18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Elżbieta Kołodziej-Wnuk o historii swojej rodziny (ZDJĘCIA)

Ewa Czerwińska
Niedziela na Wesołej. Oprócz dzieciarni Elżbieta w wózku. Rok 1959
Niedziela na Wesołej. Oprócz dzieciarni Elżbieta w wózku. Rok 1959 archiwum Elżbiety Kołodziej-Wnuk
Z Elżbietą Kołodziej-Wnuk o Kołodziejach z Sulmic, wojennej Zamojszczyźnie, Olku z partyzantki i pistoletach w piecu, budowaniu rodzinnego gniazda na Wesołej, kogucikach na patyku od dziadka Jana i babci Józi z charakterem, rozmawia Ewa Czerwińska.

Skąd pochodzą Kołodzieje?
Największe wrażenie zrobiła na mnie historia dziadka Jana Kołodzieja. Był chłopem, ale niezwykłym. W aktach gminy Skierbieszów figuruje jako mieszkaniec wsi Sulmice i właściciel młyna. Ale nie ma tam mowy o tym, że przed pierwszą wojną Jan Kołodziej sprowadził z Anglii olejarnię - maszynę do tłoczenia oleju z różnych ziaren, która służyła do produkcji tłuszczu dla okolicznych gospodarzy.

Mam stary akt notarialny z 1928 roku, w którym rodzina Kołodziejów dzieli majątek po rodzicach. Jest tam mowa o Michale, bracie Jana, który wyemigrował do Ameryki. Bracia dzielą się sprawiedliwie, a ci z rodzeństwa, którzy nie dostają majątku, mają pozostać pod opieką Jana i Michała.

Wiadomo coś więcej o Michale - emigrancie?
Pozostało tylko kilka listów. Wyjechał za chlebem, jak wielu Polaków wówczas. Pisał listy do Sulmic, ale w końcu ta korespondencja się urwała. Nie wiem nic o jego potomkach ani ich losach. Natomiast olejarnia dziadka Jana świetnie prosperowała. Mój tata opowiadał, jak to - zwłaszcza przed świętami - ustawiały się na wszystkich dojazdowych dróżkach do domu dziadków na obrzeżach wsi kolejki furmanek. Domem zajmowała się babcia Karolina z domu Tracz. Dziadek Jan, rocznik 1875, urodził się w Sulmicach, a zmarł w styczniu 1967 roku. Został wcielony do armii carskiej, prawdopodobnie do XIII połtawskiego pułku piechoty, bo do niej wcielali mężczyzn z tej gminy, został ranny, kurował się w szpitalu w Tule. Opowiadał, że na jednym z balów w Moskwie grał na skrzypcach w kapeli. Historia zatoczyła koło. W latach 80. w tej samej moskiewskiej auli koncertował, jako student, mój brat Tomek. Grał na altówce. W Warszawie skończył Akademię Muzyczną, a w Stanach studiował dodatkowo grę na skrzypcach. Dziadek - wracam do niego jeszcze - wojował również na frontach pierwszej wojny i wtedy dostał wiadomość, że jego gospodarstwo uległo spaleniu i z tego ponoć powodu, ze zgryzoty zmarła jego żona, zostawiwszy kilkoro małych dzieci. Zaopiekowała się nimi rodzona siostra Amelii Karolina. Późniejsza żona dziadka.

Kiedy wrócił do domu?
W 1917 roku. Ale wracał dość długo, bo po drodze pracował, chcąc zarobić na odbudowę gospodarstwa. Wynajmował się do robót ciesielskich. Jak mówi wieść rodzinna - przyjechał z rękawem złotych rublówek. Ale ekonomia lubi zakręty i dziadek, zresztą nie tylko on, zamienił złote monety na papierowe banknoty.

Nasłuchałam się o papierkach bez wartości z powodu reformy Grabskiego. Nie trzeba było trzymać złota?
Ano, dziadek nabrał się jak wielu innych. I teraz mam ten cały plik dziadkowy w domowym lamusie. O, proszę! Los bywa przewrotny. Ale ważne, jak my do takiego wydarzenia podchodzimy. Czy sobie umiemy poradzić z problemem, podźwignąć się. Dziadek potrafił i tak też wychował swoje dzieci, między innymi mojego ojca Aleksandra, w rodzinnych stronach nazywanego Mieczysławem. Druga wojna światowa również spaliła dziadkowi gospodarstwo. Ta sama olejarnia była dwukrotnie odbudowywana.

Silni ludzie.
Tacy byli również ich sąsiedzi ze wsi Sulmice. Duży hart ducha. Patriotyzm.

A co dzieje się w Sulmicach i rodzinie dziadka w czasie drugiej wojny światowej?
Wiadomo: Zamojszczyzna. Pacyfikacje. Strach. Ludzie uciekają przed wrogiem. W 1942 roku przybyły do Sulmic 22 rodziny niemieckich osadników. Prawdopodobnie jeden z nich doniósł o arsenale broni we wsi. Druga wersja zdarzeń mówi, że dokonał tego miejscowy szpicel Kiryłko. Kilku mieszkańców poległo w walce. Kiedy wybuchła wojna mój ojciec miał 14 lat. Mimo młodego wieku należał do AK, potem BCh. Miał zdolności techniczne, praktykę przy maszynie w olejarni, dlatego dziadek postanowił, że pośle syna do pracy w niemieckim majątku, w zakładzie mechanicznym prowadzonym przez Niemca. W Orłowie Murowanym. Warsztat znajdował się sześć kilometrów od domu. Ale nie to było atutem dla dziadka. Prawdziwy powód zatrudnienia był taki, że ojciec w tym warsztacie, mając wszystkie potrzebne narzędzia, reperował broń partyzantom. Ta praca umożliwiała mu swobodne przemieszczanie, dzięki temu mógł przenosić meldunki i nawet korzystać z roweru, na co zachowały się zezwolenia. Dziadek i jego brat również należeli do partyzantki. Często zdarzało się - zima nie zima - że Kołodzieje spali w stogach siana na polu, żeby nie wpaść w łapy Niemców. Spali na mrozie. W 1943 roku ojciec nabawił się ropnego zapalenia, z którego ledwo wyleczyli go w szpitalu. W tamtych czasach brał udział w akcjach zbrojnych między innymi w miejscowości Huszka, Bereś… Udała się partyzantom akcja pojmania esesmana Kusla.

Świadkowie wojennych zdarzeń często nie chcą opowiadać o nich, bo to trauma. Ojciec opowiadał?
Nie lubił się zwierzać. Bardzo rzadko opowiadał o swoich przeżyciach. Ale zwierzył się kiedyś, że najtrudniejszym wydarzeniem dla niego było wykonanie wyroku śmierci. Raz w życiu. Zostało jako wielka trauma. Opowiedział nam o tym, mojemu bratu Tomkowi i mnie, kiedy już był w starszym wieku. Ale też w tej trudnej rodzinnej historii zdarzały się momenty dość humorystyczne. Kiedyś ojciec schował w piecu broń, a babcia w nieświadomości upiekła tego dnia chleb. Na szczęście nie było tam granatów, bo by całe gospodarstwo wyleciało w powietrze. Natomiast pistolety całkiem się upiekły. Czasem myślę, że w dziejach rodziny musieli kiedyś zaplątać się jacyś Tatarzy, bo mamy szerokie policzki z wystającymi kośćmi policzkowymi. Mieszała się krew i tego faktu się w rodzinie nie wyrzekamy.

Jakie były losy ojca po wojnie?
Skończył historię na KUL, ale nie mógł pracować, bo co to tam taka katolicka historia! Więc był robotnikiem w FSC, potem pracował jako nauczyciel w Szkole Podstawowej nr 1. Ale nie uczył historii, tylko zajęć technicznych. Po wypadku, kiedy postradał część palców jednej ręki, zbuntował się. Przecież miał dyplom uniwersytetu! I złożył podanie o możliwość nauczania historii. Wtedy władze oświatowe powiedziały: Owszem, ale jak pan skończy WUML. Ta szkoła miała go naprostować ideologicznie.

Co ojciec na to?
Jeśli mam się uczyć, to dlaczego nie - powiedział. Im się zdawało, że się nawrócił. Podziwiam go, umiał sobie z tym tematem poradzić. Przecież taki "naprostowany" właściwie mógł uczyć ulubionego przedmiotu. W 1954 roku moi rodzice - Aleksander i Janina - wymienili swoje zdjęcia. Po dwóch latach wzięli ślub. Ojciec opiekował się mamą przez prawie dziesięć lat przed jej śmiercią. Z wyjątkową czułością i poświęceniem. Miała Alzheimera. Dopóki nie straciła świadomości często powtarzała: Olek, kocham cię. Za to podziwiam mojego ojca, że potrafił dźwigać te trudności. Dla wielu był przykładem, że można udźwignąć sytuację, kiedy choroba odbiera najbliższej osobie wszystko. Myślę, że zawdzięcza to wychowaniu, atmosferze rodzinnego domu, która kształtowały hart ducha. Mój najstarszy brat zmarł jako malutkie dziecko - to doświadczenie moich rodziców również ich umocniło.

Gdzie jest Pani gniazdo rodzinne?
Dom przy ulicy Wesołej na Rusałce. Dziadkowie Chróścikowie kupili tam parcelę. Budowa zaczęła się w latach 1958-59. Trwała długo, bo wciąż brakowało pieniędzy. W jakiś sposób, jako dziecko, uczestniczyłam w tej budowie. Raz, jak opowiadała babcia, zawisłam na desce nad dołem z wapnem. Opiekował się mną wtedy wujek Jasio, niewiele starszy. Może dlatego wybrałam kierunek studiów: budownictwo. Kiedy już dom wyrósł, miasto ogłosiło, że na tym terenie będzie park Rusałka. Ludzie z czynszówek dostaną mieszkania, a my złotówkę na metr. Dlatego dziadkowie i rodzice nigdy nie otynkowali domu. Jakiś instynkt zachowawczy podpowiadał, że nie warto inwestować w coś, co jest niepewne. Ale park nie powstał. Na dole tego domu mieszkali dziadkowie, na górze moi rodzice. Dobrze mieć takie gniazdo. Mój brat Tomasz, podobnie jak nasz stryjeczny dziadek Michał, również emigrował do Stanów, jako muzyk. Grał tam w orkiestrze. Ożenił się z koleżanką z orkiestry Sue. I został za wielką wodą aż do śmierci. Na Wesołą nigdy już nie wróci. Zmarł w 2008 roku.

A jacy byli dziadkowie z linii mamy?
Józia i Jan Chróścikowie. Prawi i pracowici ludzie. Rodzice babci, która pochodziła z Brzezin niedaleko Bogdanki, zmarli, kiedy zostali: brat Józef, lat 17, Józia, lat 7 i to ona zaopiekowała się młodszym braciszkiem Stasiem. Ze Stasiem kochali się obydwoje do śmierci bardzo. Babcia Józia była konkretna. Silna. Życie ją wiele nauczyło. Miłość i ciepła atmosfera tworzyły atmosferę domu na Wesołej. Dziadkom również wiele zawdzięczam Kiedy dziadek wracał do domu zawsze miał dla nas jakieś prezenty - jakieś lizaki, koguciki na patyku… A babcia Józia nauczyła mnie gotować. Już w wieku siedmiu lat potrafiłam zrobić obiad i posprzątać. Ślub cywilny brałam w kimonie. Uparłam się, bo pasowało do moich rysów. Trochę się bałam, jak zareaguje mój mąż Marian. A babcia na to: Jak mu się nie spodoba, to nie musi się żenić!

No i spodobało się mężowi?
Marian przyjął moją ślubną kreację ze stoickim spokojem. Jak przystało na filozofa.

Babcia Józia miała charakter.
Owszem. A dziadek Chróścik był bardzo sympatyczny. I babcia, i dziadek pochodzili z biednych rodzin, więc nie bali się pracy. Ten Stasio, którym opiekowała się babcia, został w dorosłym życiu przedsiębiorcą, finansowo najlepiej mu się wiodło, mimo że przecież wychowywał się bez rodziców.

Jakie wartości dał Pani rodzinny dom?
Przede wszystkim pracowitość. I również dużo miłości, poczucie obowiązku, sumienność i patriotyzm. Moim i brata obowiązkiem było sprzątanie ulicy przed domem, odrzucanie śniegu. Pomagaliśmy przy paleniu w piecu ogrzewającym dom, zrzucaliśmy do piwnicy węgiel… Ilekroć wchodziłam na posesję, ogarniało mnie poczucie absolutnego bezpieczeństwa. Wiedziałam, że mogę mieć zaufanie do moich najbliższych. Że oni nigdy mnie nie zawiodą.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski