskiej, psychoterapeutka, zaczyna wierzyć w kontakt ze zmarłym dzieckiem, wyrzucając ze swojego życia wszelką seksualność. Każdy się za czymś chowa w tym filmie.

Scenariusz to połowa sukcesu, ale drugą połową jest aktorstwo. Pani ma rękę do obsady. Na czym polega ten reżyserski nos?
To raczej rodzaj instynktu. I trudno mi powiedzieć, na czym on polega. Ale ja bardzo szybko wiem, kto powinien u mnie zagrać. Nie lubię castingów. Wolę już sobie na etapie pisania scenariusza „obsadzać” aktorów. Wtedy wiem, dla kogo piszę i kto spełni moje oczekiwania.

„Body/Ciało” pisała pani dla Janusza Gajosa i Mai Ostaszewskiej. Ale była jeszcze jedna bohaterka.
Trzeba było znaleźć odpowiednią dziewczynę. Szukałam wśród naturszczyków. Bo młodzi aktorzy bywają już troszkę zmanierowani, przychodzą na plan z pewną manierą, którą wynieśli ze szkoły teatralnej. Albo z kolei zanadto się starają, co też dobrze roli nie wróży. Szkoda, że u nas naturalność człowieka przed kamerą nie jest takim atutem jak w Stanach Zjednoczonych. Poza tym już nieraz to podkreślałam, że nie odpowiada mi typ urody osób, które są przyjmowane w Polsce do szkół teatralnych. Nie szukam ładnych twarzy, szukam twarzy interesujących.

Ryzyko, że film się nie uda, jest zawsze.
Mieliśmy świadomość, że z tym filmem jazda może być w górę albo w dół. Nawet nas to bawiło. Kiedy robi się tyle filmów, to nawet jeśli jeden z nich się nie uda, katastrofy nie będzie.

Ale jak już ustaliliśmy, każdy Pani film zbiera nagrody. Poprzeczka wisi wysoko. Więc chyba jest strach, żeby nie zawieść publiczności i krytyków.
Im wyżej poprzeczka wisi, tym robi się coraz lepsze filmy. Bo coraz więcej człowiek potrafi. Poza tym pojawiają się kolejne poprzeczki. Myśli się wtedy, że fajnie byłoby, gdyby film znalazł się na festiwalu, na którym się jeszcze nie było. Chciałoby się, żeby film miał jeszcze większą na świecie dystrybucję. Chciałoby się wreszcie tak spektakularnego sukcesu kasowego, jaki miała „Ida” we Francji. O tym się myśli i to są te nowe poprzeczki.

Pani nie robi filmów obojętnych. One się albo podobają, albo denerwują. Widz wychodzi z Pani filmu albo oczarowany, albo rozdrażniony. Ale nie rozczarowany.
To mój pomysł na siebie. Jestem osobą bardzo przekorną. Mam to po ojcu, któremu jak się tylko powiedziało, żeby zrobił to tak, to robił zazwyczaj na odwrót. Lubię prowokować, w życiu prywatnym też jestem prowokatorką. Taki mam charakter.

Szumowska skandalistka?
Skandalistka nie, bo to słowo źle mi się kojarzy. Skandalista to ktoś, kto na siłę próbuje zwrócić na siebie uwagę. A ja nigdy tego nie robiłam. Unikam imprez publicznych, chyba że są to festiwale. Jestem mamą, mam dwoje dzieci, więc o jakim skandalu mówimy? Ja tylko bardzo nie lubię ospałości umysłowej. I moje prowokacje dotyczą utartych ścieżek. Ludzie chcą, żeby to było tak, jak sobie wyobrażają, a ja chcę podać to w wątpliwość.

Co Pani robi między filmami, kiedy już oddaje ukończony projekt filmowy publiczności?
Przygoda z filmem się nie kończy. Kiedy uda się go zrobić, przychodzi czas podróży. Mój film „Body/Ciało” cały czas podróżuje, a ja razem z nim. Równolegle pracuję już nad kolejnym projektem. Nie mam pustych przelotów w życiu. Mogę sobie zrobić wakacje, ale i tak mam wrażenie, jakbym cały czas była w pracy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Po „Body/Ciele” czas na „Twarz”. ROZMOWA z Małgorzatą Szumowską - Dziennik Bałtycki

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski