Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Relacja z Chatka Blues Festiwal 2012 [ZDJĘCIA]

Paweł Franczak
Szulerzy zagrali w sobotę
Szulerzy zagrali w sobotę Robert Frączek
Po ostatniej edycji utwierdzam się w przekonaniu, że Chatka Blues Festival na stałe zyska dwuznaczne miano Najlepszego Lubelskiego Festiwalu, Jakiego Nigdy Nie Widzieliście.

Polska to obsesyjnie skodyfikowany kraj. Ustawy nakazujące i zakazujące mamy na niemal każdą okoliczność: od domowego oświetlenia po uprawę owoców leśnych. Jeśli przepisy nie regulują jeszcze dopuszczalnej długości owłosienia twarzy, to tylko czekać, aż ktoś naprawi to niedopatrzenie. W muzyce obostrzenia prawne dotyczą np. czasu emisji polskiej muzyki na antenie radia, czy możliwości cytowania utworu innego wykonawcy podczas koncertu.

Po kończącym się dzisiaj festiwalu w Chatce zastanawiam się: Może by tak pójść dalej? Może ustawodawca, dla dobra bluesa, wprowadzi nakaz uczestnictwa w festiwalach bluesowych?

Bo, doprawdy, nie wiem, jak inaczej zachęcić słuchaczy, by pojawiali się na ChBF.

Piątkowy koncert Romana Puchowskiego odbył się w Rock Barze, miejscu, które wymiarami idealnie odpowiadało popytowi na tego typu granie. Puchowskiego przyszło posłuchać kilkadziesiąt osób. W sam raz, by zapełnić salę i by wydarzenie nabrało atmosferę intymnego spotkania z fascynującą muzyką. (Prawie)akustyczny blues Puchowskiego dociera bowiem do samego sedna nurtu: oto facet z gitarą rezofoniczną śpiewa klasycznie zachrypniętym głosem niezbyt wesołe, ale piękne historie o miłości. Te w rodzaju: "kocham moją baby, ale ona mnie nie", by zacytować tekst z "Kind Hearted Woman Blues" Roberta Johnsona.

Zresztą, Johnsona można było posłuchać w piątek całkiem sporo (w tym brawurowo wykonane "Come On In My Kitchen"), bo delta blues najzwyczajniej w świecie "leży" Puchowskiemu. Jakoś trudno mi wyobrazić go sobie w kompozycjach minimalistycznych, które - jak twierdzi - fascynują go na równi z bluesem.

Piątek spędzony w ciasnym pubie, ze szklaneczką amerykańskiej whiskey i amerykańską muzyką w głośnikach nastroił mnie tak dobrze, że sobota okazała się być jak zimny prysznic.

Na szpitalnie zimnych korytarzach wyremontowanej niedawno Chatki zebrali się wszyscy lubelscy miłośnicy bluesa. Czyli jakieś 30 osób.

Niby nie lubię tłumów na koncertach, ale przy tak mizernej frekwencji nie tylko artyści czuli się nieswojo. "Co poszło nie tak?", pytano się nawzajem. Zastanawiałem się i ja. Ale że takie pytanie padło i na poprzednich edycjach, szybko odechciało mi się dociekać, czy chodziło o konkurencję w postaci koncertu Kultu, o byle jakie plakaty, dobór wykonawców, kondycję samego gatunku, czy starą indiańską klątwę.

Jeszcze nigdy tak niewielu nie oklaskiwało za tak wiele tak wielu

Pozostawało pogodzić się z faktem, że dynamiczny występ Szulerów nie doczekał się stadionowych braw, chyba że mowa o stadionie Lublinianki. Nowa wokalistka grupy, Natalia Kaczmarczyk, cieszyła ucho ładną barwą i mocnym głosem (oko też cieszyła, nie ukrywajmy), a i reszta ekipy grała swing i rock’n’rolle jak Chuck Berry przykazał. W podzięce powinni usłyszeć oklaski o mocy silnika Boeinga, a usłyszeli takie o mocy starego ekspresu do kawy. Jedyne pocieszanie to fakt, że były to brawa szczere i że na więcej tej publiki nie było stać.

Grający po nich Harmonijkowy Atak, czy raczej Harpcore, jak się od tej pory zowią, miał łatwiejsze zadanie. Liczba wykonawców była niewiele mniejsza od liczby widzów, więc łatwiej było o hart ducha.

Trudniej za to było pogodzić się z tym, że tak znakomite granie słyszy tak mało osób. To, że cztery harmonijki potraktowane raz jako instrument solowy, raz jak sekcja dęta, a nawet jak organy Hammonda będą zapierały dech w piersiach - można było się spodziewać. Ale bezbłędnej sekcji rytmicznej i zgrania na najwyższym poziomie - raczej nie. Nawet znając tych muzyków z innych projektów.

Harpcore zagrali luzacki, ale technicznie perfekcyjny koncert. Postarali się też o różnorodność - imponujące solówki grano na przemian z call and response, prezentowali się to jedni, to drudzy instrumentaliści. Pomyślano i o dramaturgii. Niektóre utwory rozwijały się po kilkanaście minut. Żeby nie nudzić słuchacza, wybrano też zaskakujący repertuar.

OK, "Take Me To The River" Ala Greena, "Steamy Windows" z repertuaru Tiny Turner, czy "Everybody Needs Somebody to Love" to nie zaskoczenie. Harmonijkowe cytaty z Gershwina też nie. Ale disco Donny Summer? Motywy z "Takiego tanga" Budki Suflera, "Koko, Euro Spoko" Jarzębiny? Czołówka do "Reksia"? Mają panowie tzw. cojones. Za co widzowie serdecznie im podziękowali. Szkoda tylko, że jeszcze nigdy tak niewielu nie oklaskiwało za tak wiele tak wielu.

Oby dziś na ChBF było inaczej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski