Rodzina porwanego dziecka: Wycofamy wszystkie oskarżenia, ale zwróćcie nam Madzię
Oddajcie mi moją Madziunię
Katarzyna Waśniewska, mama zaginionej Magdy z Sosnowca:
Nie kontaktowałam się z mediami, bo zabronili mi tego prokuratorzy. Tego dnia wyszłam z domu przy ul. Floriańskiej przed godziną 17. Musiałam wrócić, bo zapomniałam pampersów. Nie szłam na spacer, jak pisano w gazetach. Chciałam zawieźć córkę do matki. Wybrałam stałą trasę: z Floriańskiej przez Nowopo-gońską, wzdłuż torów tramwajowych za kościołem św. Tomasza. Po raz pierwszy zaniepokoiłam się w parku przy ul. Żeromskiego. To była intuicja. Za mną szedł mężczyzna w jasnej kurtce z ciemnym pasem, w kapturze. Miał długie nogi, jak patyki. Na mój widok zwolnił. Przyspieszyłam koło parku Sieleckiego. Potem tego mężczyzny już nie widziałam, co mnie jeszcze bardziej zaniepokoiło, dlatego poszłam dłuższą drogą ul. 3 Maja, a nie przez park. Przy liceum im. Plater znowu zobaczyłam tego mężczyznę. Poszłam więc dłuższą drogą, by było ruchliwie i żeby byli ludzie. Dzwoniłam do męża i brata, który czekał w korytarzu bloku, by pomógł mi wnieść wózek. Dopiero na końcu chciałam skrócić trasę, idąc ścieżką. Byłam u siebie, przez 20 lat tamtędy chodziłam do miasta. Byłam spokojna, bo widać było blok mojej matki. Potem straciłam przytomność. Z ziemi podnosił mnie sąsiad. Zmroziło mnie, bo usłyszałam rzucone gdzieś w powietrze przez kobietę słowa: "Gdzie jest jej dziecko?". Myślę, że każdą matkę takie słowa postawią na nogi. Potem zobaczyłam, że Madziuni nie ma, została zabrana z kocykiem. Później przyjechało pogotowie.