Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podróże z Adamczukiem: Nowa Zelandia, cz. 1 (ZDJĘCIA)

Paweł Adamczuk
"Koniec świata", "dalej się nie dało?" - tak reagowali moi znajomi na wieść o moim wyjeździe na Nową Zelandię. Zapewne dałoby się jeszcze dalej, jednak nie o to chodzi. A o co? Właściwie nie ma szczególnego powodu. A może wewnętrzna potrzeba kolejnej podróży, przygody, wyzwania? Może to potrzeba realizacji pasji, spełnienia marzeń? Tyle się mówi o samorealizacji i spełnianiu się w tym, co się lubi robić najbardziej. Więc "niech słowo stało się ciałem".

Wprawdzie przez te wszystkie lata, moi bliscy i znajomi byli oswojeni z moimi dalekimi wyjazdami, jednak w zdecydowanej większości jednorazowo nie trwały dłużej niż trzy tygodnie. Natomiast faktem teraz jest, że to moja najdalsza podróż i najdłuższa zarazem się szykuje. Poprzednia najdłuższa trwała prawie 16 miesięcy i objęła kraje południowej Europy, Afrykę Północą, oraz Bliski Wschód. Było to równo 20 lat temu. Boże, ale ten czas leci.

Obecnie znam termin wylotu na Nową Zelandię i prawdopodobną datę powrotu, ale ta ostatnia jest tylko planem... Wybierając się tam biorę pod uwagę fakt, że taki wyjazd długo potrwa. Poza samą "Krainą Kiwi", chcę odwiedzić większość polinezyjskich wysp na Pacyfiku, a na koniec jeszcze Australię.

Kierunek podróży - Oceania

Od ostatniej podróży minęło już kilka miesięcy. Kiedy opadły wrażenia po wyprawie, natychmiast pojawiły się myśli o kolejnej podróży. Jednak w owym czasie nie miałem sprecyzowanego kierunku, co utrudniało mi zdecydowanie się. Na przemyślenia miałem jednak sporo czasu, bo doznana w międzyczasie kontuzja barku, oraz obojczyka uniemożliwiała mi i tak wszelkie wyjazdy. Różne zbiegi okoliczności, wydarzeń i spotykanych ludzi sprawiały, że wreszcie zaczął mi się krystalizować ogólny kierunek podróży - Oceania, bo tu mnie jeszcze nie było... Główny cel padł na Nową Zelandię, która geograficznie i logistycznie, jest położona w centrum regionu, którym jestem zainteresowany. Stąd mam blisko (ok. 2600km), zarówno na wyspy Polinezji jak i do Australii.

Po załatwieniu wielu spraw osobistych oraz rozwiązaniu problemów, które nagle zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, wreszcie wszystko mam gotowe do podróży. Jestem na lotnisku. Tu mam jeszcze spotkanie z Niką - koleżanką, która trzynaście lat temu podróżowała po Nowej Zelandii i Australii. Jej wskazówki i wspomnienia będą dla mnie bezcenne.

Linie lotnicze jakie wybrałem na przelot to Emirates Airlines. Nigdy wcześniej nie korzystałem z tego przewoźnika. Wielokrotnie widziałem reklamy tych linii w TV, więc z przyjemnością sprawdzę ich serwis. Dodatkowym atutem jest to, że będę wreszcie lecieć najnowszym Airbusem A380 oraz na całej trasie Warszawa-Dubaj-Melbourne-Auckland, będę lecieć jedną linią lotniczą. Podczas odprawy okazało się, że mam nadbagaż - niecałe 10 kg. Kwota jaką miałem zapłacić za dodatkowe kilogramy była kosmiczna. 2,400zł - tyle miałbym zapłacić, chcąc zabrać ze sobą wszystko co spakowałem. Decyzja była szybka, muszę się przepakować i zostawić część rzeczy. Najrozsądniej było zostawić najcięższy sprzęt. Trudno - pomyślałem, muszę zostawić część sprzętu nurkowego i książki jakie miałem do czytania. Dobrze, że Nika przyjechała punktualnie, u niej zostawię ponadprogramowe kilogramy.

23 godziny w powietrzu

Cała podróż z Polski na Nową Zelandię trwała prawie dwie doby, z czego 23 godziny to sam lot, a reszta czasu to godziny poświęcone na przesiadki. Pierwsze miłe zaskoczenie w Dubaju to, że w Airbusie A380 pośród załogi jest Polska obsługa. Tak poznałem pana Michała i panią Barbarę, którzy są stewardami na pokładzie największego z Airbusów. Dzięki nim dowiedziałem się kilku rzeczy na temat ich pracy w tych liniach, oraz zasięgnąłem informacji o samolocie.

Szczególną frajdę zafundował mi pan Michał, który zaprosił mnie do baru na górnym pokładzie airbusa, gdzie mają wstęp wyłącznie pasażerowie z klasy business i pierwszej klasy. Natomiast w Melbeurne po opuszczeniu przez pasażerów samolotu pan Michał poprowadził mnie jeszcze przez pokład dla biznes klasy i pierwszą klasę. To co tu zobaczyłem znacznie odbiega od standardu w jakim ja podróżuję, czyli klasą ekonomiczną. Pasażerowie z biznes i pierwszej klasy mają mini przedziały, które przypominały mi kapsuły. Są trochę klaustroboficzne, ale wyposażenie jest luksusowe. Pan Michał tłumaczy mi, że za cenę ok 24.000 zł (na tej trasie), klasa biznes ma zapewnioną prywatność i pełną obsługę. Klasa pierwsza poza wszelkimi luksusami ma nawet luksusową kabinę prysznicową!
Jestem gotów się założyć, że cena za pierwszą klasę, przewyższa mój wyjazdowy budżet! Ale nie jestem zazdrosny. Uwieńczeniem tego lotu była możliwość wstępu do kokpitu A380. Ku mojemu zaskoczeniu był on bardzo ciasny, jak na tak wielki samolot przeznaczony do transportu 530 osób.

Wreszcie na miejscu w Auckland

Z lotniska odebrał mnie mój nowozelandzki kolega - Lec. U niego mam zakwaterowanie przez okres trzech miesięcy mojego pobytu tutaj. Będę więc miał okazję poznać lokalną społeczność - w tym Maorysów i ich obyczaje, doskonalić mój angielski i poznawać okolicę. A jest tu co zwiedzać, bo miejsce, w którym przebywam położone jest na wzgórzach, a z posiadłości widać Zatokę Hauraki, Ocean Spokojny i plaże, które są oddalone od nas około 4 km. Stąd też będę robić wypady na północ kraju i na Południową Wyspę.

Z uwagi na to, że moja przygoda w Oceanii trochę potrwa i budżet jakim dysponuję kiedyś się skończy, to wzorem z poprzedniej mojej długiej podróży i przykładem innych długodystansowych podróżników, będę podejmować tymczasowe zajęcia i prace, aby mój wyjazdowy budżet nie ubywał zbyt szybko. Takie działanie zapewni mi stałość dopływu nowych środków finansowych na dalsze etapy podróży oraz pozwoli na poznawanie nowych ludzi i kraju. Dużą przyjemność sprawia mi takie asymilowanie się z lokalnymi społecznościami, stawanie się na jakiś czas częścią ich świata i codziennego życia, po prostu nawiązywania międzyludzkich relacji, oraz więzi. Zauważyłem też, że większość moich przyjaciół i bardzo dobrych znajomych, zapoznanych było właśnie w takich warunkach. Nie jestem natomiast fanem "tambylców" i zaliczania kolejnych miejsc z listy "do odwiedzenia". Wcześniej przygotowałem się do takiego wyjazdu, zabierając w podróż różne międzynarodowe uprawnienia, jakie posiadam w różnych zawodach. A poza tym, w okolicach już widziałem plantację drzew oliwnych - nigdy wcześniej nie byłem w takim miejscu i nie mam doświadczenia w pracy z oliwkami. Dlatego z chęcią porozmawiam wkrótce z właścicielami i może podejmę wyzwanie pracy przy produkcji oliwy z oliwek?

Niedawno dowiedziałem się, że bardzo popularną formą dorabiania sobie przez podróżujących po Nowej Zelandii, jest podejmowanie pracy na "organic farms". Są to miejsca, gdzie w zamian za wikt i opierunek, można legalnie pracować przy warzywach, owocach itp., a jednocześnie zwiedzać i poznawać okolicę.

Ponieważ sam sobie finansuję podróże - nie mam sponsora, to praca tymczasowa jest częścią wyprawy. I muszę przyznać, że jest to przyjemna część, bo czasem podejmuję się zajęć w miejscach tylko mi znanych z książek i filmów w TV. Tak było np. na początku lat 90', gdy wyjechałem do Egiptu i Izraela, gdzie pracowałem na Morzu Czerwonym jako nurek i załogant na luksusowym jachcie. Jak będzie tym razem, nie wiem - życie pokaże... CDN

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski