Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pod Monte Cassino nazywali nas szczurami pustyni - wspomina Wacław Pruchnicki

Dorota Krupińska
W czasie bitwy pod Monte Cassino na motorze przewoził rozkazy  między  sztabem pułku a pierwszą linią frontu
W czasie bitwy pod Monte Cassino na motorze przewoził rozkazy między sztabem pułku a pierwszą linią frontu archiwum rodzinne
Wacław Pruchnicki. Lat 99, miejsce zamieszkania Dęblin. Walczył pod Monte Cassino. - Jestem prawdziwy polski żołnierz. Walczyłem w kampanii wrześniowej i w 1944 pod Monte Cassino - mówi. Gdy grają "Czerwone maki" zawsze staje na baczność i wyciera łzy wzruszenia. - Składałem przysięgę przed generałem Andersem. Służyłem mu - opowiada.

Choć w sierpniu skończy 100 lat na zdrowie nie narzeka. Uśmiechnięty starszy pan, "przedwojenny materiał". Nie cierpi na żadną z przewlekłych chorób. - Ja jestem młody chłopak, tylko parę miesięcy mi do setki zostało - żartuje. Pamięć ma świetną. Wspomnienia są wciąż żywe. A ma co wspominać. Kolegów. Ten został po wojnie w Kanadzie, inny w Australii. Jazdę motocyklem pod niekończącym się niemieckim obstrzałem na Monte Cassino. I pryczę w Starobielsku. Siedem lat i osiem miesięcy tułaczki po świecie.

Od Zajezierza do Monte Cassino
Urodził się w 1914 roku w Paprotni, we wsi w powiecie ryckim. W 1937 jesienią skończył szkołę podoficerską. 24 sierpnia 1939 roku dostaje rozkaz stawienia się do wojska. W chwili wybuchu wojny zostaje powołany jako rezerwista do 28. pułku artylerii lekkiej. Jego pułk bierze udział w kampanii wrześniowej na Lubelszczyźnie. 24 września 1939 roku we Włodzimierzu Wołyńskim jego oddział zostaje rozbity. Żołnierze trafiają do niewoli sowieckiej. - 17 dni pędzili nas na piechotę w głąb Rosji. Dzień i noc. Aż pod Ural. Rano 100 gramów chleba dali i trochę cukru i dawaj dalej - opowiada. Trafia do obozu w Równem, a później do Starobielska.

- W Starobielsku leżałem na tej samej pryczy, na której przede mną leżał polski oficer zamordowany później przez NKWD. Tam widziałem wydrapane w drewnie imiona, nazwiska, stopnie oficerskie tych, których potem zastrzelono. Nie wiem jak to przeżyłem, mróz był -50 stopni. Skóra i kości ze mnie zostały - wspomina. W oflagach przebywa do 1941 roku. Po zawarciu układu Sikorski - Majski trafia do polskiej armii i przez Persję, Irak, Palestynę i Egipt przez Kanał Sueski trafia na front włoski. W 1944 walczy pod Monte Cassino jako żołnierz 9. Pułku Artylerii Ciężkiej.
Wzgórze - maj 1944
- Na wojnie nie ma czasu na strach, obawy. To wszystko jest obojętne. Na wojnie żyje się z minuty na minutę. Takie minutowe życie - mówi. Na Monte Cassino jest łącznikiem między sztabem pułku a pierwszą linią frontu. Przewozi na motocyklu rozkazy. Cały czas pod obstrzałem Niemców. - Nikomu nie udało się zdobyć wzgórza. Ani Anglikom, ani Amerykanom, a armia polska znalazła sposób. Nas Polaków nazywano szczurami pustyni. Zdruzgotaliśmy Niemców. Walczyliśmy do samego końca. Dopiero my zdobyliśmy najważniejszy punkt, zawiesiliśmy swój proporzec - opowiada. 18 maja 1944 roku o godz. 9.50 żołnierze z 12. Pułku Ułanów Podolskich zatknęli swój proporzec na ruinach klasztoru na Monte Cassino. Po zwycięskiej bitwie, 20 maja, na ruinach twierdzy robił sobie zdjęcia z kolegami. Młodzi, uśmiechnięci.

Defilada 1946 i powrót do kraju
Po wojnie trafia do Anglii. Tam dostaje żołd, ale nie ma pracy. 8 czerwca 1946, w Londynie odbywa się defilada. Polaków nie zaproszono. Wacław wraz z innymi polskimi żołnierzami stoi w tłumie, na chodniku. To było traumatyczne przeżycie.

Poczuł się niepotrzebny. Postanawia wrócić do kraju. W 1947 roku w brytyjskim umundurowaniu, po siedmiu latach i ośmiu miesiącach pojawia się w Paprotni. - Ostatniego dnia kwietnia 1947 otworzyłem drzwi swego mieszkania. Przestraszyli się mnie, bo od 1939 roku nie dawałem znaku życia - opowiada.

- Nie musiałem wracać, mogłem zostać w Australii. Polska była, ale to była Polska radziecka. Po powrocie koledzy mówili mi, że mogą mnie podsłuchiwać, że muszę uważać. Koledzy mówili siedź cicho, bo na białe niedźwiedzie cię wyślą. Myśleli, że jestem szpiegiem - wspomina. Żyje więc w Paprotni spokojnie, z żoną. Gospodarzy na roli. Czasami pojawia się na miejscowych uroczystościach jako weteran.

Odnalazłem Wacława późno
- Wacław to zapomniany żołnierz z emeryturą 800 zł, wraz z dodatkami 1300 zł - mówi Tadeusz Kucharski z Ryk, który szuka bohaterów wojennych i próbuje ocalić ich od zapomnienia. - Poznałem go cztery lata temu, był tylko kapralem. Siedział w tej swojej Paprotni od 1947 roku. Dookoła łąki. Daleko od szosy. I było mu tu dobrze. W 2010 roku z okazji dni Pawłowic przyszedł na imprezę ze swoją żoną Gienią i usiedli w pierwszym rzędzie. Zaprosiłem go na scenę. Ludzie zaśpiewali mu "Czerwone maki" - opowiada.

Dzięki staraniom Tadeusza Kucharskiego, Wacław Pruchnicki został porucznikiem. - Pokolenia kombatantów wymierają. A o tych, którzy zostali nikt nie pamięta. Oni przecież walczyli o naszą i waszą wolność - zaznacza Kucharski. Wacław Pruchnicki chce pojechać zobaczyć miejsce, w którym 70 lat temu jeździł na motorze jako łącznik sztabowy z rozkazami. - Może bym trafił - mówi zamyślony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pod Monte Cassino nazywali nas szczurami pustyni - wspomina Wacław Pruchnicki - Kurier Lubelski

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski