Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Raport. Najtrudniejsze tematy wojennej historii Żydów i Polaków

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Fragment pomnika upamiętniającego pomordowanych Żydów z Jedwabnego
Fragment pomnika upamiętniającego pomordowanych Żydów z Jedwabnego CC BY 3.0/Fotonews
Jakakolwiek licytacja na wojenne zasługi i winy między Polakami i Żydami byłaby kompletnie pozbawiona sensu. Oba narody były przede wszystkim ofiarami Niemców. Nie powinniśmy ani na chwilę o tym zapominać, gdy przeglądamy listę najtrudniejszych dla Polaków i Żydów historycznych problemów z okresu wojny.

Chyba nieco zbyt często wydaje nam się, że historia daje nam powody do dumy lub wymusza na nas wstyd. Może dlatego czasem brakuje nam odwagi, by chłodnym okiem spojrzeć w jej ciemniejsze karty. Nie ma się czego bać. Tam jest tylko prawda.

Szewach Weiss na razie wybiera milczenie - co wyraźnie od niego usłyszałem. Nie przeczytają więc państwo w tym wydaniu „Polski” wywiadu z Profesorem - jednym z największych przyjaciół naszego kraju w Izraelu, człowiekiem, który zawsze o wiele chętniej mówił nam o polskich Sprawiedliwych niż o polskich szmalcownikach. I zawsze podkreślał polską wojenną chwałę. Robił to po to, by na powrót zbliżać Polaków i Żydów, zasypywać podziały i koić wzajemne urazy z przeszłości.

Dziś sami zamieniamy opowieść Profesora w jej rysowaną grubą kreską karykaturę. Wśród okrzyków o „polskich obozach śmierci” - których istnienia nikt poważny ani nawet niepoważny nigdy Polsce nie zarzucał, a samo określenie pojawia się dziś jedynie w tekstach nierozumiejących różnicy między kontekstem geograficznym a historycznym anglojęzycznych dziennikarzy - nasi posłowie przepuścili ustawę, która i światu, i części Żydów, i części Polaków wydaje się próbą urzędowego narzucenia określonej i jednocześnie wizji wojennej historii Polski. Nowelizację przygotował wprawdzie rząd PiS - ale posłowie głosowali masowo, niezależnie od przynależności partyjnej. W efekcie powstało prawo, które ogranicza wolność debaty o historii, sprowadza ją do wersji całkowicie pozbawionej ciemniejszych kart. Uchwalono je zaś w najgorszym momencie - głosowanie w Sejmie miało miejsce tuż przed rocznicą

Przeszłości, faktów ani prawdy nie da się zadekretować. W wojennej historii Polski, w wojennej historii Polaków i Żydów zdecydowanie dominują karty męczeństwa i bohaterstwa - bo tak ta historia właśnie wyglądała. Ale są też - znacznie mniej liczne - karty czarne albo te o różnych odcieniach szarości, niekiedy burej lub wręcz zgniłej.

CZYTAJ TAKŻE: Paweł Śpiewak: Polska, rzekomo walcząc o swoje dobre imię, po prostu się skompromitowała

„Jest takie polsko żydowskie poczucie - poczucie Polaków i Żydów - że jeśli się przesadnie nie podkreśla swojego znaczenia w świecie, zostanie się zmarginalizowanym” - ironizował na temat polskich i żydowskich manii wielkości, wyjątkowości i Wybrania Tony Judt. A jednak w trakcie II wojny światowej obu narodom przypadł zupełnie wyjątkowy los. To przeciw Żydom Niemcy uruchomili machinę Zagłady - i metodycznie wymordowali 6 milionów z nich. Z kolei to Polska była pierwszym krajem zaatakowanym przez III Rzeszę podczas działań wojennych, to także Polacy mogą się szczycić największym i najsilniejszym ruchem oporu w wojennej Europie, wreszcie to Polacy należeli w tej wojennej Europie do grupy stosunkowo nielicznych narodów jednoznacznie uznanych przez Niemców za rasowo niższe, przeznaczone najpierw do niewolniczej pracy a następnie stopniowej eksterminacji w dalszej perspektywie. Tak się przy tym wszystkim składa, że Polacy i Żydzi byli w Polsce obywatelami tego samego kraju, tego samego państwa - a w trakcie wojny - obywatelami tego samego Państwa Podziemnego. Mniej więcej połowa z ok. 6 milionów żydowskich ofiar Holocaustu to obywatele Polski.

Miliony ludzi, prawie sześć lat wojny, podbity i okupowany w różnych formach duży europejski kraj. Czy ponad 30 milionów osobnych ludzkich losów mogło się ułożyć według jednego wzorca? Czy ponad 70 lat po wojnie, w obliczu pełnowymiarowej wiedzy o wielopostaciowym koszmarze, którzy obu narodom zgotowali Niemcy, naprawdę musimy szukać tych wersji historii, które albo czyniłyby z Polaków naród bez wyjątku samych Sprawiedliwych wśród Narodów Świata albo też - bo i taką potrzebę można dostrzec u części Żydów - przyznawały Polakom rolę współsprawców Holocaustu? Po co nam to - Polakom, i Żydom - gdy i tak ocean faktów i źródeł nie pozwala nam na nic innego, niż to, by po prostu stanąć w prawdzie.

Kiedy na poważnie myślimy o historycznych spadkach po naszych dziadkach i pradziadkach, niemal zawsze spotykamy się z rzeczywistością, skalą barw, w której biel i czerń bynajmniej nie dominują. Większość z nas nie jest bowiem wnukami Witolda Pileckiego czy Ireny Sendlerowej, podobnie jak większość z nas nie jest wnukami szmalcowników czy motłochu plądrującego w Warszawie w marcu 1940 roku żydowskie domy. Prawdę mówiąc, to jakich mieliśmy dziadków, określa nas jednak w znacznie mniejszym stopniu niż to, jakimi sami jesteśmy mężami, żonami, ojcami, matkami, dziećmi czy dziadkami.

W książce Gabriela Kayzera - „Klincz? Debata polsko-żydowska” można znaleźć bardzo mądre słowa naczelnego rabina Polski Michaela Schudricha. „Słyszę wśród Żydów pytanie, czy byłbym gotowy ratować człowieka, gdyby Holokaust był wymierzony w katolików. Czy byłbym gotowy ukrywać katolika w moim domu. I wiele osób odpowiada na to pytanie „nie wiem” albo „nie”. I wtedy przychodzi zrozumienie tego, co musieli przeżywać ludzie, którzy ukrywali Żydów.” - to Schudrich.
Posłuchajmy go. Zamiast osądzać i wydawać kategoryczne wyroki na tych, którym starczyło lub nie starczyło odwagi, zdecydowanie częściej powinniśmy sobie zadawać właśnie takie pytania. Ale żeby je sobie zadawać i próbować własnych odpowiedzi, nie możemy bać się faktów.

Powiem tak - w mojej rodzinie było troje Powstańców Warszawskich oraz pradziadek farmaceuta, który w oblężonym Śródmieściu prowadził aptekę aż dosięgła go kula niemieckiego snajpera. Ale już Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, kandydatów do tego tytułu, ani właściwie nikogo, kto mocniej by się zaangażował w jakąkolwiek formę pomocy Żydom, wśród nich nie było. Tak jak nie było uczestników pogromów, szmalcowników i kolaborantów.

Tak właśnie będzie z prawie każdym z nas. Doświadczenie oporu przeciw Niemcom w różnych skalach było znacznie bardziej powszechne niż doświadczenie pomocy Żydom. I znacznie bardziej powszechne niż wszelkie formy kolaboracji czy zbrodni. Zarazem jednak najbardziej powszechna z postaw w śród narodów -ofiar Niemców - czyli Żydów i Polaków - to różne odmiany skupionej na próbach przetrwania bierności.

Spójrzmy na to wszystko rzeczowo, bez niepotrzebnych i z perspektywy ponad 70 lat wręcz nieuzasadnionych emocji. Nie kupujmy polityczno-historycznej opowieści o „pedagogice wstydu”, bo opiera się ona na zwykłym tchórzostwie - to uzasadnienie ucieczki przed prawdą. Bądźmy odważni i nie bójmy się wiedzy o polskiej historii - powodów do dumy, jeśli to właśnie jej w historii musimy szukać - znajdziemy tam zawsze wielokrotnie więcej niż powodów do wstydu. Ale też nie uciekajmy w nieświadome dziecięctwo i nie zakrywajmy oczu, gdy widzimy coś, czego może nie chcielibyśmy zobaczyć. Nie zdołamy cofnąć czasu, nie zdołamy też wymazać wybranych kart historii.

CZYTAJ TAKŻE: Paweł Śpiewak: Polska, rzekomo walcząc o swoje dobre imię, po prostu się skompromitowała

Lista trudnych, spornych polsko-żydowskich tematów dotyczących II wojny światowej nie jest ani krótka, ani tym bardziej przyjemna w lekturze. Ale przyglądając się jej, ani przez moment nie zapominajmy, że i Polacy, i Żydzi byli w latach 1939-1945 narodami niemieckich ofiar.

Sprawiedliwi wśród Narodów Świata
Wśród ponad 26 tysięcy pochodzących z różnych krajów uhonorowanych medalem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata to właśnie Polaków jest zdecydowanie najwięcej. Za pomoc Żydom w czasie II wojny światowej Instytut Yad Vashem odznaczył prawie 7 tysięcy polskich obywateli. Choć kilkaset osób zostało oznaczonych pośmiertnie, to gdyby można było uwzględnić dosłownie wszystkie przypadki godnej i możliwie bezinteresownej pomocy Żydom w przetrwaniu Zagłady, odznaczonych byłoby z pewnością więcej. Dokładnej liczby polskich kandydatur do tytułu Sprawiedliwego nigdy już nie poznamy - po niektórych z nich, jak również po ukrywanych przez nich Żydach nie został żaden ślad - zostali zamordowani przez Niemców. Wśród polskich Sprawiedliwych są postacie zupełnie pomnikowe - jak Irena Sendlerowa czy Antonina i Jan Żabińscy, którzy ukrywali setki Żydów w swej wilii na terenie warszawskiego Zoo. Są też wspaniali ludzie tacy jak Irena i Jerzy Krępieć, którzy ukrywali ok. 30 osób pochodzenia żydowskiego na terenie swojego gospodarstwa pod Warszawą. Ba, nawet zatrudniali ich w tym gospodarstwie i wypłacali im za to wynagrodzenie.

Muzeum Polaków ratujących Żydów w Markowej
Muzeum Polaków ratujących Żydów w Markowej fot krzysztof łokaj / ppg

Instytut Yad Vashem prowadził badania dotyczące motywów podjęcia się pomocy Żydom - ankietowano ok. 4 tysięcy Polaków, którzy ratowali Żydów. Najczęściej wymieniano osobistą przyjaźń sprzed wojny (prawie 50 proc.), na drugim miejscu znalazły się zaś szeroko pojęte „względy humanitarne” - nieco ponad 40 proc. Każda z tych prawie 7 tysięcy opowieści o polskich Sprawiedliwych przywraca wiarę w człowieczeństwo nawet w najczarniejszej godzinie.

Nie da się zarazem ukryć, że bohaterskie postawy Sprawiedliwych nie były ogólnie obowiązującym wzorcem zachowań społecznych. Według Gunnara Paulssona, szwedzkiego historyka, na tytuł Sprawiedliwego mogło zasłużyć nawet 100 tysięcy Polaków a kolejnych kilkaset tysięcy chociaż przyczyniało się do pomocy Żydom. To akurat wyjątkowo hojne szacunki, ale nawet one nie przekraczają poziomu choćby 5 proc. społeczeństwa.
Za ukrywanie Żydów, za pomoc im groziła śmierć z rąk Niemców. Nie sposób precyzyjnie policzyć tych Polaków, którzy zostali zamordowani przez Niemców za ukrywanie Żydów. W niektórych wypadkach byli skazywani przez niemieckie sądy - wówczas mogły (w zależności od regionu) zachować się nawet szczegółowe akta sprawy. Część z nich była jednak mordowana bez wyroku, w więzieniach, katowniach gestapo czy przez lokalnych żandarmów. Bywali także rozstrzeliwani na miejscu - bez żadnych formalności.

Niekiedy - rzadziej jednak niż wolelibyśmy na ogół myśleć - Niemcy karali też zbiorowo całe wsie. W Starym Ciepielowie pod Radomiem w grudniu 1942 roku żandarmi zamordowali 21 osób z trzech polskiej rodzin podejrzewanych o ukrywanie Żydów - w tym dwoje niemowląt (roczne i siedmiomiesięczne) i kilkoro małych dzieci- i dwóch ukrywających się we wsi Żydów. W sąsiedniej Rekówce rozstrzelano jeszcze 10 kolejnych osób, w tym również dzieci. Niemieccy żandarmi w tym rejonie byli wyjątkowo gorliwi - podobnych zbrodni dopuścili się również w kilku innych okolicznych wsiach. Nie zmienia to jednak faktu, że przypadek Starego Ciepielowa i okolic jest jednym z tych najbardziej znanych i udokumentowanych jeśli chodzi o stosowanie przez Niemców zbiorowej odpowiedzialności za pomoc Żydom. Polskie wsie wielokrotnie częściej były przez Niemców pacyfikowane z innych powodów - takich jak udzielanie wsparcia partyzantom czy opór przed akcjami przesiedleńczymi.

Słynna jest również - zwłaszcza w ostatnich latach, za sprawą niedawno otwartego Muzeum Ulmów - historia rodziny Ulmów z Markowej - to ośmioosobowa (małżeństwo Wiktoria i Józef i sześcioro małych dzieci) rodzina wymordowana przez Niemców za ukrywanie ośmiorga Żydów. Ulmowie pośmiertnie trafili na listę Sprawiedliwych a ich poświęcenie jest słusznie uznawane za przykład wyjątkowej ofiarności w ratowaniu Żydów.

Tyle tylko, że to było ich, Ulmów, poświęcenie. A ono wcale nie rozchodziło się po okolicy czyniąc lepszymi mieszkańców pobliskich gospodarstw. Bohaterstwo Ulmów ani nie czyniło bohaterami ich sąsiadów, ani nie czyni nimi nas, żyjących 70 lat później. Profesor Jan Grabowski przypomniał niedawno zeznania Jehudy Ehrlicha - dzień po zamordowaniu rodziny Ulmów i ósemki ukrywanych przez nich Żydów, na polach dookoła wsi znaleziono zwłoki 24 kolejnych ukrywających się Żydów - miał to być wynik wywołanej niemieckim mordem na Ulmach paniki wśród okolicznych chłopów. Być może już nigdy nie dowiemy się, czy była to prawda i tylko prawda albo czy podana przez zeznającego w Izraelu Ehrlicha liczba była ścisła. Z historią II wojny światowej sprowadzoną do losów jednostek, relacji świadków i losów ofiar spoczywających w masowych grobach, tak już po prostu jest.

CZYTAJ TAKŻE: Paweł Śpiewak: Polska, rzekomo walcząc o swoje dobre imię, po prostu się skompromitowała

Bierność i strach
Delegatura Rządu na Kraj w 1942 roku szacowała odsetek mieszkańców Warszawy gotowych do postawy „walecznej i bohaterskiej” na około 25 proc. Na 70 procent natomiast tę część ludności, która przyjmuje postawę bierną, chce po prostu przetrwać wojnę, nie narażając się w żaden szczególny sposób. Te szacunki dotyczyły gotowości do działalności konspiracyjnej w służbie Państwa Podziemnego - niekoniecznie do walki z bronią w ręku, także do wszelkich innych form oporu lub jego wsparcia. Nikt natomiast nie próbował w trakcie wojny badać postaw gotowości do udzielania wsparcia Żydom. Próbowaliśmy już podawać znane liczby i szacunki historyków - widzimy wyraźnie, że nawet przy najlepszych chęciach tychże zamykają się one w kilkuset tysiącach osób. Co z resztą Polaków - czyli przeważającą, więcej niż 95 procentową większością społeczeństwa. No cóż - przeważająca większość tej przeważającej większości nie pomagała, ale i nie szkodziła. Gdzieś jednak między biernością skupioną na przetrwaniu a realną kolaboracją rozciągała się szara strefa bierności przekraczającej granice tchórzostwa.

Nie, nie znamy dokładnej skali polskich denuncjacji ukrywających się lub próbujących się ukrywać Żydów, której motywami byłyby strach o jutro czy też rodzaj społecznego konformizmu. Z całą pewnością nie dochodziło do nich wyłącznie incydentalnie, z całą też pewnością nie można mówić o zjawisku masowym. Zagrożenie takim rodzajem denuncjacji istniało jednak stale - dowiemy się tego nawet z lektur szkolnych, jak „Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanny Krall. Nie osądzając, możemy chyba jednak dobrze zrozumieć urazę i niechęć tych Ocalałych, którzy otarli się o tego rodzaju postawy.

Zarazem zarzut bierności - choć inaczej sformułowany - bywał też regularnie stawiany Żydom, także przez część środowisk związanych z podziemiem czy przez przedstawicieli rządu w Londynie. W potocznej opinii funkcjonowało przekonanie, że „Żydzi potulnie idą na śmierć”, nie podejmują prób oporu, w większości nie decydują się na ucieczkę. Ale tak rozumowała nie tylko ulica. W 1942 roku Władysław Sikorski stwierdził, że „Hitler chce wyrżnąć Żydów jak owce”. Choć ówczesny polski premier doskonale odczytał intencje Hitlera, to jednak użyte przez niego sformułowanie wiele mówi o jego sposobie myślenia. Rzecz jasna, im dłużej rozważamy meandry takiego rozumowania tym mocniej widzimy
Zarzut zbiorowej bierności bywał też formułowany wobec Żydów przez samych Żydów - wystarczy tu wspomnieć gorzkie niekiedy wypowiedzi ocalałych z powstania w getcie warszawskim. Bojowcy z getta dojmująco odczuwali wyjątkowość własnych losów - mieli pełną świadomość, że należą do skrajnie nielicznej mniejszości tych, którzy w duchu mitu Massady zdecydowali się na zbrojny opór w skrajnie beznadziejnej sytuacji. To odczucia, które w jakimś sensie kojarzą się z nastrojami legionistów Józefa Piłsudskiego w momencie układania słynnej zwrotki „Pierwszej Brygady” ze słowami ”j... was pies”. W odróżnieniu od historii Legionów ta nie ma jednak happy endu.

Szmalcownicy obu narodów
Ludzie, którzy dla zysku lub osobistej korzyści wydawali Żydów Niemców lub ich szantażowali wymuszając pieniądze, kosztowności i inne świadczenia nazywani byli w Polsce w każdym kraju. Byli w każdym kraju okupowanym przez Niemców, wszędzie tam, gdzie prowadzili oni swą akcję eksterminacyjną.

Według wspominanego już raportu Delegatury Rządu na Kraj w Warszawie szacowano liczbę ludności zdolnych do kolaboracji z Niemcami lub działalności przestępczej pod parasolem wojny na ok. 5 proc. mieszkańców. Pada tam określenie „szumowiny”. Według innych szacunków z tego samego okresu miało to być w Warszawie od 30 do 60 tysięcy ludzi.

To nie są jednak w żadnym wypadku liczby, które oddawałyby rzeczywistą skalę samego szmalcownictwa. Szmalcowników było wielokrotnie mniej. Nie kilku jednak, nie kilkunastu i nie kilkudziesięciu. Gunnar S. Paulsson szacuje ich liczbę w samej Warszawie na ok. 3-4 tysięcy. W skali kraju więc mogłoby to być nawet i 10-krotnie więcej. Podobne szacunki przedstawił również prof. Jan Grabowski.

CZYTAJ TAKŻE: Paweł Śpiewak: Polska, rzekomo walcząc o swoje dobre imię, po prostu się skompromitowała

W Archiwum Miasta Stołecznego Warszawy leży 17 tysięcy teczek spraw z okupacyjnych niemieckich sądów. Choć w pierwszej chwili wydaje się to nie do pomyślenia, stawali przed nimi również podsądni oskarżani… o szantażowanie Żydów. Działo się tak zwłaszcza wtedy, gdy szmalcownicy podawali się za gestapowców lub współpracowników Gestapo,albo gdy „oskarżyli” o bycie Żydem Polaka lub Niemca. To były dla Niemców wystarczające powody, by rozpocząć oficjalne dochodzenie. Profesor Jan Grabowski przebadał akta tych spraw - na 240 oskarżonych znalazł 159 Polaków (ok. 2/3 ogółu) i 45 Niemców. Ale - co może w pierwszej chwili szokować, kolejnych 35-ciu sądzących przez Niemców (czyli 15 proc. z ogólnej liczby) to „Żydzi i inni”.

Wojenne pogromy
Obszar, w którym akceptowanie faktów przychodziło nam zdecydowanie najtrudniej. Ale nie mogło być łatwo. Otwarta przemoc wobec Żydów ze strony Polaków - niezależnie od stopnia inspiracji ze strony Niemców - to coś, co i dziś nie mieści się w historycznej wyobraźni części z nas.

Fragment pomnika upamiętniającego pomordowanych Żydów z Jedwabnego
Fragment pomnika upamiętniającego pomordowanych Żydów z Jedwabnego CC BY 3.0/Fotonews

Tymczasem jest marzec 1940 roku. W Warszawie i Krakowie dochodzi do serii pogromów żydowskich. Sprawcami są Polacy, za akcją pogromową stoi w pierwszej kolejności Narodowa Organizacja Radykalna (czyli wówczas jedyna - marginalna, wywodząca się z przedwojennej skrajnej prawicy - organizacja konspiracyjna, która próbowała zawrzeć kolaboracyjny układ z Niemcami). W kolejności drugiej - oczywiście Niemcy, którzy całą serię pogromów zainspirowali.

„Sprawa, która wysunęła się teraz w Warszawie na plan pierwszy, to sprawa zajść antyżydowskich. Rozwinęły się one w wielkich rozmiarach, tak że ludność żydowska żyje znów w strachu i w głównych dzielnicach żydowskich boi się pokazywać na ulicy. Rabowane są zwłaszcza sklepy - wybijane szyby, niszczone urządzenia, a przede wszystkim grabione towary; ale obok nich ofiarą napadów padają i mieszkania, tym częściej zaś przechodnie, którzy, rozpoznawani po opaskach, są bici i obrabowywani” - notował 28 marca Ludwik Landau. „Bandy dochodzą do siły 500 ludzi,przeważnie młodych wyrostków i różnych szumowin. Inscenizowanie tych zajść przez Niemców staje się coraz wyraźniejsze. Powszechnie obserwowane jest robienie przez Niemców, wcale się z tym nie kryjących, zdjęć fotograficznych i filmowych” - pisał Landau. Mają miejsce liczne rabunki i pobicia, są też ofiary śmiertelne.
Pogromowa atmosfera narastała od zimy 1939/1940 roku - „Byli specjaliści, którzy zatrzymywali ortodoksyjnych Żydów i obcinali im brody nożyczkami, częściej obrzynali brody nożami wraz z kawałkami mięsa. Za przykładem Niemców poszła miejscowa łobuzeria, która śmiechem i wyciem dodawała ducha niemieckim pobratymcom po nożu do „kulturalnego” dzieła cywilizowania Żydów. Role były czasem podzielone. Polak wyszukiwał brodacza, Niemiec zatrzymywał go, Polak go przytrzymywał, podczas gdy Niemiec mu obcinał lub obrzynał brodę. Za przykładem Niemców antysemici polscy zatrzymywali przechodniów żydowskich i bili ich niemiłosiernie.” - pisał o tym czasie Emanuel Ringelblum.

Wystąpienia z marca 1940 roku noszą nazwę pogromu wielkanocnego. Nie ma danych dotyczących liczby ich ofiar.

Największa fala pogromów miała miejsce jednak latem 1941 roku, tuż po niemieckiej inwazji na Związek Radziecki. Pierwsze dni niemieckiego panowania we wschodniej części Polski wiązały się z chaosem, w miastach i miasteczkach powstawały różne samozwańcze władze czy ochotnicze milicje nie mające nic wspólnego z organizacjami konspiracyjnymi czy Państwem Podziemnym. A jednocześnie w ślad za niemieckimi wojskami posuwały się Einsatzgruppen, czyli specjalne oddziały likwidacyjne, wyposażone m.in. w instrukcję wydaną 29 czerwca przez Reinharda Heydricha a zalecającą organizowanie i inspirowanie pogromów na Żydach na świeżo zajętych terenach.

Najbardziej znanym przypadkiem takiego pogromu pozostaje zbrodnia w Jedwabnem, gdzie zginęło od 340 (według IPN) do nawet powyżej 1000 Żydów. Publikacje o pogromie w Jedwabnem wywołały gorącą, trwającą do dziś dyskusję, oliwy do ognia dolewał i autor najgłośniejszych książek o tej zbrodni - historyk publicysta Jan Tomasz Gross, który niejednokrotnie wykazał tendencję do uogólniania win konkretnych sprawców i rozciągania ich na całą społeczność niemal bez wyjątków.

Nie da się jednak ukryć, że do zbrodni na Żydach - na ogół inspirowanych przez Niemców, ale popełnionych przez Polaków lub ze współudziałem Polaków, doszło w różnej skali także m.in. w Wiznej (tak, tej samej Wiznej, pod którą we wrześniu 1939 roku rozegrała się bitwa zwana „polskimi Termopilami”, Wąsoszu, Radziłowie, Tykocinie, Suchowoli, Wiznej czy Stawiskach. Tych miejsc jest niestety więcej a ich lista stale się wydłuża.

CZYTAJ TAKŻE: Paweł Śpiewak: Polska, rzekomo walcząc o swoje dobre imię, po prostu się skompromitowała

Historycy wciąż studiują odtajnione stosunkowo niedawno akta tzw „sierpniówek” czyli prowadzonych tuż po wojnie procesów dotyczących wojennych zbrodni i różnych form kolaboracji z Niemcami. Zawarte w nich zeznania bywają porażające. Polscy odbiorcy będą musieli się zmierzyć jeszcze z niejedną trudną i bolesną książką na ten temat. Na marzec na przykład Centrum Badań nad Zagładą Żydów Polskiej Akademii Nauk zapowiada publikację dwutomowej pracy zbiorowej „DALEJ JEST NOC. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski” pod redakcją Barbary Engelking i Jana Grabowskiego. Będzie to bolesna lektura. „Wymowa liczb jest nieubłagana: dwóch spośród każdych trzech Żydów poszukujących ratunku - zginęło. Zamieszczone w tomach opracowania dostarczają dowodów wskazujących na znaczną - i większą, aniżeli się to dotychczas wydawało - skalę uczestnictwa Polaków w wyniszczeniu żydowskich współobywateli.” - czytamy w zwięzłej zapowiedzi na stronie PAN.

Postawy wobec zbrodni na Żydach
To żołnierz Armii Krajowej, rotmistrz Witold Pilecki dał się schwytać w łapance, po to by trafić do Auschwitz i udokumentować tam niemieckie zbrodnie Holocaustu. W każdym momencie tej operacji Pilecki mógł trafić najpierw pod ścianę, a później do komory gazowej, w każdym momencie mógł zostać zdekonspirowany i zginąć od kuli SS-mana lub w sali tortur. W obozie spędził prawie 3 lata, zorganizował tam konspirację, słał z Auschwitz meldunki o Holocauście, a po udanej ucieczce opracował serię raportów o Holocauście przekazanych następnie aliantom. Jan Karski dwukrotnie przedostawał się na teren warszawskiego getta, przeniknął również w przebraniu strażnika z ukraińskich formacji pomocniczych do obozu w Izbicy.
Książkami o działalności Żegoty - czyli polskiej organizacji ukierunkowanej wyłącznie na pomoc Żydom - można zapełnić całe biblioteczne półki. Współtworzyli ją Zofia Kossak-Szczucka, Wanda Krahelska czy Władysław Bartoszewski. Referat dziecięcy prowadziła Irena Sendlerowa - uratował on łącznie do 2,5 tysiąca żydowskich dzieci.

Irena Sendlerowa
Irena Sendlerowa Domena Publiczna/Wikipedia

Z drugiej jednak strony strona żydowska ma swoją listę pretensji wobec postaw zarówno Londynu, jak i krajowych przywódców Państwa Podziemnego. Pojawia się w nich często fraza o „obywatelach drugiej kategorii” - a część tych pretensji zasługuje co najmniej na wysłuchanie. Pamiętajmy więc na przykład, że szmalcownictwo zostało zrównane ze zdradą (od tego momentu groził za nie wyrok śmierci od podziemnych sądów) dopiero w marcu 1943 roku, czyli na miesiąc przed rozpoczęciem ostatniej fazy niemieckiej akcji likwidacyjnej warszawskiego Getta. Ambiwalentne uczucia budzi liczba opublikowanych od tego czasu w podziemnej prasie wyroków na szmalcowników - prof. Jan Grabowski naliczył ich 9. Słownie - dziewięć.

Skromna była też pomoc militarna i logistyczna dla żydowskiej konspiracji. Przed powstaniem w warszawskim getcie Żołnierze Żydowskiej Organizacji Bojowej otrzymali od AK dość symboliczne dostawy uzbrojenia. Pierwsze 10 pistoletów trafiło w ręce żydowskich bojowców jeszcze w 1942 roku. Kolejna partia liczyła 50 sztuk broni - wyłącznie krótkiej i 50 granatów, nie licząc kilku kilogramów materiałów wybuchowych. AK pomogła przy tym także szkoleniowo. Resztę broni żołnierze ŻOB i Żydowskiego Związku Wojskowego musieli jednak zdobyć własnym sumptem - najczęściej skupując uzbrojenie na czarnym rynku lub od innych organizacji konspiracyjnych. Możemy wzruszyć ramionami - przecież AK też nie miała nadmiaru broni, konspiracyjne warsztaty miały bardzo ograniczone możliwości produkcyjne a alianckie dostawy ze zrzutów były w tej fazie wojny dosłownie symboliczne, doskonale też zdajemy sobie sprawę z tego, jak tragicznie wyglądała sprawa uzbrojenia ponad rok później, w momencie wybuchu Powstania Warszawskiego. Możemy też jednak wziąć pod uwagę fakt, że przebywający w getcie lub w ukryciu żołnierze ŻOB i ŻZW znajdowali się w o wiele trudniejszym położeniu niż ich koledzy z polskiej konspiracji.

CZYTAJ TAKŻE: Paweł Śpiewak: Polska, rzekomo walcząc o swoje dobre imię, po prostu się skompromitowała

Okresowo - także wśród polskich historyków - powraca również pytanie, czy i w jakim zakresie możliwe było udzielenie mordowanym masowo Żydom jakiegoś rodzaju zbrojnego wsparcia. Poza spektakularnym wyzwoleniem Gęsiówki - czyli podobozu KL Warschau, w którym Niemcy przetrzymywali prawie 400 więźniów - podczas Powstania Warszawskiego, nie odnotowano innego przypadku opanowania obozu koncentracyjnego lub obozu zagłady przez polskie podziemie. Rodzajem wyjątku może być ewentualnie wkroczenie Brygady Świętokrzyskiej NSZ w 1945 roku do obozu koncentracyjnego w Holiszowie w Czechach. Musimy tu jednak pamiętać, że BŚ NSZ miała na przemarsz na Zachód zgodę Niemców (co całkowicie uprawnia historyków do toczonej do dziś gorącej dyskusji o tym, czy dowódcy tej formacji przekroczyli granicę kolaboracji) a poza tym do obozu w Holiszowie wkroczyła 5 maja 1945 roku czyli w ostatnim dniu wojny. Do końca wojny bez przeszkód funkcjonował również transport do niemieckich obozów - i to mimo tego, że polskie podziemie było zdolne paraliżować ruch na całych liniach kolejowych i wysadzać składy z uzbrojeniem czy niemieckimi żołnierzami.

Zastanawiając się nad tym, czy można tu mówić o jakimś rodzaju zaniechania, musimy jednak pamiętać, że uderzenie przez polskie podziemie bezpośrednio w machinę Holocaustu mogło skutkować ogromnymi i okrutnymi represjami wobec ludności cywilnej. Nierozstrzygalne pozostaje też pytanie o to, czy którykolwiek z wariantów takiej akcji mógłby realnie zwiększyć szanse przetrwania uwolnionych więźniów. Bo jak w warunkach okupacji ukryć, nakarmić i leczyć tysiące czy nawet dziesiątki tysięcy ludzi? Być może jakaś część z nich zdołałaby sobie poradzić na własną rękę - tu możemy się podeprzeć jedynie danymi dotyczącymi udanego buntu i następującej po nim ucieczki z Sobiboru w 1943 roku. Z obozu zdołało się wtedy skutecznie wyrwać około 300 więźniów. Wojnę przeżyło ok. 50-60 z nich, czyli w najlepszym wypadku ok. 20 procent.

Żydowska współpraca z Niemcami
To jeszcze jeden z tych najtrudniejszych i najbardziej bolesnych tematów polsko-żydowskiej historii II wojny światowej. Bo kolaboranci, pomocnicy Niemców a nawet szmalcownicy byli też wśród Żydów.
W gettach i niektórych obozach funkcjonowała Jüdischer Ordnungsdienst czyli Żydowska Służba Porządkowa zwana również „odmanami” albo „żydowską policją”. Przyjmowano do niej ochotników, ludzi, którzy z własnej woli zgłosili się do służby Niemcom przeciw własnemu narodowi. Zdarzali się wśród nich ludzie prezentujący dość niecodzienne postawy światopoglądowe - jak choćby niejaki Józef Szeryński, szef Jüdischer Ordnungsdienst , „żydowski antysemita”, który przechrzcił się, zmienił nazwisko i pozostawał opętany nienawiścią i pogardą do własnego narodu. Zdecydowana większość „żydowskich policjantów” służyła jednak z pobudek materialnych lub bytowych. Uzbrojeni w pałki (broni palnej im nie wydawano) najpierw pilnowali porządku na ulicach getta, by później konwojować innych Żydów do transportów do Auschwitz i wspierać Niemców w akcjach likwidacyjnych.

Józef Szeryński (stojący tyłem) odbiera meldunek Jakuba Lejkina, maj 1941
Józef Szeryński (stojący tyłem) odbiera meldunek Jakuba Lejkina, maj 1941 Bundesarchiv/CC BY-SA 3.0

Były też takie instytucje jak „Trzynastka” czyli rodzaj filii Gestapo w warszawskim getcie działającej pod przykrywką urzędu Urzędu do Walki z Lichwą i Spekulacją. Tam służyło ok 300 kolaborantów, aktywnie infiltrujących i Judenraty, i żydowskie organizacje konspiracyjne - zarówno te pomocowe, jak i te zbrojne. Urząd miał nawet własne umundurowanie i własny areszt. W 1941 roku włączono jego struktury do Jüdischer Ordnungsdienst . Na szefa „Trzynastki” Abrahama Gancwajcha długo polowali likwidatorzy zarówno z AK, jak i z ŻOB i ZZW. Nie udało się go jednak dopaść. Jego dalsze losy pozostają nieznane.

CZYTAJ TAKŻE: Paweł Śpiewak: Polska, rzekomo walcząc o swoje dobre imię, po prostu się skompromitowała

Jak duża była skala żydowskiej kolaboracji? Liczby i odsetki procentowe wydają się tu mniej więcej porównywalne do tych dotyczących polskich szmalcowników. Dla przykładu w getcie warszawskim było ok. 2500 funkcjonariuszy „żydowskiej policji”, w łódzkim ok. 1200 a w lwowskim ok. 500. Pamiętając, że „odmani” działali także w mniejszych miastach i niektórych obozach możemy w skali kraju szacować ich liczbę na kilkanaście tysięcy.

***

Tak, są w wojennej historii tematy naprawdę trudne dla Żydów i Polaków. Ale tak jak odchodzą ostatni Powstańcy Warszawscy, tak też odchodzą właśnie ostatni Świadkowie Holocaustu. Opowieści i relacje jednych i drugich pieczołowicie przechowujemy w państwowych archiwach - w Warszawie i Tel-Awiwie. Tylko, że chyba zbyt często traktujemy je jako dokumenty przeszłości a nie lekcje na przyszłość. Żyliśmy razem przez prawie 1000 lat i mimo wszystko jakoś to szło. Nie zniszczyliśmy sobie nawzajem naszego wspólnego świata, zrobili nam to Niemcy. Dziś, po 73 latach od zakończenia wojny, licytacja na wojenne zasługi i winy w gruncie rzeczy nie jest do niczego potrzebna ani Polakom, ani Żydom. Nie dajmy się więc w nią wciągnąć ani polskim, ani żydowskim politykom.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Raport. Najtrudniejsze tematy wojennej historii Żydów i Polaków - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski