Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Są z nami od pół roku. Co robią, jak żyją i o czym marzą uchodźczynie z Ukrainy?

Joanna Jastrzębska
Joanna Jastrzębska
Archiwum rodzinne/nadesłane
Miały swoje plany, marzenia i obowiązki, ale 24 lutego dostały najtrudniejszą lekcję w życiu. Dowiedziały się, że niczego nie można zaplanować i że nowe życie będą musiały zacząć w obcym kraju.

Nie jest znana dokładna liczba Ukrainek i Ukraińców, którzy schronili się w Lublinie przed wojną. Jak przyznaje urząd miasta, tylko od lutego do kwietnia zatrzymało się tu przejazdem ponad 1,2 mln osób, a około 138 tys. z nich spędziło w naszym mieście przynajmniej jedną noc. Aktualnych danych dotyczących liczby uchodźców w Lublinie nie ma, ponieważ wymaga to dodatkowych analiz, ale Unia Metropolii Polskich informowała, że w kulminacyjnym momencie przebywało u nas ponad 68 tys. uchodźców, co miało stanowić 17 proc. wszystkich mieszkańców.

Jedną spośród nowych ukraińskich mieszkanek Lublina jest Olesia Andronik. Jak mówi, nie czuje się lublinanką, ale miasto jej się podoba. Największą słabość ma do fontanny na placu Litewskim, bo bardzo podobna jest w jej rodzinnym mieście. Wyrzuty wody, muzyka i światła, które widzimy podczas wieczornych pokazów, dla niej są namiastką Ukrainy. U Olesi przed Lublinem był miesiąc w Koszalinie, w ośrodku dla uchodźców, a przed Koszalinem – Winnica w środkowej części Ukrainy. Przed 24 lutego Polski nie było ani w planach, ani w marzeniach, a jeśli się pojawiała, to jako jedna z opcji.

– W pierwsze dni wojny nie śledziłam za bardzo informacji. Dopiero z czasem zobaczyłam bomby kasetowe i to, co się działo w Mariupolu, i przestraszyłam się, bo uświadomiłam sobie, że to realna wojna. Wtedy nie było wiadomo, jak to się potoczy dalej i czy również mojego miasta nie spotka taki los. O Winnicy było głośno trochę ponad miesiąc temu, kiedy rakiety spadły na centrum miasta. To był tak naprawdę jedyny atak, miasto jest względnie bezpieczne. Ale mama opowiada mi często, jak widziała przelatującą rakietę. Zwraca na to uwagę, bo wydaje bardzo głośny dźwięk. Mówi, że ma wrażenie, jakby przelatywała nisko, dosłownie nad drzewami – wspomina Olesia.

Olesia od zawsze chciała być lekarką. Poszła na studia medyczne, bo czuje misję robienia dobra. Niedawno znalazła pracę w call center i najważniejsze jest dla niej, że nawet w tej pracy pomaga innym. Taki typ człowieka. Dlatego też bardzo prosi, żeby w artykule nie zabrakło podziękowań dla osób, które pomogły jej, czyli rodzinie Staśkiewiczów i Rodków. To dzięki tym ludziom przez pierwszy miesiąc w Lublinie miała nie tylko dach nad głową, ale też prawdziwe rodzinne ciepło. Do Polski trafiła 6 marca, a do Lublina w kwietniu. Jej główną motywacją przed przeprowadzką była możliwość ukończenia studiów lekarskich na Uniwersytecie Medycznym. Wypełniła potrzebne formalności, zdała egzaminy i dostała się na piąty rok studiów jako jedyna uchodźczyni. Przez miesiąc korzystała z pomocy rodziny Staśkiewiczów i Rodków, a teraz mieszka w akademiku uczelni. Znalazła pracę na infolinii, gdzie doradza ukraińsko- i rosyjskojęzycznym klientom w kwestiach bankowości.

– Dla mnie jest ważne, żeby nie tylko pracować, ale też przynosić pożytek społeczeństwu. W obecnej pracy również to robię, chociaż jako lekarka będę przynosiła go więcej – przyznaje Olesia. Jak jednak dodaje, wcale nie było łatwo znaleźć pracę. – Aplikowałam głównie do sklepów, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi. Nie wiem, może dlatego że jestem uchodźczynią, chociaż pisałam, że znam język polski na poziomie B2.

Zawody i rozczarowania

W związku z zaostrzeniem wojny od 12 marca uchodźczynie i uchodźcy poszukujący pracy mogli rejestrować się w pośredniaku. Do 24 sierpnia łącznie zrobiły to 793 osoby. Po pół roku od zaostrzenia wojny w Ukrainie w bazie Miejskiego Urzędu Pracy w Lublinie aktywnych było 446 osób uchodźczych. Większość z nich (400) to kobiety.

– Zgłaszające się do MUP w Lublinie osoby uciekające z terenu Ukrainy stanowią, pod względem społeczno-demograficznym, zbiorowość zdecydowanie odmienną od dotychczasowych klientów urzędu. Dominują w niej kobiety (90 proc. ogółu), a najliczniejsza grupa to osoby w wieku 35-44 lata (38 proc.). Są to osoby o różnorodnym wykształceniu i doświadczeniu zawodowym, jednak nie wszystkie posiadają dokumenty potwierdzające kwalifikacje i kompetencje (niemal 93 proc. z nich zawiera się w kategorii wykształcenia gimnazjalne/podstawowe i poniżej) – informuje Łukasz Syska z Referatu Promocji Usług i Analiz urzędu.

Urzędnicy jednak mają szerszą wiedzę o losach uchodźczyń i uchodźców w Lublinie – otrzymali zgłoszenia łącznie 2 969 przypadkach zatrudnienia takiej osoby. Najliczniejszą grupą są pracowniczki i pracownicy niesklasyfikowani wykonujący proste prace (314), wykonujący dorywcze prace proste (255), pakowaczki i pakowacze ręczni (223), magazynierki i magazynierzy (178) oraz pomocniczki i pomocnicy budowlani (105). W gronie najczęściej wybieranych zawodów jest także przetwórstwo owoców i warzyw, sprzedaż w branży spożywczej, murarstwo, pomoc kuchenna i sprzątanie.

Właśnie jako pomoc kuchenna przez miesiąc pracowała Oksana Repecka. Do Lublina przyjechała 4 kwietnia razem z dziewięcioletnią córką Katią. Wybrała to miasto, bo jej starszy syn od trzech lat studiuje dziennikarstwo na WSPiA, a dobrze mieć bliskiego człowieka na obcym terenie. Od dwóch miesięcy poza bliskimi ludźmi ma też czworonożnego przyjaciela, po którego specjalnie wyjeżdżała z Lublina. Kiedy opuszczała rodzinne miasto, nie pozwolili jej go zabrać Rosjanie. Wcześniej mieszkała w Mariupolu. Dziś jedynym, co jej pozostało ze znajdującego się tam mieszkania, jest filmik, na którym widać, jak płonie po uderzeniu rakiety. Jeśli wierzyć znakom, zmartwień powinno być mniej, bo teraz wynajmuje mieszkanie przy ul. Spokojnej, ale nadchodzący nowy rok szkolny jej córki nie zapowiada się pogodnie.

– Katia będzie chodziła teraz do czwartej klasy. Ale od września nie chce iść. Płacze i mówi, że nie chce. W szkole ukraińskiej wszędzie była najlepsza: lepiej od wszystkich czytała, lepiej liczyła. A tu nie nadąża. Źle czyta, nie do końca rozumie i czuje się „ostatnia” – przyznaje pani Oksana.

Oczkiem w głowie pani Oksany jest właśnie Katia, a oczkiem w głowie Katii jest taniec. Uprawia go od czterech lat i to jej ulubiona pasja. Mama zatroszczyła się dla niej o zajęcia, podczas których może dalej się rozwijać, ale Katii to nie wystarczyło i już trzy razy tańczyła dla przechodniów deptaka i Starego Miasta. Po przyjeździe do Lublina pani Oksana z Katią nie miały za dużo ubrań, ale miały najpiękniejsze stroje do tańca. To dlatego, że w dzień zaostrzenia wojny spakowały się na na wyjazd na zawody taneczne w Kijowie.

– Katii w Lublinie się bardzo podoba. Są wiewiórki, czyste powietrze. Mariupol był bardzo brudnym miastem. Znajdowały się tam duże zakłady produkcyjne, takie jak Azowstal, wokół dużo dymu. A w Lublinie czysto – mówi pani Oksana. Choć podczas rozmowy dużo się śmieje i prawie nie przestaje uśmiechać, nie wszystko w nowym życiu układa się tak jakby chciała. – Nie jest łatwo znaleźć mieszkanie. Ponieważ jesteśmy z uchodźczyniami, często nie ma też pracy. Nie mówisz po polsku, to nikt z tobą nie chce rozmawiać. Właściciele naszego mieszkania są bardzo w porządku, nie przychodzą, nie kontrolują, natomiast zawsze pytają, czy czegoś potrzebujemy. Mówię, że niczego, a oni nadal bardzo chcą pomóc i coś nam dać. A my jesteśmy przyzwyczajone do dbania o siebie – zapewnia pani Oksana.

W Ukrainie najpierw była konduktorką w pociągu, a później zastępczynią dyrektora szkoły ds. administracyjnych. W Polsce najpierw pracowała jako pomoc kuchenna, a później jako przetwórczyni owoców. O ile dostała zatrudnienie po dniu próbnym, który miał być dzień po naszym spotkaniu. Podczas pracy na kuchni znikała z domu na całe dnie, zmiany były 12-godzinne, co ją zaskoczyło, bo w Ukrainie pracuje się krócej. W rodzinnym mieście razem z koleżankami miała tradycję comiesięcznego wspólnego wychodzenia do sauny. W Lublinie nie była ani razu – nie dlatego, że nie wie, gdzie jest sauna, ale dlatego, że tutaj nie ma koleżanek.

– Ale to nic. Wszystko potrzebuje czasu – mówi.

Nawiązywanie więzi

O tym, że uchodźczyń i uchodźców z Ukrainy nie powinno się zostawić samym sobie już po zapewnieniu najważniejszych potrzeb bytowych, wiedzą osoby i instytucje angażujące się w pomoc. Wsparcia udzielali m.in. Lubelski Społeczny Komitet Pomocy Ukrainie i Centrum Wolontariatu, kładąc przy tym nacisk na integrację Ukrainek i Ukraińców z Polkami i Polakami.

– Staramy się robić działania integracyjne. Mamy za sobą kilka spotkań, na które zapraszamy zarówno rodziny polskie, jak i ukraińskie, żeby uchodźcy nie pozostawali w izolacji. Raz spotkanie miało charakter kulinarny, innym razem był koncert. Nie chcielibyśmy dopuścić do sytuacji, kiedy rodziny ukraińskie żyją na uboczu, ale żeby powstawały więzi towarzyskie. Nazywamy to partnerstwem rodzin i widzimy, że ma to sens – przyznaje ks. Mieczysław Puzewicz z Centrum Wolontariatu.

W ramach świadczonej pomocy jest nie tylko pomoc w zakwaterowaniu i znalezieniu pracy, ale także wsparcie psychologiczne. Zajmuje się tym Jerzy Brożyna, psychoterapeuta ze Lwowa. Na ten moment ma pod stałą opieką powyżej 60 osób.

– Uchodźcy chcieliby, żeby to się już skończyło i żeby być u siebie w domu, ale nie mogą tam wrócić. Albo wszystko jest zniszczone i nie ma do czego wracać, albo nadal nie jest bezpiecznie. To nie jest czas na dobre rozwiązania, ale człowiek potrzebuje coś robić, gdzieś biec. Właśnie tym często są spowodowane myśli o powrocie do Ukrainy. Pytam wtedy: ale dokąd pani chce wracać? Odpowiedź: do domu. Pytam dalej: dlaczego pani wyjechała? Odpowiedź: bo wojna. Pytam: co to znaczy? Że jest niebezpiecznie. Mówię wtedy, że wojna przecież się nie skończyła, słyszę: no tak. Więc pytam jeszcze raz: to dokąd pani wraca? I często na to już nie ma odpowiedzi – przyznaje.

Wśród problemów, z którymi zgłaszają się do niego uchodźczynie, są także sprawy rodzicielskie i trudności wychowawcze robiące się poważniejsze niż bywały w Ukrainie. Wpływa na to również brak dotychczasowej pomocy, którą stanowili mężowie, dziś walczący na froncie. Ale słyszy też o wielu innych.

– Nie wszyscy rozumieją, że dla tych osób bycie na uchodźstwie jest już sytuacją stresową. Zawsze jest jakieś ograniczenie, jeśli chodzi o to, z jak dużym stresem może sobie poradzić jeden człowiek. A podjęcie pracy to dodatkowy stres, bo często jest to zupełnie inny zawód niż wykonywany dotychczas – podkreśla Brożyna. – Znam panią fryzjerkę, znalazła pracę od ręki. Ale są też osoby, dla których nie ma miejsca w zawodzie wykonywanym w Ukrainie i robią coś poniżej ich kwalifikacji. Rozmawiałem z panią, która przed wojną zajmowała się projektowaniem wyrobów ze skóry, ale w Lublinie musiała zatrudnić się jako szwaczka. To dla niej trudne, należy do osób bardzo ambitnych. Cieszy się, że ma pracę, ale jak przypomni sobie, co miała tam… W każdym jest nadzieja na to, że uda się wrócić do starego życia. Ale jego już nie ma – dodaje.

Pani Oksana przyznaje, że minęła początkowa euforia związana ze znalezieniem się z daleka od niebezpieczeństwa i rozpoczęcia nowego rozdziału, a zaczęło się prawdziwe życie. O czym marzy?

– Żeby Mariupol został uwolniony i żeby ruscy poszli sobie z naszej ziemi. To jest chyba największe marzenie na ten moment. Po prostu żeby Rosjan tam w ogóle nie było.

Olesia jeszcze nie wie, jak długo zostanie w Lublinie, bo od pół roku wie, że nie ma sensu niczego planować. Ale w jednej kwestii nie najmniejszych wątpliwości.

– Marzę o zwycięstwie Ukrainy i narodu ukraińskiego. I pokoju dla nas wszystkich, dla całego świata – mówi.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski