Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Chłopaki ze Śródmieścia, piękna babka i kinomanka zwana Dychą

Marcin Jaszak
Od prawej Ryszard i Bożena z przyjaciółmi. Lublin - błonia pod Zamkiem. 1975 rok
Od prawej Ryszard i Bożena z przyjaciółmi. Lublin - błonia pod Zamkiem. 1975 rok Archiwum Ryszarda Witkowskiego
Władysław zajmował się propagandą, Anna udawała Ukrainkę, a Rysiek niemowę. Ryszard Witkowski opowiada o lwowskich korzeniach, niemieckim browarze, czapniku, fryzjerze, rozpaczającym Żydzie oraz o Synu Barona.

Stara mapa Lwowa jeszcze w języku polskim i zaznaczone miejsca w samym centrum. Jakieś kamienice, które były własnością rodziny?
Tego nie wiem, bo zaznaczała to moja mama Janina, albo babcia. We Lwowie mieszkała rodzina mojej mamy. Dziadek Władysław i babcia Anna Kruszelniccy z dziećmi. Babcia była z domu Dohaniuk. A te zaznaczenia zupełnie nie wiem po co są, bo Kruszelniccy mieszkali w dzielnicy Mały Skniłuwek pod numerem 150. Tam mieli duży dom i sad. Jak pan widzi, to było na obrzeżach Lwowa, więc nie wiem dlaczego zaznaczone są miejsca w centrum. Może wcześniej mieszkali tam pradziad-kowie ze strony taty - Jan i Julia z Żuryłłów. Prawdopodobnie sprzedali mieszkanie w centrum i przeprowadzili się na obrzeża, ale o nich wiem niewiele.

Tu chyba jest coś napisane o Lwowie. Czyje to wspomnienia?
To nie wspomnienia, tylko podanie o odszkodowanie za dom we Lwowie, które pisała moja mama. Opisuje w tym podaniu dom: "...wyjaśniam, że Julia Kruszelnicka, matka mojego ojca Władysława, a moja babcia, mieszkała we Lwowie w dzielnicy Mały Skniłuwek. Była hipotecznie właścicielką domu mieszkalnego wraz z sadem i dużym ogrodem. Trudno mi po latach określić wielkość działki. Pamiętam, że dom był duży i solidny, na fundamencie i na zewnątrz szalowany. Składał się z dwóch izb, kuchni i sieni oraz dużej werandy. I sad był duży. Ja mieszkałam wraz z rodzicami w tym domu do 1943 roku. Później wyjechaliśmy do Lublina..."

Wyjechaliśmy? Chyba raczej musieli uciekać.
Tak. Jak pan widzi, mama pisała to w 1990 roku. Wtedy jeszcze się nie mówiło zbyt głośno o rzezi wołyńskiej. Może bezpośrednio ich nie dotknęła, ale uciekać musieli. Mama opowiadała mi, że babcia bardzo dobrze żyła z Ukrainkami, poza tym doskonale znała język ukraiński i dzięki temu wraz z dziećmi uniknęła śmierci.

Czyli jednak nie było tak bezpiecznie.
Babcię złapali banderowcy i oczywiście zapytali o narodowość. Odpowiedziała, że jest Ukrainką. Musiała mówić w tym języku pacierz i wymieniać jakichś ówczesnych pisarzy i patriarchów ukraińskich. Udało im się, choć wujek Ryszard, młodszy brat mojej mamy, musiał udawać niemowę, a mama, jak wspominała, ze strachu się posikała. Była dzieckiem - miała wtedy jakieś dwanaście lat.

Nic Pan nie mówi o dziadku Władysławie. Już wtedy nie żył?
Dziadek wyjechał wcześniej do Lublina. Musieli tak zrobić ze względów bezpieczeństwa. Dziadek był zaangażowany działalność konspiracyjną. Prawdopodobnie zajmował się kolportażem i sprawami propagandy na terenie Lwowa. Z opowieści mamy wiem, że w domu były wiecznie jakieś ulotki i pisma w dużych nakładach. Pracował w firmie samochodowej, więc miał ułatwione zadanie. Babcia z kolei opowiadała, że w tamtym czasie w ich domu bywał Tadeusz Bór-Komorowski. Zamykali się z dziadkiem w pokoju i długo dyskutowali. Babcia wspominała go jako bardzo kulturalnego i przyjaznego człowieka, oczywiście też przystojnego i eleganckiego. Z tego co wiem, babcia bardzo wspierała dziadka w jego działaniach konspiracyjnych. A tu mam portrety babci i dziadka z 1929 roku. Muszę je oprawić i powiesić w pokoju.
Eleganccy, młodzi i piękni.
Babcia była piękną kobietą. Co do jej urody, to kiedyś pomagała jakimś więźniom, przynosiła im jedzenie. Niestety, Niemcy ją złapali i skończyłoby się to dla niej źle, ale ich dowódca powiedział, że jest tak piękna jak Niemki i dlatego ją wypuszczą. Nie mam wielu zdjęć i dokumentów z tamtego okresu, ponieważ dziadek zmarł bardzo szybko i babcia związała się z mężczyzną, który był bardzo zazdrosny. Jak wiem, spalił większość zdjęć dziadka.

Ale najpierw Kruszelniccy przyjechali do Lublina.
Jak mówiłem, dziadek przyjechał wcześniej i zatrudnił się na kolei. Pracował jako urzędnik w głównej parowozowni. Później dojechała tu babcia z dziećmi i Kruszelniccy kupili dom przy ulicy Pięknej.

To nie było tak źle, skoro kupili dom.
Byli zamożni i widocznie coś im się udało przywieźć z lwowskiego majątku. Na Pięknej długo nie pomieszkali, bo dziadek zmarł w 1948 roku. Tak w skrócie przedstawia się ich historia. Myślę, że z czasem się jeszcze czegoś dowiem, bo mój syn Paweł wciąż mnie dopinguje do tych poszukiwań.

To rodzina mamy. A tata?
O nim wiem jeszcze mniej. Miał na imię Edward i zmarł bardzo wcześnie. Miałem wtedy dwanaście lat. Tata urodził się w 1928 roku i pochodził ze wsi Udrycze. Dziadkowie mieli tam gospodarstwo rolne i tyle wiem. Pod koniec listopada 1942 roku hitlerowcy otoczyli całą wieś i rozpoczęło się wywożenie na roboty do Niemiec. Żołnierze wypędzili mieszkańców na tak zwany plac zborny przy Domu Ludowym. Tam przeprowadzano selekcję. Zgromadzonych podzielono na dwie grupy. Większość mieszkańców trafiła do obozów przejściowych w Zamościu i Zwierzyńcu, resztę pozostawiono na wsi, gdzie byli wykorzystywani jako tania siła robocza u osiedlonych tam kolonistów niemieckich z Jugosławii i Rumunii. Babcia i dziadek zostali w drugiej grupie, a ich wszystkie dzieci: Rysiek, Janek, Edward, Henryka i Bogusława zostały wywiezione na roboty. Tata trafił gdzieś do pracy w browarze wspólnie z wujkiem Jankiem, jego starszym bratem. Jak czytałem, wysiedlenie Udrycz było jednym z elementów szeroko zakrojonej akcji pozbywania się ludności polskiej z obszarów dawnego powiatu zamojskiego, toma-szowskiego, hrubieszowskiego i biłgorajskiego. Akcja objęła około 110 tysięcy Polaków, w tym blisko 30 tysięcy dzieci. To właśnie te Dzieci Zamojszczyzny.

Widzę na fotografii, że mieli w Niemczech całkiem dobre warunki.
Tata opowiadał, że pracodawca był wymagający, ale dbał o nich. Kiedy pracowali dobrze, wtedy równie dobrze byli traktowani. Po wyzwoleniu tata wraca do Polski. Zatrzymuje się na jakiś czas w Udryczach, ale zaraz po tym przyjeżdża do Lublina. Tu poznaje moją mamę i w 1951 roku biorą ślub.

I w pewnym monecie przychodzi na świat Ryszard. Ta postać na koniku to pan?
O tak! To był w tamtym czasie najbardziej znany fotograf i motyw zdjęciowy przy ulicy Królewskiej. Jak ktoś miał zdjęcie na koniku, to znaczyło, że jest z Lublina.

Pan dorastał tu, w centrum?
Spędziłem całe dzieciństwo na Krakowskim Przedmieściu. Mieszkaliśmy w kamienicy numer 28. Najpierw trzy rodziny mieszkały w trzech pokojach, później mamie udało się załatwić, żeby w mieszkaniu była tylko nasza rodzina. Dzieciństwo wspominam bardzo dobrze. Plac Litewski, Ogród Saski, Zamek, a później park Ludowy i samolot, to były moje ulubione miejsca. Uczyłem się w szkole numer 24. Babcia często przychodziła i odprowadzała mnie do szkoły, a po drodze zachodziliśmy do piekarni na rogu Świętoduskiej i Krakowskiego.
Czyli chłopak ze Śródmieścia?
Powiem tak: kocham tę dzielnicę i gdybym miał robić sobie tatuaż, to na plecach napisałbym sobie cyrylicą "Śródmieście". Widzi pan? Mam zdjęcie ze szkoły. Ostatnia klasa. Wspominam tych chłopaków, choć większość powyjeżdżała albo po-umierała. Tu stoi Franek Wąsala, nadal go spotykam na Krakowskim, tu Rysiek Kłyś, który umarł jakieś piętnaście lat temu. Krzysio Nestorowicz, Krzysio Kaczanowski... Kaczanowski był piłkarzem Lublinianki, ale zginął w jakiejś rodzinnej awanturze. Jatka podobno była w jego mieszkaniu ogromna. Wielu kolegów ze starej gwardii poumierało przez alkohol, część siedziała i takie były ich losy, ale zawsze ich szanowałem i poważałem.

Panu się udało?
Wychowywałem się na tej dzielnicy i starałem się trzymać fason. Tata zginął, kiedy miałem dwanaście lat, więc dorabiałem, pomagając sąsiadom, żeby wspomóc mamę. Choć bywało różnie. Zdarzały się bójki i jakieś wyskoki, ale w wieku siedemnastu lat spotkałem Bożenkę, moją przy-szłą żonę i wolałem spędzać czas z nią niż z kolegami. Nie powiem jednak, że byłem święty. Też miałem problemy z alkoholem i gdyby nie żona, mógłbym skończyć jak większość moich kolegów. Na szczęście od czternastu lat nie piję i jestem szczęśliwy. Powiem panu jeszcze ciekawostkę. Każdy z tej dzielnicy ma awersję do policji i Straży Miejskiej. Nie podajemy im ręki, nie wpuszczamy do domu, no chyba że z nakazem. Choć to naleciałość z tamtych czasów, to jednak funkcjonuje do tej pory.

Wspominał Pan o piekarni, a jakie były inne sklepy czy zakłady na Krakowskim?
Pamiętam pana Kazimierza, czapnika z Zamojskiej, który do tej pory ma zakład. Tak samo fryzjer przy Królewskiej, albo najbardziej znany zakład fryzjerski przy Kościuszki. Nie zapomnę też zegarmistrza - pana Ignaszewskiego. Przyjeżdżał zawsze motocyklem, który stawiał przed wejściem do zakładu. Obok zegarmistrza było biuro pisania podań pana Cegielmana. Był Żydem i na początku lat sześćdziesiątych wysiedlili go do Izraela. Pamiętam, jak rozpaczał przed wyjazdem. To wszystko się pamięta i powiem panu, kiedy tak dziś patrzę na te ulice, to Zamojska prawie wcale się nie zmieniła od tamtego czasu. Tam nadal panuje klimat PRL-u. Ta ulica stanęła w miejscu. Nie zapomnę też wypraw do kina Ratusz, Staromiejskiego czy Wyzwolenia. W kinie Ratusz zawsze siedziała Dycha.

Dycha?
Dorosła kobieta, która na każdym seansie zajmowała miejsce numer dziesięć. Nikt nie mógł tam usiąść. Taka barwna postać z tamtego okresu. Równie znaną postacią był Syn Barona z ulicy Staszica. Po prostu pijaczek, który zaczepiał wszystkich i rozmawiał, ale był niegroźny.

Cóż to za fotografia? To Pan?!
Tak. To z czasów, kiedy byłem w wojsku w Kołobrzegu. Ważyłem osiemdziesiąt kilo i w wojsku miałem własną siłownię. Zresztą, ćwiczyłem już wcześniej. W tamtych czasach nie było żadnych "wspomagaczy" i takie wyniki osiągnąłem jedynie ćwiczeniami.

Nadal Pan mieszka w centrum?
Nie. Po ślubie wyprowadziliśmy się stąd z żoną. Została mama, ale w końcu ją eksmitowali. Znalazł się właściciel kamienicy i szybko postarał się o eksmisję wszystkich mieszkańców. Pomagał mu w tym ówczesny administrator kamienicy numer 28. Powiedział wtedy mojej mamie: - Pani Witkowska, słabi ludzie będą ginąć, a tylko mocni zostaną. I miał rację. Wystarczy tylko rozejrzeć się wokół.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski