Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Relacja z festiwalu Kody 2011: Możdżer, Bittova i Kochan zachwycali grą

Paweł Franczak
Trio Mefista
Trio Mefista materiały organizatora
2651 znaków ze spacjami - tyle miejsca (w papierowym wydaniu Kuriera) mam na relację z zakończonego w sobotę festiwalu Kody 2011, w której musi się zmieścić ocena wykonawców, uwagi dotyczące frekwencji, porównanie z poprzednimi edycjami i celna pointa. Zdecydowanie za mało jak na imprezę, o której można by napisać czterostronicowy esej. Z któregoś elementu będę musiał więc zrezygnować, a inne skrócić, zwłaszcza że wykorzystałem już 451 znaków.

Oceny poszczególnych występów odpuścić sobie nie mogę, ale że o skrupulatnej analizie nie ma mowy, ograniczę się do najważniejszych spostrzeżeń.

Zdarzały się na Kodach cztery rodzaje koncertów: bardzo dobre, choć trudne w odbiorze, bardzo dobre i całkiem przystępne oraz złe. Właściwie tylko jeden, duet Ch.Sehnaoui/M. Mayas można było zaliczyć do tej ostatniej kategorii (bo to wyprane z emocji, nienowatorskie i samozaspokajające granie). Do pierwszej na pewno załapują się m.in.: przemyślane, intrygujące i świetnie wykonane koncerty pierwszego dnia Kodów, energiczny i radosny "Zdziczały chór" Phila Mintona, Oak Joo Moon, która zachwycała ekspresją, pomimo onieśmielającej bariery językowej, czy trio Mefista (wspaniały warsztat i prawdziwe zrozumienie podstawy muzyki improwizowanej, czyli dialogu). Z drugiego gatunku: "Ona i oni" z udziałem Możdżera, Bittovej i Kochana był najbardziej czytelny - można było docenić wirtuozerię muzyków i ich umiejętność tworzenia intymnej atmosfery. A jeśli ktoś nie pokochał staroświeckiego Franka Fairfielda - niech się lepiej do tego nie przyznaje.

Największy kłopot sprawiały dwa wydarzenia: "Dj i dama" oraz "Memoirs of Lian Nain" W pierwszym przypadku problemem była nieobecność DJ-a Yody, który miał zagrać z Evelyn Glennie i Philem Smithem. Perkusistka i pianista stawali co prawda na głowie, by zagrać jak najlepiej, ale jęk zawodu, który przetoczył się przez salę po ogłoszeniu złych nowin i uciekający niczym szczury z tonącego okrętu słuchacze sprawy nie ułatwiały. Set Xabiera Erkizii był zaś miłą nowością, ale 40 minut z nagraniami terenowymi przerosło możliwości niektórych osób - chrapanie w rzędzie przede mną najlepszym dowodem.

Fairfielda można było pokochać, Możdżer, Bittova i Kochan zachwycali grą

Zostało mi 550 znaków, więc krótko: tegoroczna odsłona festiwalu była najbardziej hermetyczna ze wszystkich (co odbiło się na frekwencji), ale też najbardziej różnorodna i, bez dwóch zdań, najlepsza muzycznie. Nie było może wielkich gwiazd na miarę Garbarka czy Zorna, ale nigdzie nie jest napisane, że to gwiazdy grają najlepiej, prawda?

No dobrze, mam jeszcze 205 znaków na jakieś efektowne podsumowanie Kodów 2011, a właściwie to już 107, 100... niech to!

Uznajmy proszę, że najlepszą pointą jest ostatnie zdanie z poprzedniego akapitu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski