Pierwsza demonstracja odbyła się trzy tygodnie temu, 23 kwietnia, choć „demonstracja” to nie najlepsze słowo. Pod marketem zebrało się 10 osób, po których nie było widać, w jakiej sprawie zebrały się pod marketem. Właśnie dlatego pani Natalia postanowiła sama zorganizować protest – liczny, głośny i widoczny.
– Wszyscy chcemy już bardzo wrócić do domu i chociaż w ten sposób możemy próbować to przyśpieszyć. Kiedy Auchan wycofa się z Rosji, Putin będzie miał dużo mniej pieniędzy na finansowanie dalszego ataku na nasz kraj – mówi Maruzhenko. W Lublinie mieszka od 3 marca razem z dwiema córkami: nastolatką i przedszkolaczką. Przyjechały z Chmielnickiego. – Polacy bardzo nam pomagają. Kiedy to wszystko się skończy, zapraszam was do Ukrainy. Mamy tam naprawdę pięknie – dodaje.
Wizję protestu, którą miała pani Natalia, udało się zrealizować: nad głowami powiewały ukraińskie flagi, a na szyjach uczestników niebiesko-żółte papierowe serduszka. Nie zabrakło też transparentów nawołujących do konsumenckiego bojkotu i wycofania się Auchan z rosyjskiego rynku, wszystko przy wtórze ukraińskiej muzyki.
W proteście brało udział ok. 20 osób. Wśród nich Iryna, która z Równego do Lublina przeniosła się już drugi raz w życiu – kilka lat temu skończyła tu zarządzanie na WSEI. Wróciła razem z mamą, siostrą z dziećmi i dobermanką Roxy.
– Dla niektórych Roxy to „tylko” pies, ale dla mnie jest członkiem rodziny. Kiedy przyjechałyśmy 27 lutego, bardzo stresowała się nowym miejscem. Wyła podczas mojej nieobecności i masowo gubiła sierść. Weterynarz stwierdził, że tak na nią wpłynęła zmiana miejsca – tłumaczy Iryna. A jak czuje się Iryna i jej dwunożna rodzina? – Żyjemy w zawieszeniu. Oczywiście jesteśmy w bezpieczeństwie, ale na sercu jest ciężko. Mieszkam tu od prawie trzech miesięcy, najpierw pracowałam zdalnie, a teraz jestem bezrobotna. Nie szukam pracy, bo codziennie zbieramy się do domu – dodaje.
Jakiś czas po rozpoczęciu protestu do zgromadzenia dołącza pani Oksana z Mariupola. Razem z kilkuletnią córką Katią przyjechały do Lublina 4 kwietnia. Przez miesiąc z rodziną ukrywały się w piwnicy, wychodzić można było tylko po wodę. Pani Oksana nagrała filmik, jak od rosyjskiego ostrzału płonie jej mieszkanie. Na pytanie o dzisiejszy Mariupol odpowiada jednym słowem: „spalony”. Mimo tego, co przeżyła, podczas rozmowy ma duo energii i się uśmiecha.
– Jak się płacze, to można się całkiem załamać. Rozpacz nie ma sensu. Zresztą muszę się trzymać przy córce – tłumaczy. Kiedy rozmawiamy, Katia głaszcze psa Iryny. Po chwili podnosi głowę, twarz ma czerwoną od płaczu. – Też mamy dobermana, ma na imię Ahmar. Niestety został z pozostałymi członkami rodziny, bo nie mogłyśmy go zabrać. Rosyjscy żołnierze, kiedy widzieli, że ktoś chce wyjechać z psem, powiedzieli, że albo zostawiamy zwierzę, albo je zabiją. Katia bardzo to przeżywa. Próbuję go do nas ściągnąć. Do Mariupola nie mamy już po co wracać, w Lublinie zaczynamy nowe życie – mówi pani Oksana. Na pytanie o to, czy szuka pracy, wyciąga rękę i pokazuje kilka plastrów na palcach. – Już nie szukam, pracuję jako pomoc kuchenna – mówi i szeroko się uśmiecha.
Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?