Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Są w teatrze magowie i tyrani, jest także demokracja. Rozmowa z Januszem Opryńskim

Sylwia Hejno
Janusz Opryński
Janusz Opryński Anna Kurkiewicz
Janusz Opryński, dyrektor Konfrontacji Teatralnych opowiada o tegorocznej edycji festiwalu (8-19.10), o potędze kolektywu, poszukiwaniu tradycji we współczesności oraz o tym, jak mądrze fascynować się Rosją.

Powiedział Pan, że teatr interesuje Pana nie sam w sobie, ale jako narzędzie do poznania świata.
Moje zdanie podzielają kuratorzy - Marta Keil i Grzegorz Reske. Jest w tym zawarta pewna prowokacja myślowa, ale i obrona przed narcystyczną postawą, że dla sztuki nic poza sztuką się nie liczy. Liczy się - na przykład - kontekst społeczny, to, po jakim świecie się poruszamy. Jednym z wielkich tematów, których dotykamy podczas tegorocznych Konfrontacji, jest tożsamość, także genderowa. Wokół niej jest dużo wrzasku, za którym stoją ludzie obawiający się, że stary porządek upada, sądzą oni, że to jakieś podszepty szatana, podczas gdy niewiele chcą się dowiedzieć. Z tą kwestą trzeba się jednak prędzej czy później zmierzyć, bo to jeden z problemów, mówiąc po Baumanowsku, ponowoczesnego świata. Festiwal ma służyć temu, aby odnaleźć klucze do zrozumienia go.

W ponowoczesnym świecie chodzimy do ponowoczesnego teatru. Widz, który kiedyś oglądał przedstawienie, staje w obliczu projektów, czytań performatywnych czy spektaklo-instalacji. Czy on się nie pogubi?
I tak, i nie. Jestem akurat w trakcie pasjonującej lektury "Polskiego teatru Zagłady" Grzegorza Niziołka, w którym opisuje świat Kantora. Jeżeli sobie przypomnimy tamte niezwykłe happeningi, z których Kantor dopiero tworzył teatr, to mamy, szczególnie w Polsce, tradycje poszerzania granic teatru. To nie tylko sala. Kuratorzy zaprosili na przykład kolektywy, co także jest mocno zakorzenione w tradycji. Tegoroczną edycją pokazujemy, jak szerokie są granice gatunku, że w ramach dzisiejszych spektakli mieści się i koncert, i działania z obszaru sztuk wizualnych, a nawet wykład. Przykładowo w "(A)pollonii" Krzysztofa Warlikowskiego przez czterdzieści minut aktorka tłumaczy, dlaczego nie należy zabijać zwierząt i robi to znakomicie. Do tego słownika musimy jeszcze dodać remiks, czyli odczytanie na nowo starych scenariuszy, co odpowiada starożytnym palimpsestom, w których na stare tablice nanoszono nowe treści. O wszystkim, co nazywamy znakiem dzisiejszych czasów, historycy mogliby powiedzieć, że już kiedyś było. Z drugiej strony być może zgadza się, że stopień komplikacji współczesnego świata jest nieprawdopodobny, toteż musimy sięgać po coraz to nowsze narzędzia, żeby go opisać. Nie zgadzam się tylko z tym, że dawne narracje odchodzą w zapomnienie, one znajdują dla siebie także miejsce. Sam jestem tego dowodem, skoro zrobiłem spektakl w oparciu o ponad tysiąc stron "Lodu" Dukaja. Tradycja Tołstojowska wcale w tym zgiełku nie ginie.

Kolejnym festiwalowym hasłem jest kolektyw. Czy nie sądzi Pan, że kolektyw podważa w pewien sposób obowiązującą przez wieki koncepcję geniusza, z którą z kolei walczyły feministki, twierdząc, że tymi geniuszami zawsze okazywali się mężczyźni?

Odpowiem trochę nie wprost. Pamiętam, kiedy uczestniczyłem w improwizacjach teatralnych Teatru Ósmego Dnia. Widoczna wtedy była siła kolektywu, wszyscy uczestnicy bronili swojej podmiotowości. Feministki powiedziałyby, że udało się obalić mit tego potwornego, starotestamentowego Boga-Ojca. Mamy także przykład Kantora, totalitarnego wręcz twórcy, który ten mit ucieleśnia i który sam o sobie pisał, wprawdzie prowokacyjnie, że jest bliski zbrodniarzowi. To samo z Grotowskim. Z drugiej jednak strony, to bardzo dziwne, bo jeśli uważnie tę sprawę przeanalizujemy, to największe osiągnięcia w teatrze narodziły się dzięki stałym kolektywom. Za najlepszymi pracami Konrada Swinarskiego stał zespół, podobnie ma się rzecz z Jerzym Grzegorzewskim. Zespół czyta i wypracowuje pewne rozwiązania, a ktoś musi być spoiwem i wyłapywać różne rzeczy. W jednym przypadku będzie to robił tyranicznie, w drugim grupa w ogóle obędzie się bez stałego reżysera. Jest teatr magów, wielkich wizjonerów, którzy czasem bezwzględnie egzekwują swoją wizję, jest też demokracja w sztuce. Zdarza się, że mag dopuszcza się nadużyć, chociaż nie mnie o tym rozsądzać. Podstawowe pytanie powinno brzmieć: czy dzieło upoważnia do przedmiotowego traktowania człowieka, czy warto taką cenę płacić?

Warto?
Nie wiem. Nie płacę chyba aż tak wysokich cen. Sądzę jednak, że w systemach, które są mocniej osadzone w demokracji niż my, ludzie sobie na takie rzeczy nie pozwalają. Po drugie, po to przecież istnieją szkoły aktorskie, żeby to aktor swoim warsztatem osiągnął pożądany rezultat, a nie reżyser praktykami parapsychologicznymi, do których zresztą nie ma kompetencji.

Trzecie wielkie hasło festiwalu to "Rumunia". Co o niej wiemy?
Chyba niewiele. Mówiąc "Rumunia" od razu przypomina się nam Ceaușescu i rumuńskie wina. Mam wrażenie, że nasz stosunek do niej jest trochę lekceważący. Tymczasem to jest ojczyzna Eliadego i Ciorana, rumuńscy intelektualiści są mocno osadzeni w Europie. Spróbujemy pokazać jakiś wycinek tego świata, zobaczymy, jak oni radzą sobie z poradziecką spuścizną.

Konfrontacje wypracowały już pewne skojarzenie z teatrem rosyjskim. Gdzie w tym roku jest Rosja?
Jest cały czas we mnie. Pracuję teraz nad tekstami Wasilija Grossmana, a niedawno przeczytałem od nowa "Wojnę i pokój". Pożegnaliśmy Rosję na chwilę, ale myślę, że będziemy do niej wracać. Pewna formuła się wyczerpała. Troszkę zaniedbaliśmy zachodnią stronę i chcemy teraz się jej przyjrzeć. W przyszłym roku planujemy natomiast cykl spotkań, który będzie mówił o Rosji, której się boimy i o Rosji, która nas fascynuje.

Po rewolucji na Ukrainie i odwołaniu Roku Polskiego w Rosji nie za bardzo wiadomo tylko jak ją ugryźć. Jedni postulują całkowity bojkot wymiany kulturalnej, inni wyłuskiwanie tych zjawisk, które wspierają demokrację. Jak Pan to widzi, czy da się współpracować i nie popierać mocarstwowych zapędów?
Nie możemy na pewno sobie pozwolić na to, żeby zalęgła się w nas nienawiść, bo Rosja nie jest osobą Putina. Jest także bardzo złożona, z jednej strony słychać głos Władimira Sorokina, który jest mi bliski, z drugiej - proputinowskiego Iwana Wyrypajewa czy Nikołaja Koladę, czego zupełnie nie rozumiem. Kiedy widzę twarz Putina na ikonie, to to jest ta Rosja, której się boję, w której szaleńczy, metafizyczny żywioł splata się z władzą. Nie mamy na szczęście zakazu wzajemnych kontaktów i myślę, że ich nie utracimy. Wciąż jesteśmy na wschodzie i chciałbym zapraszać stamtąd ciekawych ludzi po to, aby wypracować mądry model kontaktów. Na pewno Rosji nie zaniedbamy.


Codziennie rano najświeższe informacje z Lublina i okolic na Twoją skrzynkę mailową.
Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski