Mam wrażenie, że współczesna muzyka odstrasza część słuchaczy nie dlatego, że bywa hermetyczna, trudna do zrozumienia i skomplikowana, ale dlatego, że mówi się o niej w hermetyczny, trudny do zrozumienia i skomplikowany sposób. W tym tekście obiecuję więc użyć tylko jedne-go "profesjonalnego" zwrotu: ambient.
Pure, a naprawdę Peter Votava, w latach 90., jako połowa duetu Ilsa Gold, tworzył naprawdę złą muzykę: prostą, szybką, taneczną, nieznośnie wesołkowatą, modną. Wystarczyłoby zatrudnić faceta krzyczącego z megafonu "paaaaaarty!" i mielibyśmy produkt w sam raz do niemieckich i austriackich dyskotek albo na późne Love Parades. Niejaki Scooter mi świadkiem.
Jednak Votava stopniowo zmierzał ku bardziej mrocznym i niszowym połaciom krainy o nazwie "muzyka elektroniczna". W XXI wieku z jego twórczości zniknęły gdzieś "ścieżki dźwiękowe do zażywania ecstasy", pojawiły się abstrakcyjne, niepokojące utwory, bez wyraźnie zaznaczonego początku i końca, bez łatwych do zapamiętania melodii, bez oglądania się na nawyki słuchowe standardowego odbiorcy.
Austriak Pure po okresie dyskotekowym przeszedł do awangardy
Pure wydał łącznie ponad trzydzieści płyt dla różnych wydawców i pod różnymi pseudonimami. Od 2002 roku może mówić o sobie per "awangardysta", wtedy to bowiem zaczął współpracę z Erichem Bergerem, z którym założył Terminalbeach i ciekawy eksperymentalny projekt Heart Chamber Orchestra, w którym za partytury muzykom robiły przetworzone wykresy uderzeń ich serc (wszyscy instrumentaliści byli podłączeni do urządzeń EKG).
Jego najnowszy album "Ification", nagrany dla portugalskiej firmy Cronica, zbiera w jeden worek hałas, trzaski, szumy, zgrzyty gitar i plamy dźwięków. Trudno określić tę działalność jednym słowem - najbliżej Pure’owi chyba do ambientu, w jego szorstkiej, ponurej postaci.
Czym jest wspomniany ambient?
Mówi się o nim "muzyka tła", choć taka definicja ma pewnie tylu zwolenników, co przeciwników. Ambient ma też wielu ojców. Nurt powołuje się na Erika Satie’ego, francuskiego kompozytora z przełomu XIX i XX wieku, który mówił, że "muzyka może być traktowana jak mebel w mieszkaniu", ale najważniejszy, i tak jest Brian Eno, który stworzył ambient przez przypadek. Czy raczej wypadek - w 1972 r. artysta wpadł pod taksówkę i w czasie szpitalnej rekonwalescencji, przykuty do łóżka słuchał nagrań przyniesionych przez przyjaciół. Pewnego razu były to kompozycje na harfę. Odtwarzane bardzo cicho zmieszały się z odgłosami szpitala i deszczu za oknem. Eno zdecydował, że ta "stopiona w środowisko jakość" będzie tym, czego potrzeba jego muzyce i jego życiu. Rok później na półki trafił "(No Pussyfooting)", nagrany z Robertem Frippem - pierwszy krążek z muzyką ambient, a w 1978 r. najbardziej znane dzieło stylu: "Muzyka dla lotnisk".
W latach 80. grupy takie, jak Coil, Lilith, Lustmord, Zoviet France i Nocturnal Emissions zaadoptowały główne założenia gatunku, ale z jednym zastrzeżeniem: Nagrania będą stricte elektroniczne i wywołujące mistyczną i tajemniczą atmosferę. I właśnie tym wartościom hołduje Pure. Oczywiście ten Pure z XXI w., nie jego taneczna, dyskotekowa, rave’owa wersja. Zaraz, zaraz: "rave’owa"? Chyba złamałem obietnicę.
Sobota, Pure, Galeria Labirynt, ul. Grodzka 5a, godz. 21.00, bilety 10 zł
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- Polski samolot musiał nagle lądować na Islandii. Nerwowa sytuacja na pokładzie
- Gwiazdy „Pulp Fiction” na 30. rocznicy premiery filmu. Niektórych zabrakło
- Kokosanka pingwinem roku. Ptak z gdańskiego zoo bije rekordy popularności
- Sto dni do rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Co mówią mieszkańcy Paryża?