MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przedwojenne plażowanie, bloki lodu z zimy i chłodna Bystrzyca. Zobacz archiwalne zdjęcia i poczytaj wspomnienia

Anna Chlebus
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Upały dają się wam we znaki? Na pocieszenie mamy dla was przedwojenne zdjęcia i kilka wspomnień z prawie tak samo gorących dni. Zobaczcie, jak wtedy wypoczywano i poczytajcie wspomnienia najstarszych mieszkańców i mieszkanek Lubelszczyzny.

Południce i diabły

- Wtedy kiedy jest największy upał to się takie zbierają wiry - południca nazwana ta wichura - opowiadała Krystyna Misiak. - Tam się zrywały takie wiry powietrzne. I to jak czasami siano potrafi porwać i pół kupki, i wierci, wierci. To bardzo możliwe że to nazywali gdzieś w innych stronach... południcą. A u nas to się mówiło "diabeł", że "diabeł na obiad idzie", albo "trzeba iść, bo diabeł już na obiad poszedł". O to często spotykało.

Stateczkiem po Wiśle w przedwojennych Puławach

- Koleżankęśmy mieli, taką Wilentowiczównę, co jej ojciec jeździł takim stateczkiem malutkim, on był takim kierownikiem i po Wiśle pomiary robił. Jak ze szkołyśmy przyszli, tośmy zawsze poszli, to on nas wziął na ten stateczek z nią właściwie, z tą koleżanką, tą Wilentowiczówną. Oni mieszkali tam w stronę Wólki, był rządowy dom, oni tam mieszkali. To była frajda takim stateczkiem jechać po Wiśle, ciepło było, upał - opowiadała Zofia Szóstak. - A na podwórku ojciec postawił takie dwa słupy i nam zrobił huśtawkę.

Na upał najlepszy dom z cegły

- W domu z cegieł żyje się bardzo dobrze, szczególnie kiedy są upały, jest chłodno i przyjemnie - opowiadała Halina Danczowska. - Był to podstawowy materiał do budowy. Ale z reguły domy były budowane w ten sposób – piwnice były kopane bardzo głęboko, służyły jednocześnie jako fundamenty, więc budowane były z części kamienia i części cegły. Natomiast już wyższe kondygnacje były murowane z cegły. I to się odczuwało.

Dzień na plaży, w popołudniu - życie towarzyskie

- Nam niczego nie brakowało właściwie. Chociaż przed wojną nawet ci lepiej zarabiający żyli oszczędnie. Więc nie było jakichś tam nadzwyczajności w domu. Ale matka się nami opiekowała - mówił Jerzu Żurawski. - Mama nie pracowała. Miała służącą. Babcia nadzorowała służącą, wobec tego przygotowywanie obiadu i tak dalej, mama się tym nie zajmowała. Latem brała nas na plażę, siedzieliśmy cały dzień na plaży, wracaliśmy na obiad. Po południu jakieś życie towarzyskie u nas kwitło. W naszych stronach gościnność była, powiedzmy, nawet przesadna, nawet męcząca. Telefonów nie było. Nasi znajomi, przyjaciele też telefonu nie mieli. W związku z tym kontakty odbywały się w ten sposób, że bez zapowiedzi się przychodziło i się orientowało czy gospodarze mają czas, żeby sobie porozmawiać czy nie. Ta nasza weranda, ten właściwie podcień narożny w domu był bardzo ładny, porośnięty dzikim winem i on był południowo-wschodni, w związku z tym podczas upalnych dni, a upały tamtych lat były w tamtych stronach ogromne, to po południu tam był cień i się świetnie tam siedziało, piło się herbatkę albo jadło się pestki słonecznika. No i tam starsi między sobą gaworzyli. Ja oczywiście jako dziecko nie przysłuchiwałem się tym rozmowom.

Bystrzyca - przyjazna rzeka

- Bystrzycę kojarzę wyłącznie jako taką przyjazną rzekę z dzieciństwa, która ratowała przed upałem, dawała ochłodzenie - mówiła Joanna Kielasińska-Charkiewicz. - Już w czasach, kiedy był Zalew Zemborzycki, opowiadano mi, że ktoś trenuje na kajakach górskich. Zastanawiałam się, gdzie tam może być takie miejsce. Może troszeczkę wcześniej było tam utworzone? Ale może chodziło tylko o wypadanie z łodzi, wpadanie pod wodę i łapanie pionu. Nie do końca pamiętam.

Piramida lodu pod trocinami

- Był skład lodu przy stawach Wierzchowskiego. Funkcjonował przez długie lata i to było fantastyczne. Z największego stawu ściągano lód. Były zimy, że lód był bardzo gruby, dwadzieścia, dwadzieścia pięć centymetrów, może nawet grubszy. Dwa konie
miały uprzęż i na końcu tej uprzęży były metalowe uchwyty, którymi chwytano duże kwadraty czy prostokąty lodu, wyciętego przez ludzi. Wycinano normalnymi piłami, dwustronnymi, takimi jak drzewa się ścinało, siekierami i innymi urządzeniami do
kruszenia i cięcia lodu. Te metalowe uchwyty przykręcano do lodu i podcinano konie - tłumaczył Andrzej Żołnierowicz. - Wyciągano płyty lodowe ze stawu, wciągano na górę przy pomocy różnego rodzaju lin i tworzono piramidę z lodu. Gromadzono przez całą zimę na lato. Ten lód używano do celów spożywczych, do produkcji lodów i nie tylko. Ta piramida zmniejszała się w trakcie lata i to funkcjonowało aż do jesieni. Piramida lodu była przykryta grubą warstwą trocin, powiedzmy kilkanaście centymetrów. Na przykład, łapałem ryby na stawach Wierzchowskiego, często przy tej górze lodu. Tam wypływała stróżka wody spod tego lodu. Latem były bardzo często upały, a woda w stawie była strasznie zimna od tego lodu. Człowiek nie był na tyle złośliwym, żeby zgarnąć trociny, bo po prostu wiadomo było, że jest to potrzebne. Poza tym pilnowano tego składowiska.

Wszystkie wspomnienia pochodzą z Archiwum Programu Historia Mówiona zrealizowanego przez Ośrodek Brama Grodzka Teatr NN, zdjęcia natomiast z Narodowego Archiwum Cyfrowego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Mistrzowie urody 2024 - relacja z wręczenia nagród

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski