Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polski Ład zabija firmy, czyli jak frustracja rodzi dezinformację. Felieton redaktora naczelnego

Wojciech Pokora
Fot. Małgorzata Genca / Polska Press
Polski Ład zabija firmy - grzmią nagłówki w gazetach i na portalach informacyjnych. Czytelnicy kiwają głowami i skrolują dalej w przekonaniu, że dziś firmy, jutro my, generalnie wszyscy zginiemy, zabici przez Polski Ład. Wszyscy, poza tymi, którzy przeczytają treść tych artykułów, bo tam nagle znajdują inną rzeczywistość, która mija się z tą z nagłówków. Przyjrzyjmy się przykładom tej propagandy.

Jeden z ogólnopolskich portali grzmi: „Nowa grupa wkurzonych na Polski Ład liczy 900 tys. osób. Prezes wypłaci pensje i czeka na skargi”. Artykuł dotyczy sprzątaczek i ochroniarzy pracujących na umowy zlecenie. Osoby te mają być „poszkodowane” przez nowe przepisy ponieważ „przy umowie zleceniu opiewającej na 4 tys. zł brutto zleceniobiorca otrzyma 2,7 tys. zł na rękę. To 270 zł mniej niż przed wprowadzeniem Polskiego Ładu”. Tak, to brzmi niestety źle. Ludzie najsłabsi, najmniej zarabiający, niemogący liczyć na umowę o prace są przez nowe przepisy, zatem i przez rząd okradane. Miesięcznie na 270 zł. Tylko, że… trzeba czytać artykuł dalej - „Korzyści wynikające z wyższej kwoty wolnej od podatku taki pracownik odczuje dopiero w 2023 r. Po rozliczeniu się z fiskusem otrzyma 5103 zł zwrotu potrąconego z wynagrodzenia podatku PIT”. Jak to? Czyli nikt nie okradł tych ludzi? 5103 podzielone na dwanaście miesięcy daje 425,25 zł miesięcznie. Czyli osoby zarabiające 4 tys. zł miesięcznie brutto, pracujące na umowę zlecenie, nie tylko nie stracą 270 zł miesięcznie ale zyskają dzięki zmianom 155,25 zł miesięcznie, a 1863 zł rocznie. Faktycznie można się wkurzyć.

Kolejny przykład. Gazeta codzienna daje tytuł: „Przetrwali COVID, zabija ich Polski Ład. Zamyka się coraz więcej biznesów”. Czytajmy, kogo dwanaście dni po wprowadzeniu zdążył zabić Polski Ład. W tekście wypowiedzi restauratorów takie jak ta: „A potem przyszedł Nowy Ład. Dziś mamy problem z gigantyczną inflacją. W górę poszły koszty pracy. Wkrótce droższy będzie alkohol. Są też podwyżki cen prądu, a Publika jest ogrzewana właśnie tak. Na prąd działa też piec do pizzy”. Jednak linijkę dalej czytamy: „O podjęciu ostatecznej decyzji o rozstaniu się z prowadzonym przez 18 lat lokalem przesądziły problemy zdrowotne właścicielki”. No to Polski Ład zabił tę restaurację, ceny energii, czy stan zdrowia właścicielki? Można zgadywać bo…, chociaż nie, przecież sprawę wyjaśniono w tytule. I nieważne, że ceny energii nie są konsekwencją Polskiego Ładu tylko Zielonego Ładu, nieważne, że za ceny gazu odpowiadają czynniki zewnętrzne, jak choćby uwolnienie cen gazu, co jest realizacją unijnych wyroków w związku ze skargami wobec Polski, której zarzucano bierność we wprowadzaniu nowych regulacji. To wszystko nie ma znaczenia, bo nośnym tematem jest Polski Ład, więc w tydzień po wprowadzeniu można go obarczyć odpowiedzialnością za całe zło. Ostrzegam tylko, że gdy faktycznie trzeba będzie pisać o ewentualnych szkodach, które mógłby wyrządzić, to temat będzie przegrzany i nikogo już nie obejdzie.

Kiedyś usłyszałem zdanie, które moim zdaniem, najtrafniej definiuje misję mediów: „Nie ma nic ważniejszego w demokracji niż poinformowany elektorat. Brak dostępu do informacji prowadzi do zgubnych decyzji i zabija możliwość debaty”. Przytoczone powyżej przykłady pokazują, że na wojnie jeńców się nie bierze, a „elektorat” należy raczej utwierdzać w jego przekonaniach niż informować, bo, nie daj Boże, zmieni swoje preferencje wyborcze. Od wielu lat zajmuję się zawodowo tematem dezinformacji i manipulacji w ramach projektu Stop Fake, który jest obecny niemal w całej Europie. W projekcie uczestniczą dziennikarze, którzy zajmują się weryfikacją informacji, sprawdzają źródła dezinformacji, sposoby jej rozpowszechniania, cele działania ośrodków manipulacyjnych. Z raportów opracowywanych przez międzynarodowe zespoły wynika, że sposób rozprzestrzeniania dezinformacji w większości krajów jest taki sam - najczęściej fałszywe informacje trafiają do obiegu poprzez media społecznościowe. Tam są przygotowywane przez grupy trolli lub botów, które wtłaczają propagandę licząc, że ktoś ją podchwyci i poda dalej. Tą drogą tak spreparowane informacje trafiają do mediów konwencjonalnych, często jako bezpośrednie cytaty z anonimowych źródeł, co samo w sobie nie ma nic wspólnego z warsztatem dziennikarskim, ale jest niestety praktyką coraz powszechniejszą. Także w Polsce. Chociaż u nas, co wynika z badań, propaganda trafia do odbiorców inną drogą niż w większości badanych krajów - z mediów głównego nurtu do internetu, i dalej do czytelników. To bardzo źle świadczy o kondycji mediów w Polsce i o kondycji zawodu dziennikarza, ale to temat na odrębne rozważanie.

Skąd się bierze ta wszechobecna propaganda? Bo przecież nie każdy, kto ją tworzy i powiela, działa na zlecenie konkretnej siły politycznej. Wydaje się, że są dwa główne powody - pierwszym jest lenistwo, drugim frustracja własna autora. Jeden i drugi powód powinien wychwycić wydawca na etapie zatwierdzania tekstu. Ale tego z jakichś powodów nie robi. Może z tych samych. Przejdźmy zatem do pierwszego. Kilka lat temu amerykański dziennikarz, Andrew Nagorski, w jednym z wywiadów opowiedział o pewnym badaniu - przeanalizowano 14 tys. materiałów, które jednego dnia pojawiły się w największym agregatorze treści dziennikarskich- Google News. Okazało się, że wszystkie te treści wywodziły się z 24 materiałów informacyjnych. Nagorski skonkludował to następująco: „Tak wyglądają teraz proporcje. 24 razy ktoś wykonał prawdziwą dziennikarską robotę, czyli poinformował o wydarzeniu. Reszta dopisała do tego materiały pochodne”. Ciekawa proporcja. Z 14 tys. materiałów 13976 było wtórnych. Wydaje się, że dziś ta tendencja została twórczo rozwinięta i przeciętny odbiorca nie szuka już w mediach informacji (bo wszędzie są one w większości identyczne, bo pochodzą od jednej agencji prasowej), tylko ich interpretacji. I tu pole do popisu ma druga kategoria - frustrat. Niestety ten problem nie dotyczy już jedynie mediów. Dziś niemal nie ma spektaklu czy filmu, w którym twórca nie eksponuje swoich negatywnych emocji, obciążając nimi odbiorców. Podobnie jest z dziennikarzami, co widać często w gazetach. Zgodnie z teorią Dollarda każda frustracja prowadzi do agresji, a każda agresja poprzedzona była jakąś frustracją. Uzmysławiając to sobie, doskonale zaczynamy rozumieć, skąd przyzwolenie do agresywnych i wulgarnych haseł w części mediów. To odruch będący konsekwencją negatywnych emocji. Na szczęście psychoanaliza traktuje frustrację jako czynnik rozwojowy, który przyczynia się do rozwoju osobowości, i tu znajduję nadzieję na poprawę jakości debaty publicznej w naszym kraju.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski