Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Hieronim – cała moja miłość odeszła z nim (ZDJĘCIA)

Agnieszka Kasperska
Rok 1938. To zdjęcie zostało wykonane zaraz po ślubie Marii i Hieronima
Rok 1938. To zdjęcie zostało wykonane zaraz po ślubie Marii i Hieronima archiwum prywatne
Maria Czajkowska wciąż nie może zapomnieć o śmierci swojego ukochanego męża Hieronima. Mimo że od zbrodni katyńskiej minęło już ponad 70 lat, nadal wspomina wojnę, która zabrała jej ukochanego. Po jego śmierci nie szukała już nowej miłości, ciągle nosi obrączkę i całuje listy wysyłane przez męża z Charkowa. Jedyną odskocznią od bardzo trudnej rzeczywistości było dla niej malowanie obrazów, które zdobią dziś ściany małego mieszkanka pani Marii.

W ubiegłą niedzielę skończyła Pani 95 lat. Proszę przyjąć nasze gratulacje.
Dziękuję. Uroczystość była bardzo piękna. Przyszła do mnie ukochana sąsiadka, koleżanki i młodzież z ONR-u, która zaczęła mnie odwiedzać, gdy dowiedzieli się, kim był mój mąż. Wcześniej byłam bardzo samotna.

Wychodzi Pani na dwór?
Już nie. Żyję w czterech ścianach, otoczona przez obrazy i zdjęcia ukochanego męża. Heronim był moją jedyną miłością. Gdy zabili go Sowieci nie chciałam już nikogo innego. Tylko on był mi pisany.

Opowie mi Pani o nim?
Spóbuję, chociaż w moim wieku niewiele się już pamięta ze starych czasów. Mieszkałam z rodzicami w Antonówce. Tata, Mikołaj Łoziński, był kierownikiem stacji kolejki wąskotorowej, a mamusia, Lidia, była najcudowniejszą gospodynią domową. Miałam, już nieżyjącą dziś, siostrę, która była dwa lata młodsza ode mnie. Był też brat, dziś stary schorowany człowiek, z którym nie mam prawie kontaktu.

Piękne to były czasy?
Bardzo piękne i bardzo szczęśliwe. Często wracam myślą do tych beztroskich dni. Gdy myślę o nich słyszę taką piosenkę: „Antonówka, małe miasteczko kresowe. W pięknej okolicy dziewczynki morowe. Każda okiem błyska, z daleka czy bliska. Każda życiem wre muzykanta, muzykanta chce”. To był przedwojenny szlagier, wykonywany w moim mieście przez wielu muzykantów i przez orkiestrę, która grała na potańcówkach.

To na nich poznała Pani przyszłego męża?
Nie. Wstyd powiedzieć, ale poznaliśmy się na ulicy. Mieszkaliśmy w sąsiednich miejscowościach. Hieronim często przejeżdżał przez moją Antonówkę i podczas jednego z takich przejazdów mnie zobaczył. To było tak. Byłam najmniejsza z wszystkich koleżanek. Spotykałyśmy się często koło naszego domu i rozmawiałyśmy.O czym? Już dokładnie nie pamiętam. Ot, jakieś takie babskie ploteczki.Podczas jednego z takich dziewczęcych spotkań zobaczyłam wysokiego i bardzo przystojnego młodzieńca. Nawet do głowy by mi wtedy nie przyszło, że taki elegancki mężczyzna zwróci na mnie uwagę. Był 1937 rok, a on właśnie wtedy mnie sobie upatrzył. To chyba nazywa się właśnie miłością od pierwszego wejrzenia. Często pytałam go:

– Po co ci taka mała i nie najpiękniejsza narzeczona? A on się wtedy na mnie obrażał. To były jedyne momenty, kiedy był na mnie zły i podnosił głos. Krzyczał: – Masz nigdy tak nie mówić! Jesteś najpiękniesza! Wybrałem Ciebie, bo jesteś najlepsza!

A potem był ślub?
Był. Wspaniały. I bardzo krótkie szczęście. Ja skończyłam szkołę zawodową. Kształciłam się w kierunku pisania na maszynie. Hieronim ukończył seminarium nauczycielskie w Lubawie. Był nauczycielem. Od 1937 pracował jako kierownik szkoły powszechnej w Kopaczówce na Wołyniu. Przeprowadziliśmy się tam razem.Mieliśmy piękny i zupełnie nowy dom. Mieliśmy dwa pokoje. W sypialni dwa wielkie złączone łóżka przykryte kapą – naszym prezentem ślubnym.Było bajkowo. Do tego pokoik gościnny. Widna kuchnia. Były też komóreczki. Wszystko czyste, pobielane.

Mieliście też plany i marzenia.
Chcieliśmy mieć dużo dzieci.Kilku chłopców i dziewczynkę. Rok po ślubie, w czerwcu 1939 roku urodziłam synka Tolka, ale zmarł nam po kilku godzinach. Innych dzieci już nie było. Hieronim skończył dywizyjny kurs pchorążych rezerwy i poszedł na wojnę.

Bała się Pani o niego?
Okropnie. Chociaż wiadomości o jego losie przyszły bardzo szybko. Już na początku listopada 1939 znajomi przysłali mi kartkę z informacją, że Hirek jest internowany do RosjiSowieckiej. Potem było jeszcze kilka kartek od Hirka. Wtedy miasto ich nadania – Kozielsk, nie budziło takiej grozy, jak dzisiaj.

Co pisał?
Proszę posłuchać: „Moja Najdroższa, Najukochańsza Muleńko! 14 stycznia otrzymałem Twój drugi Kochany list, ale dopiero teraz (list datowany jest na 6 lutego) miałem możliwość napisania do Ciebie i to tylko na karcie. Maluczko! ja na listy od Ciebie czekam jak na zbawienie, a muszę czekać aż miesiąc niedobra moja Maluczko. Obecnie Muleczko żyję tylko wspomnianiami o przeszłości. Bujam w myślach z Mulką po Antonówce, Kopaczówce, wożę Cię na rowerze. Kiedy znów będziemy szczęśliwi?”. A dalej to już takie bardzo prywatne myśli. Nie przeczytam ich, bo są tylko dla mnie (przed odłożeniem kartki pani Maria czule ją całuje).

Dlaczego całuje Pani ten list?
Bo to ostatnia pamiątka po mężu. Następnych listów już nie było. Gdybym wiedziała, że moje listy do niego dochodzą i są dla niego taką radością, pisałabym codziennie. Ale nie wiedziałam. Robiłam to co zawsze się robiło i co wydawało się naturalne – przed napisaniem kolejnego listu czekałam na odpowiedź. Zupełnie byłam nieprzygotowana do tych wojennych czasów. Zupełnie ich nie rozumiałam. A potem musiałam przez chwilę zająć się tylko sobą. Ukraińcy wygonili mnie z domu w Kopaczówce. Miałam dosłownie kilka chwil na spakowanie w węzełek najpotrzebniejszych rzeczy. Chwyciłam właściwie tylko kilka pamiątek. Uciekłam do rodzinnej Antonówki.

W niej rzezi wołyńskiej nie było?
Była. To było straszne i nieprawdopodobne zarazem. Widziałam, jak sąsiedzi zabijali sąsiadów. Nie wiem dlaczego, ale z nami obeszli się nieco łagodniej. Po prostu wypędzili mnie z rodzicami z naszego domu. Dali nam pół godziny na zabranie rzeczy. Z innymi Polakami musieliśmy praktycznie bez majątku wsiąść do pociągu i wyjechać. Niektórym ludziom udało się zabrać więcej przedmiotów. Byli tacy, co mieli nawet meble. My zdążyliśmy zabrać tylko po jednym większym pakunku z ubraniami, dokumentami, jedzeniem. I w drogę. Każda rodzina miała swój wagon w okropnie długim pociągu. Dojechaliśmy nim do Równego.Potem pojechaliśmy dalej na zachód, do Lublina.

Dlaczego wybraliście właśnie to miasto?
Nie wiem. To był dla mnie bardzo zły okres i niewiele dziś z niego pamiętam. Byłam chyba w jakimś szoku. Najpierw śmierć dziecka, potem wojna, ucieczka z domu przed ukraińskim napadem, potem wiadomość o śmierci męża. Niewiele później umarł mój tata. To wszystko przerosło mnie. Los i mama decydowały wtedy o tym, co robimy. Ja byłam wtedy bardzo bezwolna. To wszystko było dla mnie jak jakiś dziwny i niezrozumiały sen.

I tak trafiła Pani do Lublina. Pokochała Pani to miasto?
Tak. Moje życie tutaj było bardzo miłe i bardzo spokojne.Spotkałam tu bardzo wielu wspaniałych ludzi. Przez 36 lat pracowałam w sekretariacie szkoły imienia Vetterów. Miałam tam wspaniałego dyrektora. Kiedyś dowiedziałam się przypadkiem, że podczas mojej nieobecności powiedział moim koleżankom z pracy, żeby nigdy się przy mnie nie kłóciły i nie podnosiły głosu. Mówił, że przeszłam tak dużo, że należy mi się teraz spokój i nie wolno mnie denerwować. Poza tym czułam się w tej pracy bardzo doceniona. Byłam nie tylko sekretarką i nie tylko prowadziłam sekretariat. Pisałam też dla dyrektora różne wystąpienia i przemówienia. Przygotowywałam okolicznościowe dokumenty. Dyrektorowi podobał się mój styl. Nigdy nie chciał żadnych poprawek. Takim znakiem zaufania na miarę tamtych czasów było też to, że zaproponowano mi, żebym wcześniej wychodziła z pracy i kończyła robotę w domu. Aby było to możliwe wypożyczono mi nawet maszynę do pisania. Wówczas towar niezwykle cenny, drogi i właściwie niedostępny w sklepach.

Ale chyba smutno tak samej iść przez życie?
Bardzo smutno. Pociechę znalazłam w malowaniu. Strasznie lubiłam brać brystol i siadać z kredkami lub farbami do pracy. Uwielbiałam malować kwiaty, zwierzęta i miejsca, które mnie urzekły. Teraz już tego nie robię, bo ręka nie ta i oko już też nie to.

Może warto spróbować?
Nie, nie mam siły. W moim wieku jest już za późno na wiele rzeczy. Pozostaje mi tylko spoglądanie na moje rysunki. Bardzo żałuję też, że przez to, iż mieszkam sama nie mogę mieć żadnego zwierzęcia. Wcześniej zawsze moją samotność rozganiało jakieś maleństwo.Jeszcze podczas mieszkania w Antonówce miałam ślicznego małego foksteriera.Kochał mnie tak bardzo, że zawsze chciał iść ze mną. Trzeba go była zamykać w komórce, żeby za mną nie biegł. Kiedyś uciekł jednak i poszedł za mną do kościoła. Szukał mnie między ławkami i przed ołtarzem. Jak nie znalazł to wyszedł, ale czekał na kościelnym placu ponad godzinę. Potem już w Lublinie przybłąkał się do mnie uroczy czarny kociak. Mieszkał ze mną kilka lat. Wychodził na dwór dosłownie na chwilę i potem do mnie wracał. Kilka lat temu jednak zmarł. Potem starość osładzał mi kanarek, ale i on odszedł. Zostałam sama ze wspomnieniami.

Nie sama, bo Pani męża wspomina wiele osób.
Bardzo mnie to cieszy. Hirek był taki młody, gdy został zabity.Miał zaledwie 28 lat. Miał całe życie przed sobą. Razem z nim umarła także część mnie. Teraz dowiedziałam się, że przed Zespołem Szkół przy ulicy Elsnera w Lublinie posadzono dęby pamięci ku czci m.in. Hirusia. Nie widziałam ich, ale to dla mnie ogromna radość. Czasami myślę, jakby się to wszystko potoczyło, gdyby nie wojna. Wiem, że Hieronim nigdy by mnie nie zostawił. Moja miłość odeszła razem z nim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski