Kiedy Władimir Putin zaprosił Donalda Tuska na uroczystości 70-lecia zbrodni katyńskiej, rosyjski historyk skomentował to krótko i niedyplomatycznie: ''To szyderstwo Kremla''. Jego zdaniem niezaproszenie do Katynia polskiego prezydenta to zabieg, aby obniżyć rangę uroczystości.
Wielka szkoda, że opinię tę puścił mimo uszu szef dyplomacji Radosław Sikorski, który w programie ''Tomasz Lis na żywo'' poradził osobiście Lechowi Kaczyńskiemu, aby wybrał inne rozwiązanie niż udział w uroczystościach w Katyniu. Nie ograniczył się zresztą do przyjacielskiej rady. Padły też konkretne propozycje wyjazdów alternatywnych. Prezydent, zamiast jechać 10 kwietnia do Katynia, mógłby - jeśli tylko zechce - pojawić się na przykład na paradzie zwycięstwa w Moskwie albo też na grobach oficerów w Charkowie i Miednoje.
Tandem Tusk - Kaczyński potrafił świetnie zagrać na Westerplatte. Dlaczego nie miałby powtórzyć tego w Katyniu?
Na koniec minister wyłożył kawę na ławę: ''Pozostawienie akurat 70. rocznicy mordu katyńskiego premierowi i niestworzenie jakiejś dwuznaczności to byłby pakiet bardziej jednoznaczny i bardziej dla nas korzystny''. Chciałbym zapytać pana ministra, dla kogo byłoby to bardziej korzystne i czy rzeczywiście dla Polski? Pytanie nie jest przypadkowe ani tym bardziej retoryczne.
Wystarczy wsłuchać się w to, co mówi Pietrow, który nie miał najmniejszych wątpliwości, że prezydentowi Kaczyńskiemu w przyjeździe do Katynia Rosja nie przeszkodzi. Historyk przyznaje, że dla Kremla byłaby to sytuacja niezręczna, bo wymagałaby obecności prezydenta Rosji. Kluczowe jest jednak to, co mówi dalej: ''Nieobecność mogłaby zostać odczytana może nie jako brak szacunku, lecz jako przejaw niewystarczającego współczucia z jego strony. Jeśli do Katynia przyjechałby prezydent państwa, którego obywatele zginęli tam z rąk złoczyńców, to także prezydent Rosji winien tam przyjechać i wyrazić żal''.
Czy można nad tym, co mówi Pietrow przejść do porządku dziennego? Absolutnie nie. Nikt nie ma wątpliwości, że telefon Putina do Tuska to prawdziwy majstersztyk dyplomatyczny. I kolejny dowód, że wielowiekowa tradycja Kremla rozgrywania jednych przeciwko drugim (dobrzy Polacy kontra źli Polacy) nie zniknęła wraz z końcem imperium. Zamiast więc toczyć wojnę domową o to, kto powinien jechać do Katynia, warto inteligentnie odpowiedzieć na błyskotliwą zagrywkę Moskwy.
Wykorzystajmy więc wyjazd Lecha Kaczyńskiego i postawmy Rosjan w kłopotliwej sytuacji. Jeśli prezydent Miedwiediew do Katynia nie przyjedzie - trudno, nie takie afronty przeżyliśmy. Jeśli jednak ruszy go sumienie i tam się pojawi - będziemy świętować wspólny sukces. Wszystko jest możliwe. Tandem Tusk - Kaczyński potrafił świetnie zagrać na Westerplatte. Dlaczego nie miałby powtórzyć tego w Katyniu?
A wtedy może stać się to, co wydaje się niemożliwe. Przeprosiny Putina i Miedwiediewa za zbrodnie Stalina. W końcu, jak mówi inny rosyjski historyk Nikołaj Swanidze, ''Byłby to gest historycznego oczyszczenia, elementarnej higieny - tak jak po wyjściu z wychodka myje się ręce''.
FLESZ: Elektryczne samoloty nadlatują.