Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przewodniczący krzyczący: Józef Kaźmierczak, szef Rady Dzielnicy Szerokie

PAF
Józef Kaźmierczak to  postać dobrze znana, nie tylko w swojej  dzielnicy Szerokie
Józef Kaźmierczak to postać dobrze znana, nie tylko w swojej dzielnicy Szerokie Jacek Babicz
Jest w Lublinie takie miejsce, w którym Józef Kaźmierczak jest podziwiany. Jest też miejsce, w którym szczerze go nie znoszą. W jeszcze innym miejscu jednocześnie nie znoszą go i podziwiają. Tym pierwszym jest dzielnica Szerokie, gdzie Kaźmierczak jest przewodniczącym Rady Dzielnicy. Drugim: ratusz. Trzecim: sąsiadująca z Szerokiem dzielnica Sławin.

Oblężenie prezydenta na Szerokiem

W niewielkiej sali katechetycznej przy ul. Nałęczowskiej mieści się co najwyżej kilkanaście osób. W październiku tego roku przyszło ich tam jednak tak dużo, że niektóre musiały stać. W końcu za chwilę miało się tam rozpocząć spotkanie mieszkańców dzielnicy Szerokie z prezydentem Lublina, dotyczące problemów Szerokiego. Uczestnicy spotkania mieli poruszyć kwestię braku zagospodarowania przestrzennego dla połowy dzielnicy, inni chcieli mówić o budowie szkoły w dzielnicy i dokończeniu budowy ulic Biskupińskiej, Sławin i Głównej, o rzadko kursujących autobusach, o braku biblioteki i świetlicy.

Miejsce spotkania nie było przypadkowe. Jak tłumaczył Józef Kaźmierczak, celowo zorganizowano je w ciasnej sali katechetycznej (która pełni funkcję siedziby Rady Dzielnicy), żeby władze miasta zobaczyły, w jakich warunkach odbywają się posiedzenia rady. Przede wszystkim jednak, salka odegrała ważną rolę psychologiczną - stolik, przy którym siedział otoczony ciasnym kręgiem rozemocjonowanego tłumu prezydent Krzysztof Żuk, wyglądał jak twierdza broniąca się przed hordą najeźdźców. Właśnie za takie sprytne zagrania Kaźmierczak cieszy się w dzielnicy niesłabnącą od lat estymą. Choć nie tylko za to. W dużej mierze dzięki jego działaniom Szerokie zyskało z czasem miano najbardziej walecznej dzielnicy Lublina. Gdzie indziej mieszkańcy przez ponad godzinę tamują ruch uliczny, pikietując na przejściu dla pieszych, by wymóc na Urzędzie Miasta poprawę nawierzchni i ustawienie sygnalizacji świetlnej, jak miało to miejsce na ul. Nałęczowskiej dwa miesiące temu? Gdzie indziej zdesperowani kierowcy usuwaliby szlabany blokujące wjazd na zdewastowany most (chodziło o ulicę Główną) i groziliby zablokowaniem al. Warszawskiej, jeśli ratusz mostu nie wyremontuje?

Zupełnie nie przeszkadza mi to, że urzędnicy uważają mnie za osobę namolną

I gdzie indziej przewodniczący rady byłby postacią szanowaną po lewej i po prawej stronie lokalnej sceny politycznej. - Wielką zaletą pana Kaźmierczaka jest kompletne odpolitycznienie obrad rady - uważa Maria Dudziak, przewodnicząca Zarządu Dzielnicy Szerokie, niegdyś startująca w wyborach do Rady Miasta Lublin z listy PiS . - Różnimy się poglądami, ale rozmawiamy o tym prywatnie, nie na zebraniach.

Sam Kaźmierczak związany jest z lewicą, a dokładniej z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, choć tłumaczy, że była to raczej decyzja pragmatyczna niż światopoglądowa. W latach 90., kiedy brał udział w obradach Rady Miasta zauważył, że lubelska prawica wciąż kłóci się z lewicą i między sobą.

- Podczas przerwy w sesjach ci z prawicy rozchodzili się, często obrażeni, każdy w swoją stronę, podczas gdy przedstawiciele lewicy wychodzili wspólnie na papierosa, rozmawiali, żartowali. Stwierdziłem, że z nimi łatwiej będzie się porozumieć - wyjaśnia.

Nie lubią, ale szczerze podziwiają

Są jednak w mieście miejsca, gdzie Kaźmierczaka, mówiąc delikatnie, nie kochają. To, między innymi, duży budynek przy placu Łokietka, w którym przewodniczący rady jest częstym gościem. Czyli: magistrat. Jeden z przedstawicieli ratusza, który nie chce wypowiadać się pod imieniem i nazwiskiem twierdzi, że przewodniczący to typ krzykacza, który kłóci się dosłownie o wszystko.

- Nie twierdzę, że to zły człowiek, bo widać, że ma raczej dobre intencje, ale w wielu wypadkach rozmowa z nim jest trudna, bo nie potrafi odpuścić i bywa zbyt natarczywy. Gdyby w tym wszystkim było mniej ślepego uporu, mniej emocji, zyskałyby na tym obydwie strony - twierdzi nasz rozmówca.

W końcu pod adresem Kaźmierczaka pada niezbyt uprzejme słowo: "upierdliwy".

Sam zainteresowany wydaje się traktować taką opinię jako komplement. - Zdaję sobie sprawę, że urzędnicy mają mnie za osobę namolną, ale nie przeszkadza mi to i wcale się tego nie wstydzę. Przez wiele lat chodzenia po urzędach i rozmawiania z różnymi urzędnikami nauczyłem się, że nie można odpuszczać tematu - komentuje.

Nie tylko urzędnicy mają go dosyć. Zdrowo obrywa mu się także ze strony lublinian z sąsiadującego z Szerokiem Sławina. Kilka dni temu zarzucili wręcz urzędnikom, że faworyzują ich sąsiadów, jeśli chodzi o inwestycje. A Kaźmierczakowi, że dba tylko o interesy swojej dzielnicy.

- Ten pan zachowuje się tak, jakby nie zauważał tego, co za płotem, jakby Sławin był w jakiś sposób gorszy - wypowiada się jedna z mieszkanek Sławina, prosząc o anonimowość.

Tyle że gdy pytamy: "Czy nie zazdrościcie trochę Szerokiemu tego Kaźmierczaka?", pada odpowiedź: "Ależ oczywiście. Kto by nie zazdrościł?".

Bóg nie chce słuchać moich próśb

Opinie o Kaźmierczaku nie zawsze były pozytywne, nawet w jego okolicy. Kiedy w latach 90. zaczął działać społecznie dostał wiele, jak sam to nazywa "napleców", czyli złośliwych komentarzy wypowiadanych za jego plecami. Nikogo wówczas nie interesowało wspólne działanie, a każdy, kto próbował w tzw. czynie społecznym zmienić sytuację, był odbierany jako cwaniak, który na pewno ma jakieś swoje niecne cele.

- Miałem już wówczas wyobrażenie, jak może wyglądać społeczeństwo obywatelskie w praktyce, bo moja żona pochodzi spod Poznania. Bywałem w jej mieście i widziałem, jak tam mieszkańcy załatwiają problemy: w ciągu kilku dni mieszkańcy jednej ulicy potrafili wystosować odpowiednie pismo, wysłać je do ratusza, a ten naprawiał kwestię w rok. W Lublinie namawianie mieszkańców, by spróbowali wywalczyć coś razem było wówczas trudniejsze niż wydeptywanie ścieżek w urzędach.

51-letni Józef Kaźmierczak na co dzień utrzymuje się z pracy elektryka. Funkcja, którą pełni w dzielnicy, nie przynosi żadnego dodatkowego wynagrodzenia, a ponieważ wiąże się z dodatkowymi obowiązkami, przewodniczący rady co chwila mówi sobie: mam już dość.

- Jestem swoją działalnością strasznie zmęczony. Telefony, wyjazdy, zebrania - to kosztuje wiele nerwów i czasu. Do tego co robię, cierpliwość musi mieć też moja rodzina - przyznaje bohater tekstu. - Dlatego co drugi wieczór modlę się do Boga, żeby pozwolił mi moją działalność społeczną rzucić. Ale następnego dnia rano, chcę czy nie chcę, wracam do swoich obowiązków. Najwidoczniej zatem albo nie umiem się dobrze modlić, albo tak już ma być.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski