MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Poezja też ma swoje igrzyska. Rozmowa z reprezentantem Lublina w mistrzostwach slamu

Joanna Jastrzębska
Magdalena Krasuska/Fundacja Heuresis
Nie ma tu ani 32 dyscyplin, ani tym bardziej 329 konkurencji. Ale są emocje, dyscyplina czasowa (zaczyna się od 3 min), kilka rund i publiczność – najsurowsze jury, które zdecyduje o tym, na czyją głowę zostanie nałożony zwycięski wieniec. Tak w skrócie można opisać to, co będzie się działo w piątek i sobotę podczas Ogólnopolskich Mistrzostw Poetyckich w Poznaniu, na których Lublin będzie reprezentował Maciej Tuora.

W tym roku na mistrzostwa mogą pojechać dwie osoby z każdego miasta (wyjątkiem jest Warszawa, gdzie jadą trzy). Maciej był drugi w lubelskiej tabeli eliminacyjnej, a na jej szczycie uplasowała się Aleksandra Kanar, która jednak kilka dni temu zrezygnowała z udziału w ogólnopolskiej rywalizacji. Z wolnego miejsca postanowiła skorzystać Joanna Koszałka, która reprezentantką Lublina była również rok temu, ale dowiedzieliśmy się o tej zamianie za późno, żeby móc porozmawiać z poetką.

Jak się czujesz kilka dni przed mistrzostwami?

Ciekawość i stresik, ale on towarzyszy mi zawsze, gdziekolwiek pojadę. Poza tym cieszę się, że jadę, spotkam mnóstwo osób, które znam, poznam nowe, a środowisko slamerskie jest bardzo fajne. Ale ogólnie nastawiam się, że jadę, żeby przeczytać jeden tekst, a potem się zobaczy.

Jakiś konkretny?

Chyba wiem który. Wychodzę z założenia, że jak przyjeżdżasz do innego miasta, do innej publiczności, to warto się jakoś przedstawić. Dlatego myślę o bardziej osobistym tekście, mam takie dwa i pewnie jak już będę siedział i czekał na swoją kolej, to co chwila będę zmieniał zdanie, z którym wyjść. Już nie planuję, bo to nie działa.

Pamiętam, jak przed jednym slamem powiedziałeś, że masz taki plan, żeby na nim nie wystąpić. I wystąpiłeś.

Tak było. Planowanie to oszukiwanie samego siebie.

Ale miałeś czas, kiedy robiłeś przerwę od występowania na slamach. Z czego wynikała?

Po prostu w pewnym momencie slam przestał mi pasować jako formuła. Widzę w tym takie niebezpieczeństwo, że człowiek siada do pisania i myśli: co tu napisać, żeby dobrze poszło na slamie. I wtedy najczęściej nie idzie, to jest ten paradoks. Można łatwo przestać się skupiać na tym, żeby dobrze opowiedzieć historię i zamiast tego myśleć, żeby przebić się dalej. Dlatego miałem czas, kiedy nie chciało mi się ani pisać, ani czytać.

Istnieje w ogóle przepis na tekst, który „siądzie”?

Do tej pory nie potrafię powiedzieć, jakie teksty działają, czy jest jakaś recepta. Czy lepiej jest wyjść i powiedzieć tekst rymowany, czy opowiedzieć, czy zaśpiewać. Nie ma żadnej formuły na nic. Jedziesz ze slamem, który w jednym mieście zadziałał milion razy, czytasz go gdzie indziej, gdzie są inni ludzie, z innymi przyzwyczajeniami, i tam nie masz szans przebić się dalej.

Czyli o „bangery” nawet nie pytać.

Przez długi czas myślałem, że mam. Że działa jakiś konkretny tekst. Teraz uważam, że „bangerem” jest tekst, który w tym momencie najbardziej czujesz. Domyślam się, który jest najbardziej uniwersalny i może najlepiej zadziałać, dużo osób mi doradza, który przeczytać, żeby wygrać, a ja wiem, że nie wyjdzie, bo go teraz nie czuję. Co z tego, że jest super, fajna formuła, przećwiczone sto razy, ale wychodzisz i mówisz go bez przekonania. Publiczność przed tobą od razu wyczuje bullshit i nie zagłosuje. Więc „bangerem” jest dla mnie tekst, z którym chodzę np. tydzień przed slamem i mówię: „chcę go przeczytać, kiedy jest ten slam”. Tak miałem np. ostatnio z tekstem o wewnętrznym dziecku.

Z tym, który skosił tak dużo głosów?

Nie wiem tego. Jak jest głosowanie i ludzie podnoszą ręce, to często chowam się w moją dziewczynę Kingę. Rozgląda się po głosujących i szepcze mi: „Dobra, spoko”.

Czyli sam nie bardzo czujesz patrzenie, czy publiczność głosuje na twój występ?

To nawet nie chodzi o to, że to jest dziwne, że ludzie na ciebie głosują, a ty chcesz zobaczyć, czy ci poszło, czy nie poszło. Ale w przypadku tego tekstu o wewnętrznym dziecku – on jest tak osobisty i tak gra na emocjach, że mi po występie jeszcze trochę zajmuje odcięcie się od niego. Jak schodzę ze sceny, jestem skupiony, żeby siebie wywentylować i wrócić do rzeczywistości. Ciężko by mi było jeszcze zwrócić uwagę, komu się podobało, a komu nie.

Albo zobaczyć, że na twój osobisty tekst zagłosowała jedna osoba.

No właśnie. Lubię Lublin za to, że na slamach po występach nie mówi się głośno, jaki jest wynik głosowania. Dzięki temu łatwiej mi zaryzykować i przetestować jakiś tekst. Bo nawet jak zobaczysz, że rękę podniosły trzy osoby – okej, eksperyment się nie udał. A inaczej jest, jak przez cały wieczór wisi tablica z twoim nazwiskiem i liczbą trzech głosów.

Poezja też ma swoje igrzyska. Rozmowa z reprezentantem Lublina w mistrzostwach slamu
Magdalena Krasuska/Fundacja Heuresis

Oprócz slamowania publikujesz teksty w druku, np. w czasopismach papierowych i internetowych, więc na różne sposoby starasz się dotrzeć do odbiorców i odbiorczyń. A co takiego jest w slamie, czego nie ma w piśmie, że dalej wychodzisz na scenę?

Kilka rzeczy. W tym roku nauczyłem się obie te formuły inaczej traktować. To nie jest tak, że dobry tekst, który był wydrukowany, nie sprawdzi się na slamie, albo tekst na slam nie sprawdzi się w druku, chociaż i tak bywa. Ale slam wyróżnia się dla mnie tym, że jest w nim ważny również ruch, ton, głos, pauza, cisza. To ja wpływam na to, jak ktoś słyszy ten tekst, a nie zostawiam komuś wybór, że przeczyta sobie szybko czy wolno. Narzucam rytm, a przez to i odbiór, co jest w pewien sposób wyjątkowe.

Masz większą władzę.

O, jak to brzmi! Ale tak, definitywnie. Mam większą kontrolę nad atmosferą, w jakiej ten tekst wybrzmi i – dobra, użyję tego słowa – nie przymuszam czytelnika i czytelniczki do przeczytania danego wersu w taki, a nie inny sposób przez to, jak go zapisuję. Tego aspektu w publikowaniu tekstu pisanego nie masz – dopiero jak jesteś na spotkaniu autorskim i każą ci przeczytać coś z książki (śmiech). A drugą zaletą – chociaż według niektórych to wada – jest bardzo szybki feedback. I tu nie chodzi o to, że liczysz sobie głosy, ale o to, że ktoś do ciebie podchodzi po występie. Że ludzie się zbierają i masz rozmowę – i mam pomysł, żeby tym zagrać w Poznaniu. Oczywiście zdarza się, że po spotkaniu autorskim osoba autorska też wychodzi i rozmawia sobie z ludźmi, ale tutaj połączenie na linii publiczność – osoba występująca jest dużo silniejsze. Nawet koncert ci tego nie da – masz brawa, czasem autografy i się rozchodzimy. A w slamie jest ten element spotkania po – i z innymi występującymi, i ze słuchającymi.

Przeczytanie osobistego tekstu, kiedy na widowni siedzi kilkadziesiąt albo jak będzie na mistrzostwach: kilkaset osób, nie jest łatwe, ale czy spotkało cię w slamie coś trudniejszego niż sam występ?

Tak. Slam był jednym z czynników, które mnie zmotywowaly do pracy nad sobą. Bo jednak samo wyjście, samo to doświadczenie – mimo wszystko dosyć stresujące i obciążające: jak zaczynałem slamować, to po swoim występie wychodziłem z budynku. Miałem tylko tyle siły, ile trzeba, żeby przeczytać, nie mogłem słuchać innych występujących. Ale przygotowanie tekstu, pisanie na emocjach, gadanie na emocjach, tworzenie slamu, czytanie go to jedno. Drugie dzieje po. Bo nie jest tak, że schodzę ze sceny i to jest koniec roboty nad slamem. Dużo trudniej było mi w pewnym momencie zrozumieć, po co tu jestem, co tu robię, co bym chciał pisać, a co piszę. Autentyczna praca nad sobą.

Może naszą rozmowę czytają osoby, które nigdy nie słyszały o slamie. Jak ty byś go zdefiniował?

Zastanawia się.

Trudne pytanie?

Właśnie wydaje się, że to najprostsze pytanie, ale tak nie jest. Zadając je osobom prowadzącym slamy, występującym, organizującym, słuchającym, zawsze usłyszysz trochę inną definicję. Dla mnie przede wszystkim jest to praca na emocjach, bardzo duża, ale tutaj dodatkowo z warstwą ruchową. Więc według mnie slam to również perfomens ruchowy i dźwiękowy i trochę mnie zmusza do ćwiczeń fizycznych.

Pompki, przysiady...

No, może bez takiego hardkoru. Ale tak, ruch, oprócz tego dźwięk i brzmienie, które w slamie są mega ważne, a ja nawet w tekstach, które są napisane i wydrukowane i tylko tej formule mają służyć, szukam dużo rytmów i dźwięków, bo je uwielbiam. No i trzeba do tego dodać spotkanie z ludźmi face to face. Wyjście do małego czy dużego tłumu i powiedzenie: teraz wyciągnę wam na wierzch coś z moich emocji.

Poezja też ma swoje igrzyska. Rozmowa z reprezentantem Lublina w mistrzostwach slamu
Magdalena Krasuska/Fundacja Heuresis

Powiedziałeś kiedyś, że literatura na scenie się rozciąga. A w jaki sposób ty ją rozciągasz?

Przede wszystkim eksperymentowaniem. Slam jest dla mnie najlepszą do tego przestrzenią. Jest mniej formalny, a osoby z nim związane bardziej otwarte na coś nowego. Inny wymiar rozciągania: wiele osób na slam wyciąga tekst z szuflady, więc rozciąga się również granica debiutu: nie muszę wysyłać tekstu do obleganego czasopisma, nie muszę się z nim zamykać wśród znajomych – mogę wyjść na scenę i znaleźć dla niego zupełnie nową publiczność. Rozciąganie to też stricte warsztatowe i gatunkowe rzeczy: możesz przeczytać, zarapować, zaśpiewać, powiedzieć coś śmiesznego, powiedzieć manifest, opowiedzieć o rzeczach, które cię bolą albo które nie podobają ci się na świecie, zawołać ludzi, żebyśmy coś zmienili. To naprawdę może być wszystko.

Ciekawie to brzmi, kiedy jesteśmy w czasie Igrzysk Olimpijskich. Slam to chyba najbardziej sportowa dyscyplina literatury, co?

O tym samym ostatnio myślałem. Fundacja KulturAkcja (organizuje mistrzostwa w Poznaniu – przyp. JJ) losuje grupy, kto z kim wystąpi. Ludzie mają swojego ulubieńca czy ulubienicę, dla której jadą do Poznania i za którą trzymają kciuki. Wydaje mi się, że powstają nawet beefy jak między klubami: temu kibicujemy bardziej, a temu trochę mniej. No i sama formuła slamu: jest dyscyplina czasowa, są awanse do kolejnych rund, jest nagroda.

Kiedy pierwszy raz wystąpiłeś na slamie?

_(zduszony śmiech) _Dwa, trzy lata temu, jakoś tak. W księgarni Dosłowna na slamie Restartu. I to jeszcze w taki sposób, że już się zaczynał, ja byłem tam tylko po to, żeby posłuchać, i napisałem do Rafała Rutkowskiego, który był jednym z organizatorów: „Ej, jak jeszcze można, to weź mnie tam dopisz”. Nie wiem, nie pamiętam, co się wtedy we mnie wydarzyło.

I chyba nie żałujesz tej decyzji?

Nie, wygrałem wtedy. (śmiech)

A teraz jedziesz na mistrzostwa. Chociaż pamiętam, że w tabeli eliminacyjnej do ostatniej chwili miałeś może dwa-trzy punkty. Było oczywiście możliwe, że zostaniesz reprezentantem Lublina, ale mało prawdopodobne. Wychodząc na scenę na ostatnim slamie, rzuciłeś sobie wyzwanie, żeby zawalczyć?

Bardzo lubię to sobie przypominać, więc będę teraz długo gadał. Raz zależało mi na tym, żeby pojechać na mistrzostwa, to było 2 lata temu, czyli jak z Lublina pojechała Magda Sobiesiak. I wtedy rzeczywiście nawet dosyć często w tej punktacji byłem wysoko, ale w jednym slamie eliminacyjnym nie wziąłem udziału, bo prowadziłem, więc zająłem drugie miejsce. Mogłem wziąć udział w Slamie Ostatniej Szansy, ale tam też nie przeszedłem. I to był właśnie moment, gdzie zacząłem się zastanawiać, po co mi ten slam, czemu się tak spaliłem, po co mi były te ambicje jechania na te mistrzostwa. Ale Magda poradziła sobie znakomicie, uwielbiam to, co wtedy zrobiła, doszła do półfinału, czego ja w tamtym mo-mencie w życiu bym nie zrobił. W tym roku miałem właśnie założenia, że nie występuję. I kiedy odpuściłem, zdarzyło się tak, że wleciał mi jeden nowy tekst, drugi, trzeci i uznałem, że chcę je sobie po prostu przeczytać. No i zerowo śledząc tabelę, nazbierałem ze trzy punkty. Na ostatnim slamie siedziałem zadowolony, że udało się przeczytać wszystkie teksty, które zaplanowałem, w dodatku fajnie wyszły, i nagle okazuje się, że mam tyle punktów, co Asia Koszałka (zeszłoroczna mistrzyni Lublina – przyp. JJ), i trzeba robić do-grywkę, bo ktoś z nas miał jechać do Poznania. Pomyślałem wtedy: wow, co tu się dzieje.

Czyli jednak zaskoczenie.

Tak, w ogóle o tym nie myślałem. Zaczęło to do mnie docierać jakoś ze trzy dni temu.

Półtora miesiąca później?

Tak, długo procesuje. Eskapizm od trudnych tematów. Ale bardzo mi się podoba, że jadę, chociaż nie było to w ogóle zaplanowane.

A co ci daje literatura? Dlaczego cały czas się nią zajmujesz?

Będzie klamra literacka – rozciąga granice. Literatura i sztuka w ogóle jest dla mnie od zawsze rozciąganiem granic. Mnie – osobie, która jest lękowa, czasem wstydliwa – daje pretekst do stworzenia na scenie innej persony, z jakąś pewnością czytania. Pomaga poznać ludzi i ich wrażliwości. Pracować nad sobą.

Ostatnie pytanie. Jako mistrz Lublina i potencjalny mistrz Polski w slamie poetyckim co powiesz o tym osobom, które nigdy nie były, może nawet nie przepadają za literaturą? Odnalazłyby się jako publiczność?

Każda osoba, która slamuje, ma coś innego do powiedzenia i każda robi to w innym stylu. Dlatego myślę, że nie trzeba być fanem czy fanką literatury i słowa, żeby dobrze się bawić. Po sąsiedzku z ostatnim slamem był mecz i strefa kibica, a ludzie wstawali i zaglądali przez ogrodzenie, żeby posłuchać, jak czytamy swoje teksty. Myślę, że warto przyjść i spróbować, bo może ktoś tak jak ja, pisząc do znajomego, odkryje formułę, która jest dla niego. I to się tyczy też słuchania, nie tylko występów, bo to również jest obcowaniem ze słowem, rozciąganiem swoich granic i ćwiczeniem mięśnia zwanego empatią.

Maciej Tuora – pisze prozę, od niedawna wiersze, czasami czyta slamy. Publikował bez debiutu. Kilka lat pracował w lubelskich instytucjach kultury, aktualnie współpracuje z Fundacją Heuresis. Od 2014 roku prowadzi warsztaty pisania. Od 2016 spotkania literackie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Natasza Urbańska o mężu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski