Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Tomasz Panfil: W dokumentach SB nie ma dobrych ludzi. Nazywam to syndromem Kaja

Wojciech Pokora
Wojciech Pokora
Prof. Tomasz Panfil to pracownik naukowy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Instytutu Pamięci Narodowej
Prof. Tomasz Panfil to pracownik naukowy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Instytutu Pamięci Narodowej Łukasz Kaczanowski
Kiedy my, historycy, czytamy te dokumenty, mówimy: tak, są autentyczne, tak, są wiarygodne, gdy pytamy o działania SB. Bo opisują pracę funkcjonariuszy. Jednak nie są wiarygodne w opisie rzeczywistości. Bo kłamią. Nie opisują prawdy, tylko kreują rzeczywistość. SB w swych działaniach przeciwko Kościołowi zawsze kierowała się złą wolą – mówi prof. Tomasz Panfil, historyk, pracownik naukowy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i Instytutu Pamięci Narodowej.

Po niedawnych publikacjach na temat Karola Wojtyły zawrzało w całym kraju. Opinia publiczna podzieliła się w tej sprawie. Jedni tropią zło w Kościele, inni stają w jego obronie. Historycy wskazują na niedoskonałości w tekstach o Wojtyle bazujących na materiałach archiwalnych. Czy autorom tych artykułów, a przede wszystkim filmu „Franciszkańska 3” zabrakło warsztatu?

Pytanie nie brzmi „czy zabrakło im warsztatu”, bo to jest oczywiste, lecz „dlaczego zabrakło warsztatu?”. Czy to wyraz ignorancji i nieprzygotowania, co jest łagodniejszym wyjaśnieniem, czy może jest to efekt złej woli? Należałoby zatem zapytać, czy mamy do czynienia z ułomnym dziennikarstwem czy z propagandą?

Jak ta odpowiedź będzie brzmiała z perspektywy historyka?

Z propagandą. Długo się nad tym zastanawiałem, przeglądając różne materiały prasowe, a upewnił mnie w tym materiał Onetu. Padło tam zdanie, którego żaden, nawet wadliwy warsztat ignoranta nie pozwoliłby sformułować. Zdanie to brzmi: „Nie ma dotąd żadnej potwierdzonej relacji, by Sapieha miał molestować np. Karola Wojtyłę”. To jest premedytacja i zła wola. Równie dobrze można napisać dowolne absurdalne zdanie, że nie ma na przykład relacji, że Wojtyła zdobył Mount Everest, czy nie ma relacji, że Karol Wojtyła dokonał lotu stratosferycznego. Pisanie o czymś, czego nie było, służy wyłącznie propagandzie.

Propaganda i pisanie pod tezę

To jest science fiction?

Tylko, że jak ktoś chce czytać political fiction, to zdecydowanie lepszy w tym gatunku jest Janusz Zajdel, zupełnie nie trzeba sięgać do materiałów Onetu.

Jednak tezy, które są prezentowane opinii publicznej uwiarygadniane są dokumentami.

No właśnie problem polega na tym, że nie są. Zdanie brzmiące „nie ma relacji, że…” nie powinno się pojawiać, bo piszący przyznaje, że nie ma niczego. Czemu więc mielibyśmy mówić o tym, czego nie było? Chodzi wyłącznie o założony efekt propagandowy.

W tym zdaniu chodzi o to, że autor uwiarygadnia siebie. Przeczytał wiele dokumentów, znalazł różne dowody, ale na ten akurat jeszcze nie natrafił.

Tu dochodzimy do drugiego grzechu pierworodnego tych autorów. Tym grzechem jest pisanie pod założoną tezę. To działanie sprzeczne z opartą na logice metodologią naukową. Logika bada przesłanki i z nich wyciąga wnioski. Historyk poznaje fakty, oczywiście pośrednio, analizując źródła i wyciąga wnioski. Nigdy na odwrót. Jeżeli ktoś robi odwrotnie, to uprawia propagandę. Stawia tezę, następnie stara się ją uwiarygodnić. We wspomnianym przypadku poziom podłości jest jeszcze wyższy. Autor postawił tezę, nie udało mu się jej udowodnić, więc pisze: „nie ma relacji, że…”. Nie ma to nic wspólnego nie tylko z metodologią badań naukowych, ale i z dziennikarstwem, czyli opisywaniem prawdziwej rzeczywistości. Tu chodzi o zasianie wątpliwości i uderzenie w jakąś ideę, w tym wypadku w konsolidujący Polaków autorytet Jana Pawła II.

Naukowiec pokazałby także tło historyczne. W publikowanych materiałach tego zabrakło. Nie ma mowy o warunkach, w których część z nich była tworzona. Realia historyczne to klucz do oceny wartości dokumentu?

Zajęcia do wstępu do badań historycznych, czy w ogóle z metodologii badawczej to dosyć trudne zajęcia, ale nie bez przyczyny organizowane z reguły na pierwszych latach studiów. Badając źródło, przechodzimy od ogółu do szczegółu lub szczegółu do ogółu, by znów wrócić do szczegółu. To koło hermeneutyczne, czyli poznawcze. Fakty powinny się nam zazębiać, łączyć i wyjaśniać wzajemnie. I – co najważniejsze - powinny być weryfikowane i falsyfikowane Oraz lokowane we właściwym sobie kontekście historycznym.

Zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z tak specyficznymi źródłami, jakimi są źródła wytworzone przez komunistyczne służby, prawda?

Ta specyficzna grupa dokumentów jest obciążona pewną wadą, rodzajem grzechu pierworodnego. Nazywam to efektem zwierciadła lub syndromem Kaja. W baśni o Królowej Śniegu, której bohaterami byli Kaj i Gerda, a którą wszyscy doskonale znamy, mamy genialne wprowadzenie. Baśń zaczyna się od sceny z czarodziejskim, wypaczającym rzeczywistość zwierciadłem, które się potłukło, a jego okruchy wpadły Kajowi do oka i serca. Od tej pory wszystko widział jako złe, brzydkie i paskudne. Takie są źródła SB. Ukazują świat ohydny i podły. W dokumentach ubeckich wiernemu Polsce żołnierzowi podziemia każe się mówić, że „wstąpił do faszystowskiej bandy AK”. W świetle późniejszych, esbeckich już dokumentów, mieszkańcy Polski to pijacy, maniacy seksualni, złodzieje, krętacze itp. przestępcy. W dokumentach esbeckich nie ma dobrych, szlachetnych, ideowych ludzi. Tam wszystko jest wypaczone przez ten okruch zwierciadła. Świat w dokumentach SB jest zły, bo taki ma być. Oni takich relacji oczekiwali, bo z tego żyli. Nie da się kogoś złamać, oszkalować, szantażować i zwerbować na podstawie jego dobrych uczynków. Da się wykorzystywać tylko materiały kompromitujące: że ktoś jechał pijany, zdradził żonę czy choćby postawił w mieszkaniu ściankę działową niezgodnie z przepisami. Gdy historyk bierze takie dokumenty, musi szczególnie ostrożnie przeprowadzać wieloetapową weryfikację oraz odtwarzać kontekst.

Nie można wyjąć dokumentu z teczki i opublikować jako dowód?

Wyjmować absolutnie nie można, część nigdy nie zastąpi całości. Najpierw trzeba przeprowadzić krytykę zewnętrzną dokumentu. Dzięki niej możemy dojść do wniosku, że tak, jest to dokument wytworzony przez SB, nawet konkretnie określamy, przez którego funkcjonariusza. Użyję tu prawdziwego nazwiska - np. był taki kpt. Zbigniew Faryna, który zajmował się biskupem Wojtyłą. I ten dokument jest autentyczny. Natomiast, czy on mówi prawdę? Tu już przechodzimy do etapu krytyki wewnętrznej dokumentu.

Sprawdza się, czy jest wiarygodny?

To zbyt proste pytanie, ponieważ możemy na nie odpowiedzieć twierdząco. Tak, on jest wiarygodny, ponieważ dosyć dokładnie np. opisuje grę operacyjną, którą SB chciało prowadzić wobec Karola Wojtyły. Natomiast tu winno pojawić się również inne pytanie: czy ten dokument opisuje rzeczywistość? I wtedy odpowiedź będzie brzmiała: nie. Gry operacyjne rzeczywistość próbowały tworzyć. Na tym polegała m.in. działalność SB, że kreowano rzeczywistość, by wywołać pożądane przez siebie zachowania, reakcje, osiągnąć zakładane efekty.

Działania SB na przykładzie o. Huberta Czumy

I to się niestety udawało.

Jest wiele przykładów. Weźmy jeden z dziedziny, która dziś tak opinię publiczną zajmuje, czyli dziedziny obyczajowej, a jednocześnie z lubelskiego podwórka. Ojciec Hubert Czuma, legenda lubelskiego - i nie tylko - duszpasterstwa akademickiego, wybitny kapłan i patriota. Zarazem wróg ustroju i sól w oku władz partyjnych, które robiły wszystko, by się go z Lublina pozbyć i wreszcie się pozbyły. Ojciec Hubert Czuma wyjeżdża do Łodzi. Tam władze partyjne odmawiają mu zameldowania. Więc ojciec Czuma trochę się tuła. Różni znajomi przyjmują go w swoich mieszkaniach, gdzie na krótko się zatrzymuje. Kilka dni u jednych, kilka u drugich. Wśród tych miejsc, w których mieszka jest mieszkanie pewnej znanej mu kobiety. Pech chciał, że była ona tajną współpracowniczką SB o pseudonimie „Renia”. Goszczenie o. Czumy – choćby krótkie – może dać donosicielce i jej mocodawcom rozmaite korzyści. I faktycznie: owa „Renia” jakiś czas później przekazała swoim oficerom prowadzącym informację ze swojego życia osobistego. Jest w ciąży. I funkcjonariusze dostrzegają w tym fakcie okazję do skompromitowania ojca Czumy. Przecież on spał u niej kilka nocy. Jaki problem przypisać mu to dziecko? Mamy dokumenty, które dosyć dokładnie pokazują nam grę operacyjną SB zmierzającą do skompromitowania niewygodnego dla władz partyjnych i bezpieki kapłana. Ale czy dokumenty wytworzone przez SB są prawdziwe? No nie. To wykreowana prowokacja. Dezinformacja i dezintegracja. To podstawowe cele SB i jej działań.

Stąd nazwa słynnej Grupy „D”?

Dokładnie tak. Grzegorz Piotrowski, który zamordował błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszkę, stał na czele Grupy Operacyjnej do Zadań Dezintegracyjnych, czyli Samodzielnej Grupy „D” Departamentu IV MSW. Zresztą Piotrowski w 1983 r. montował prowokację na gruncie obyczajowym wymierzoną w Jana Pawła II, między innymi fałszując dokumenty i preparując nagrania.

Takich informacji brakuje w omówieniach dokumentów, na które powołują się autorzy tekstów o Karolu Wojtyle. Gdy piszą o autentyczności dokumentów, piszą prawdę. Ale nie całą.

Kiedy my, historycy, czytamy te dokumenty, mówimy: tak, są autentyczne, tak, są wiarygodne, gdy pytamy o działania SB. Bo opisują pracę funkcjonariuszy. Jednak nie są wiarygodne w opisie rzeczywistości. Bo kłamią. Nie pokazują prawdy, tylko kreują fałszywą lub zakłamaną rzeczywistość. SB w swych działaniach przeciwko Kościołowi zawsze kierowała się złą wolą. Mogę podać jeszcze jeden przykład. Dotyczy on „Kuriera Lubelskiego”. Z teczek, które można zobaczyć w lubelskim oddziale IPN, wynika, że SB pisywało w latach 60. i 70. artykuły do „Kuriera Lubelskiego”, w których przedstawiało rzeczywistość zgodną ze wspomnianym przeze mnie syndromem Kaja. Rzeczywistość była zła, wykoślawiona. Ludzie piją, kradną, zdradzają żony i są podli. Taką rzeczywistość kreowano, by dezintegrować na przykład środowisko Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Napisany przez esbeków materiał gazeta publikowała, a czytelnicy wierzyli, że autorem jest jakiś dziennikarz.

Zło wylewa się z portali informacyjnych także dzisiaj.

Ja opowiadam o latach 60., a wystarczy spojrzeć na media dzisiaj by zobaczyć dokładnie taką samą metodykę działania, jak ta służby bezpieczeństwa. Dezinformacja mająca na celu dezintegrację. Mimo że minęło pół wieku lub więcej, to cele się nie zmieniły. Chodzi o dezintegrację struktur społecznych, zwłaszcza tych struktur tradycyjnych, opartych na wspólnych wartościach i ideach, związanych z wiarą katolicką.

Inżynieria społeczna w duchu Rewolucji Francuskiej

I tu należy przyznać Panu rację, bo okazuje się, że autorzy, którzy dziś zajmują się „grzechami Kościoła” wprost mówią o swoich motywacjach. Artur Nowak, przedstawiający się jako prawnik i Stanisław Obirek, funkcjonujący jako teolog…

.. Obirek to były ksiądz, jezuita. To ważne, by o tym przypominać, bo wiele mówi o wiarygodności autora.

Zatem obaj autorzy, promując swoją książkę o grzechach Kościoła, mówią tak: „Pamiętamy z lekcji historii, jak rewolucja francuska rozprawiła się z duchownymi. Oczywiście żyjemy w zupełnie innej rzeczywistości, ale myślę, że przyjdzie czas na rozliczenie rozdawnictwa z naruszeniem prawa nieruchomości Skarbu Państwa na rzecz Kościoła” (cytat z Artura Nowaka). Panie Profesorze, jak rewolucja francuska rozprawiła się z duchownymi? To jest właściwe odniesienie kulturowe?

Jednym z przykładów, jak rewolucja francuska traktowała duchownych, było załadowanie ok. 200 księży na starą barkę, odholowanie jej od brzegu i rozstrzelanie z dział. Tak i na wiele innych, nie mniej okrutnych sposobów, rewolucja rozprawiała się z duchownymi. Rewolucja francuska w miejsce chrześcijaństwa próbowała wprowadzić kult Istoty Najwyższej. Polegał on np. na tym, że w świątyniach zabranych Kościołowi urządzano orgie seksualne, bezczeszcząc ołtarze. To, co przypisywano Kościołowi, np. rozwiązłość seksualną, w znacznej części było projekcją ich własnych oczekiwań i pragnień.

To bardzo ciekawe, bo koresponduje wprost z tym, co mówią dzisiaj autorzy atakujących Kościół publikacji. Stanisław Obirek, w tym samym wywiadzie, nawiązując do sytuacji w Irlandii mówi tak: „Przez ostatnie 200 lat była modelowym krajem „katolickim”, w którym wygrywały partie wspierające Kościół. (…) Dzisiaj wygrywają tam politycy, którzy przeciwstawiają się wpływom Kościoła. Referenda na temat aborcji, rozwodów czy małżeństw jednopłciowych, w których większość społeczeństwa opowiedziała się przeciwko nauce Kościoła, wskazują kierunek zmian”. Czy to może być powód ataku na Kościół i jego hierarchów z użyciem argumentów pedofilskich? Taki rodzaj inżynierii społecznej, by Polacy zmienili poglądy?
Najkrócej mówiąc, jest to przemyślana, ukierunkowana na dezintegrację społeczeństw inżyniera społeczna.

Do której wprost się przyznają.

O tym mówi Obirek. W Irlandii – dzięki potężnej presji i jeszcze większym pieniądzom - udało się przemodelować społeczeństwo w duchu czegoś, co nazywają postępem. Jednak, jeśli to, co proponują, jest postępem, to faktycznie daj nam Pani Boże wrócić do średniowiecza. Wtedy był prawdziwy postęp, którego zwieńczeniem w nauce był choćby Mikołaj Kopernik, badacz prawdziwego świata. To, co obserwujemy w wydaniu tak zwanych środowisk liberalnych, to jest w rzeczywistości inżynieria społeczna w duchu bolszewickim. Jedynym ustrojem, który w przeszłości domagał się pełnego prawa do nieograniczonej aborcji, był bolszewizm w latach 1917-18. Nikt, poza czystymi bolszewikami nie domagał się nieskrępowanego prawa do zabijania nienarodzonych. W hitlerowskich Niemczech aborcja była zakazana. W Rosji bolszewickiej była wskazana. Miała uderzać w tradycyjną moralność, czego propagatorką była np. Aleksandra Kołłontaj. Ona to ujęła w takie zgrabne hasło „Seks jak szklanka wody”. Kiedy jesteś spragniony, pij i idź dalej. Pochodną tej koncepcji nieograniczonej wolności bez odpowiedzialności – czyli egoistycznej anarchii - jest żądanie aborcji w pełnym zakresie. Nie można przecież ponosić konsekwencji zaspokajania własnych pragnień, argumentowali 100 lat temu w Moskwie. I nie tak dawno wróciły te hasła na nasze ulice.

Pod przywództwem organizacji lewicowych

Tylko zwróćmy uwagę, że organizacje, które dziś określają się jako lewicowe, nie mają wiele wspólnego z tymi lewicowymi czy socjalistycznymi w XIX-wiecznym rozumieniu. I należy przywołać postać pewnego włoskiego komunisty. Antonio Gramsci, rozczarowany nieskutecznością komunizmu rosyjskiego, sformułował teorię długiego marszu. Stwierdził on, że rewolucja marksistowska w duchu bolszewickim, czyli odwołująca się do napięć ekonomicznych i realizowana przy użyciu siły się nie udała, w związku z tym należy rozpocząć długi marsz i nie wprowadzać terroru fizycznego, lecz przebudowywać instytucje kultury i oświaty, a przy ich pomocy przemodelować społeczeństwa. I oni dokładnie to robią, a żeby się udało, należy uderzać w to, co najbardziej tradycyjne, najbardziej trwałe, będące najmocniejszym spoiwem społecznym– Kościół Katolicki i wybitnych jego kapłanów.

Jednak reakcja społeczna pokazała, że jeszcze za wcześnie.

Na szczęście tak. Są niecierpliwi i próbują dostosować koncepcję długiego marszu do cyklu politycznego, do regularnych wyborów. Działają pod wpływem wydarzeń. Tak, jak Palikot, który w marcu 2014 r. chcąc osłabić wpływ kwietniowej kanonizacji Jana Pawła II, powiedział że „bardzo by się zdziwił, gdyby Karol Wojtyła nie miał nieślubnych dzieci”. W jakiej stacji to padło, proszę się domyślić. Wydawało im się, że ten długi marsz trwa już dostatecznie długo, że Polacy już gotowi do rezygnacji z wzorców i idei. Okazuje się, że nie, że nie wszyscy, że zmiany – które choć są niewątpliwe – nie doszły tak głęboko, by społeczeństwo było gotowe odwrócić się od wartości i idei tworzących jego tożsamość. To wcale nie znaczy, że manipulatorzy społeczni zrezygnują, są konsekwentni. 18 lat temu przypadała 350. rocznica obrony klasztoru jasnogórskiego. Sejm, na wniosek posła Libickiego, miał podjąć uchwałę mówiącą o tym, że wartości chrześcijańskie są źródłem postaw patriotycznych. Kto był przeciwko?

Lewica?

SLD. Oczywiście, że tak. W zeszły czwartek głosowanie nad uchwałą uznającą Jana Pawła II za postać ważną. Kto jest przeciw? Nic się nie zmienia.

A konformiści się wstrzymali.

Kto się wstrzymał?

Koalicja Obywatelska…

Oni się nie wstrzymali, tylko nie wzięli udziału w głosowaniu. Wyciągnęli karty. Udawali, że ich nie ma. To czysty oportunizm. Zaprzeczenie ewangelicznego – a więc uczciwego: „niech mowa wasza będzie tak – tak, nie – nie.” Zadziałali w duchu funkcjonariuszy medialnych piszących: „nie ma relacji mówiących o tym, że…”. Chociaż znalazła się jedna uczciwa posłanka KO. To wprawdzie więcej niż w Sodomie i Gomorze, ale bardzo, bardzo niewiele więcej.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski