Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyjaciele o asp. Tomaszu Skowronku: Chciał umrzeć w mundurze. Tak się stało, ale za wcześnie

Agnieszka Kasperska
Pogrzeb asp. Tomasza Skowronka. Tłumy ludzi żegnały policjanta
Pogrzeb asp. Tomasza Skowronka. Tłumy ludzi żegnały policjanta Jacek Babicz
Wciąż mówią "Tomek jest…". Potem chwila krępującej ciszy. "Tomek był…". Bliscy aspiranta Tomasza Skowronka, który zginął w wypadku na ulicy Nadbystrzyckiej w Lublinie w minioną niedzielę, wciąż nie mogą się pogodzić, że przyjaciela już nie ma.

13 października Niedziela. Dochodzi 7 rano. Aspirant Tomasz Skowronek jest już na służbie. Dzień jak co dzień. Ma pojechać w okolicę giełdy na Elizówce. Zadanie: kontrola trzeźwości kierowców. Ma też sprawdzić, czy samochody nie parkują w miejscach niedozwolonych. Czy nie okupują znowu wiaduktu? Czy piesi nie są zagrożeni? Jedzie z siedziby wydziału ruchu drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji przy ulicy Zana. W pewnym momencie włącza "koguta". Dlaczego? Najprawdopodobniej zauważył, że ktoś złamał przepisy drogowe. Chciał zainterweniować. Nie zdążył. Jego trasa skończyła się nagle przy ul. Nadbystrzyckiej, gdy honda, którą jechał, wpadła na wyjeżdżającą z zatoczki taksówkę. Czasu na reakcję nie było. Czasu na pomoc też. Mimo błyskawicznie podjętej akcji reanimacyjnej policjant ginie na miejscu.

- Nie możemy się z tego otrząsnąć - przyznaje podinspektor Radosław Żukiewicz, bezpośredni przełożony Skowronka. - Wiele osób nie dopuszcza do siebie tego, że Tomka z nami nie ma. Przychodzą, siadają i nie wiedzą co powiedzieć. Niektórzy wprost przyznają, że stracili nie kolegę i przyjaciela, ale także brata. Tomek dla wielu z nas był naprawdę kimś wyjątkowym. Jaki jest Tomek? Przepraszam. Jaki był? Bardzo spokojny. Zawsze uśmiechnięty. Nigdy nie był złośliwy. Starał się być dla ludzi przyjacielem. W pracy lubiany i doceniany przez przełożonych. Jego 14-letnią pracę w lubelskim garnizonie odmierzały pochwały, awanse, nagrody.

- Tomek był niezawodny. Działo się tak przede wszystkim dlatego, że kochał to, co robił - uważa Żukiewicz. - Dlatego się wyróżniał.

Po 14 latach pracy może przyjść wypalenie zawodowe. W tym przypadku tak nie było. Praca była pasją. - Zaczynaliśmy służbę niemal w tym samym czasie - mówi starszy aspirant Artur Zdybel, najbliższy przyjaciel Tomka. W radiowozie spędzili razem setki godzin. Wspólnie brali udział w wielu, czasami niebezpiecznych akcjach. Później siedzieli w jednym pokoju. - Śmiem twierdzić, że znam go lepiej niż własna żona. To był człowiek naprawdę bardzo mi bliski. Lubiłem go i szczerze podziwiałem za pasję, która potrafiła go tak nieść przez całe życie.

Tą pasją były motocykle. Zainteresowanie nimi przyniósł do policji jeszcze z młodości. W pracy szkolił swoje umiejętności. Brał udział we wszystkich możliwych kursach motocyklowych. Przywoził z nich wyłącznie najlepsze lokaty. Jego kunszt zauważyła nawet sama "górka". Proponowano mu stanowisko instruktora nauki jazdy motocyklem w CSP Legionowo. To byłby ogromny awans, który jednak odrzucił. Wszystko dla drugiej swojej miłości - rodziny. W Lublinie była matka. Grób ojca. Dwie siostry. I przede wszystkim ukochana nad życie żona i 15-letnia córka.

- Taka miłość nie zdarza się często. Tomek o żonie potrafił mówić całymi godzinami. Oni nie tylko się kochali, ale byli przyjaciółmi. W córce był po prostu zakochany - opowiada Artur. - Starał się z rodziną spędzać jak najwięcej czasu. Był z tymi swoimi kobietami bardzo mocno związany. Z córką chodził po górach. Woził ją motocyklem. Robił to przy tym bardzo rozważnie.

- Z żoną jeździli na narty - dodaje Radosław Żukiewicz. - Widziałem ich razem dosłownie dzień przed tragedią. Razem z córką poszli na żużel. Nic nie zapowiadało tragedii. Tomek był uśmiechnięty i zadowolony życia, z dnia, z imprezy... Pięknie razem wyglądali. Pomyślałem: jaka to fajna rodzina.

Tomek Skowronek umiał też zrobić coś, co nie wychodzi dobrze wszystkim policjantom - umiejętnie godził pracę, miłość do rodziny i zainteresowania. Wszystkim poświęcał czas. Te sfery wspaniale się w jego życiu przenikały. Może dlatego nie miał tylko czasu na siedzenie przed telewizorem. Zamiast tego czynnie wypoczywał. Policjant starał się tak ułożyć sobie służbę, żeby przynajmniej raz w tygodniu móc wbiec na boisko i ze znajomymi zagrać w piłkę nożną.

Praca, praca

O akcjach, w których aspirant Tomasz Skowronek brał udział, często pisała lubelska prasa. Raz było to zatrzymanie gigantycznego przemytu. Innym razem pogoń za groźnym przestępcą czy mnóstwo zatrzymanych kierowców jadących na podwójnym gazie. Współpracował też z biurem prasowym komendy, obrabiając dla nich zdjęcia z wideorejestratorów. O innych rzeczach głośno się jednak nie mówiło. Tomek Skowronek podejmował często interwencje, które ratowały ludzkie życie. To niewiarygodne, ale potrafił wypisać najwyższy mandat, a ludzie mu za to dziękowali. Wszystko dlatego, że dokładnie tłumaczył im nie tylko jaki przepis złamali, ale mówił też o konsekwencjach i starał się udzielić kilku cennych rad, zwłaszcza motocyklistom. Nie zaskakuje więc, że na jego pogrzeb przyjechało wielu motocyklistów. Byli też ci, których ukarał mandatem. Robił to, a mimo to go szanowali. Wiedzieli, że nie robił niczego złośliwie. Po prostu ratował im życie.

W kwietniu aspirant awansował. Służbę z wideorejestratorem zmienił na pracę w zespole organizacji służby. Nie była to jednak praca za biurkiem.

- Miał poszerzone obowiązki, bo nadzorował prace wideorejestratorów. Szkolił policjantów. Kontrolował policjantów w służbie i odprawiał ich do służby. Dodatkowo zajmował się wszelkiego rodzaju zabezpieczeniami uroczystości państwowych i kościelnych - wylicza podinspektor Żukiewicz. - Nie chodzi wyłącznie o samo nadzorowanie tych zabezpieczeń, ale branie w nich czynnego udziału. Jak było trzeba, Tomek po prostu wsiadał na motocykl i jechał.

Dodatkowo zajmował się też inżynierią ruchu drogowego. Po kilku miesiącach od awansu poznał wszystkie jej tajemnice. Zawsze był bardzo dokładny w tym, co robił. Wręcz perfekcyjny.

- Najfajniejsze było to, że praca go zwyczajnie kręciła - przyznaje Żukiewicz. - Pamiętam, kilka dni temu, praktycznie przed samym wyjściem do domu dostał telefon. Dzwonili jacyś ludzie. Skarżyli się, że droga, przy której mieszkają, jest strasznie dziurawa. Ludzie skarżyli się, że psują im się od tego samochody. Tomek nie odłożył sprawy na drugi dzień, żeby zająć się nią w trakcie służby. Chwycił za aparat fotograficzny i powiedział, że zajedzie tam w drodze do domu. "Może da się sprawę pchnąć trochę szybciej" - powiedział tylko. Poświęcił swój wolny czas i prywatny samochód. Na drugi dzień rano wniosek do zarządcy drogi o usunięcie nieprawidłowości był już gotowy. Tak działał Tomek.

Niezastąpiony

Dlatego nie zostawił po sobie żadnych niedokończonych spraw. Po wypadku koledzy otworzyli jego szafę. Pedant - to jedyne słowo, które cisnęło się na usta. Wszystkie dokumenty prowadzone w najlepszym porządku. Wszystko dokładnie wypełnione. Wszystko równo poukładane.

- Nie zostawił żadnych rozgrzebanych spraw - mówi aspirant Zdybel. - To pewnie dlatego, że nigdy nie zostawiał niczego na drugi dzień. Nie mówił, że nie ma na coś czasu, albo że się spieszy. Jak trzeba było zostać dłużej, zostawał nawet trzy godziny. Nie marudził. Nie kręcił nosem. Potem nie chodził i nie przypominał, że musi sobie je odebrać. Praca i ewentualne nadgodziny to było dla niego coś zupełnie normalnego.

- Żona pewnie złościła się na te częste nadgodziny? - pytam.

- Jego żona to najwspanialsza osoba na świecie. Cała rodzina wspierała go w tym co robił i była z niego zwyczajnie dumna. Żadnych spięć tam u nich nie było. Takie kochające się i rozumiejące małżeństwo - mówi Zdybel. - Bajka. Zabrakło tylko szczęśliwego zakończenia.

- Tomek myślał o emeryturze? - dopytuję.

- Kiedyś rozmawialiśmy na ten temat - przyznaje Artur. - Ani ja, ani Tomasz nie wybieraliśmy się na emeryturę. Wprawdzie Tomek mógł już na nią przejść, bo do stażu pracy liczyła mu się też służba wojskowa, ale pytał tylko: "Co ja będę robił na emeryturze?". Na pewno nie chciał być emerytem. Praca to było całe jego życie. Śmieliśmy się nawet, bo Tomasz powiedział, że umrze w mundurze. I tak się stało. Szkoda, że tak wcześnie. To powinno się stać w odległej przyszłości.

Plany, których już nie zrealizują

Czasu zabrakło. Nie uda się zrealizować wszystkich planów. W ten weekend Tomek miał znowu wsiąść na swój ukochany motor. Przełożył już sobie nawet służbę, żeby pojechać na zlot motocyklowy. To miało być pożegnanie tegorocznego sezonu. Wybierali się tam wszyscy koledzy z Chapteru Lublin, w którym Skowronek nazywany był przez kolegów "Dżedajem", był kwatermistrzem. Klub motocyklowy Knight Riders Polska, do którego należał, skupia członków IPA (International Police Associa-tion), policjantów, funkcjonariuszy straży granicznej i straży pożarnej. Aspiranta z Lublina nie mogło w nim zabraknąć.

- Pasją, którą łączyła jego pracę z życiem prywatnym, były właśnie motocykle - podkreśla aspirant Zdybel. - Tomek nie był jednak fanem jakiejś szaleńczej jazdy, ale jazdy turystycznej. Razem z kolegami z grupy motocyklowej podróżował po całej Polsce i Europie. Miał też motocykl crossowy. Kiedy jeździł, zawsze dbał o bezpieczeństwo. Zawsze jechał z przodu. Patrzył, czy nie dzieje się nic złego. Nie gnał na złamanie karku. Przewidywał wszystkie zagrożenia. Podziwiałem jego umiejętności. Pamiętam, jak kiedyś jechaliśmy motocyklami za samochodem, którego kierowca w pewnym momencie gwałtowanie zahamował. Tomasz wykonał tak nieprawdopodobny manewr ochronny, że do dziś nie wiem, jak udało mu się uniknąć nie tylko zderzenia, ale i upadku. W niedzielę umiejętności mu jednak nie pomogły. Wydaje mi się, że zwyczajnie nie miał czasu na zareagowanie. To musiało się stać dosłownie w ostatniej chwili. W ułamku sekundy. Ciągle o tym myślę.

- Tomek ciągnął mnie na zloty. Powtarzał "naczelnik, chodź, pojedziesz i ty. To świetna zabawa". Proponował nawet, że załatwi do mojego motocykla jakiś tam akumulator, bo miałem z nim problemy - opowiada podinspektor Żukiewicz. - Nie skorzystałem. Obowiązki mi nie pozwalały, to wypadało coś w domu. Ciągle to odkładałem. Teraz wiem, że razem już nigdy nie pojedziemy.

Wciąż chcą z nim rozmawiać

Co innego wiedzieć, a co innego czuć. Kiedy przełożony dzwoni do Artura Zdybla, wciąż mówi do niego per Tomek. Potem jest chwila krępującej ciszy."O przepraszam, pomyliłem się". Wszystko przez to, że pracowali ciągle razem. Ludzie ich mylą. Nie dopuszczają myśli, że jednego z nich już nie ma. Trudno ukryć też łzy. Kiedy sekretarka z wydziału ruchu drogowego wzięła do ręki zdawaną legitymację Tomka Skowronka, spojrzała na zdjęcie i wybuchła niepohamowanym płaczem. Zaczerwienione oczy próbują też ukryć koledzy. Trudno przyznać się, że prawdziwy mężczyzna też płacze. I trudno pogodzić się z odejściem kogoś, kogo widziało się zaledwie w piątek i kto miał być znów w poniedziałek.

- To ogromna tragedia. I dla nas, kolegów, i dla rodziny. Niedawno w bardzo podobnych okolicznościach w wypadku motocyklowym zmarł cioteczny brat Tomka - opowiada aspirant Zdybel. - Jak się pogodzić z tyloma tragediami naraz? My nie możemy, a co dopiero jego rodzina? Wszyscy staramy się jakoś to tłumaczyć i znaleźć w jego życiu jakieś prawidłowości. Tak jak z cyfrą "13". Mieszkał pod numerem 13. Ślub wziął 13. I umarł 13 dnia 13 roku. Pech? Szczęście? Wszystko się w jego historii miesza.

Aspirant Tomasz Skowronek miał 37 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski