Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Premiera nowego filmu twórcy "Chicago"

Jacek Sobczyński
Słaby scenariusz, niezbyt chwytliwe piosenki – i tylko bohaterki są w „Dziewięć” Roba Marshalla oszałamiająco piękne
Słaby scenariusz, niezbyt chwytliwe piosenki – i tylko bohaterki są w „Dziewięć” Roba Marshalla oszałamiająco piękne fot. archiwum dystrybutora
Jak świat długi i szeroki, tak recenzenci obecnego od piątku na ekranach polskich kin musicalu "Dziewięć" lubują się w porównywaniu go do "Osiem i pół" Federico Felliniego.

Niby słusznie, ponieważ film Roba Marshalla jest luźno oparty właśnie na arcydziele wielkiego FeFe. Ale, z czystym sumieniem - ani Marshallowi nie jest po drodze z genialnym Włochem, ani musicalowa konwencja "Dziewięć" nijak ma się do fantasmagorycznej wizji upadku weny twórczej, nakręconej przez Felliniego. To już lepiej zestawić piątkową premierę z najsłynniejszym musicalem Roba Marshalla, obsypanym Oscarami "Chicago".

A wypada przy nim "Dziewięć" blado, oj, jak blado. Wydaje się, że po świetnym, nasyconym tańcem i żywymi emocjami "Chicago" ktoś wyjął reżyserowi wtyczkę z kontaktu z atrakcyjnymi pomysłami. Film powiela niemal wszystkie błędy współczesnych musicali, stawiających na niezbyt mocno trzymającą się kupy, za to opakowaną w piękne, taneczne opakowanie historyjkę. Mamy zatem Guido (zaskakująco słaby Daniel Day-Lewis), włoskiego reżysera, którego kryzys twórczy dopada przed kręceniem "Italii", dziewiątego filmu w swojej karierze. Artysta szuka ukojenia w ramionach kolejnych kobiet: żony, aktorki, kochanki, dziennikarki "Vogue'a"... W interpretacji Marshalla Guido to durny, do tego niezbyt utalentowany reżyser - babiarz, który w chwilach słabości zwraca się o pomoc do swojej nieżyjącej matki. Ale i jego relacje z obecną w zaświatach rodzicielką, i z szeregiem piękności są płaskie, a Rob Marshall nerwowo skacze pomiędzy wątkami niczym jego bohater między łóżkami kochanek.

"Dziewięć" zawodzi także w warstwie muzycznej. Skoro przez dwie godziny projekcji w pamięć zapada tylko jedna piosenka (śpiewana przez Stacey Ferguson "Be Italian"), znaczy to, że mamy do czynienia z musicalem nie spełniającym wymogów gatunku. Owszem, skąpo ubrane aktorki są w filmie oszałamiająco piękne (zwłaszcza ociekająca sex appealem Penelope Cruz), a mimo to z ekranu wieje chłodem. Brak tu postaci tak wyrazistych jak morderczynie z "Chicago", bohaterów tragicznych, z krwi i kości, przepełnionych emocjami. "Dziewięć" ogląda się jak wysyłkowy katalog z bielizną, do tego utrzymany w pięknej scenerii Italii. To stanowczo za mało, żeby Rob Marshall mógł myśleć o kolejnych Oscarach w kolekcji.

"Film to wszystko, na co składa się moja wyobraźnia" - mówi w jednej ze scen Guido. Faktycznie, Rob Marshall lekcję z historii musicalu odrobił dobrze. Szkoda tylko, że jego najnowszy film to szereg klisz, nieskalanych inwencją twórczą. Czyżby reżyser zżył się ze swoim bohaterem także na płaszczyźnie kryzysu artystycznego?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Premiera nowego filmu twórcy "Chicago" - Głos Wielkopolski

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski