18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Marian Makarski architekt, artysta plastyk i literat (ZDJĘCIA)

Marcin Jaszak
Sagi Lubelszczyzny: Marian Makarski architekt, artysta plastyk i literat
Sagi Lubelszczyzny: Marian Makarski architekt, artysta plastyk i literat archiwum prywatne
Według Mariana Makarskiego życie przeszłością i oglądanie starych zdjęć to zajęcie bardzo smutne, gdyż najważniejsze są w życiu praca i nieustanne tworzenie. Mimo to wspomina swoje dzieciństwo w Proszowicach, ojca, którego marzeniem była hodowla róż, pierwsze lata rodziny Makarskich w majątku Dzbenin oraz budowle w Lublinie, które zaprojektował. Z architektem, artystą plastykiem i literatem, który zazwyczaj nie podnosi głosu oraz nie boi się czasu, rozmawia Marcin Jaszak.

Panie Marianie, na początek zapytam o marzenia. Ma Pan jeszcze jakieś?
Nie. Może trudno to sobie wyobrazić, ale spełniłem wszystkie. Często piszą o mnie, że swoją biografią mógłbym obdzielić kilka osób. Czuję się spełniony. Moim malarstwem zdobyłem uznanie i rangę, w międzyczasie napisałem książkę, w Lublinie stoją zaprojektowane przeze mnie obiekty architektoniczne, byłem wykładowcą w Politechnice Lubelskiej. Napisałem pracę doktorską pod kierunkiem prof. Wiktora Zina. No i poszedłem na emeryturę. Będąc na emeryturze wykładałem jeszcze historię sztuki w Wyższej Szkole Społeczno-Przyrodniczej w Lublinie. To wszystko mnie usatysfakcjonowało.

Czyli co?! Teraz zostały Panu jedynie wspomnienia?
O nie! Nadal żyję pracą. Wydaje mi się, że praca jest najważniejsza w życiu. Ona daje wszystko, awans społeczny, warunki do życia i oczywiście osobistą satysfakcję. Wszystko co mam to praca i jej efekty. Moją pasją jest tworzenie. To największa miłość mojego życia.

To brzmi smutno. Nie liczy się przeszłość?
Owszem, liczy się. Jest bardzo ważna. Ja jednak jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że będąc na emeryturze, nie przeglądam starych zdjęć i dokumentów, ale normalnie żyję. Nie siedzę, patrząc w ścianę czy oglądając się za siebie. Nadal tworzę. Kiedyś odwiedziłem pewnego starszego człowieka. Był otoczony starymi fotografiami i wspomnieniami. Pomyślałem wtedy, że to jest właśnie smutne. Takie życie przeszłością.

Praca, tworzenie, uznanie i awans. A gdzie miejsce na rodzinę?
Mówiłem o pracy, ale rodzina daje mi również ogromną satysfakcję. Jestem otoczony, często aż nadmierną, troską córki Anity i jej męża Marka. No i oczywiście największa radość to moja wnuczka Ewa. Ma dwa i pół roku. Jest prze-urocza i przezabawna. Dzięki nim nie jestem sam i mogę nadal cieszyć się tworzeniem.

Twórczość jest dla Pana najważniejsza, to już ustaliliśmy. A jak to wszystko się zaczęło?
Cały ród Makarskich pochodzi z Wileńszczyzny. Kiedyś skontaktowałem się z nieżyjącym już Henrykiem Makarskim, poetą i pisarzem. On odnalazł jakąś kolejną gałąź tej rodziny w okolicach Wilna. Stamtąd dostał opisaną historię rodziny, sięgającą początków osiemnastego wieku. Moja rodzina to jednak inna odnoga. Wiem na pewno, że mój pradziadek przybył z Wileńszczyzny w rejon Ponidzia i tam wszystko się zaczęło. Kupił maleńki mająteczek w Pełczyskach. Kolejni Ma-karscy związani byli z pobliskimi miejscowościami. Mój ojciec Stanisław pracował w okolicznych majątkach jako zarządca, agronom i ogrodnik. Wspólnie z moją mamą Marią przenosili się z majątku do majątku. Urodziłem się w 1928 roku w jednym z takich folwarków w miejscowości Kolosy, położonej niedaleko Wiślicy nad Nidą. Później mieszkaliśmy w Jakubo-wicach, a stamtąd moja rodzina wyprowadziła się do Proszowic. Ojciec w 1934 roku wydzierżawił w Proszowicach małe podupadłe gospodarstwo ze zniszczonym domem. Pragnął spełnić swoje marzenia o hodowli róż i zapewnić byt rodzinie. Niestety, kiedy po trzech latach rodzice doprowadzili ten mająteczek do jako takiego porządku, Proszowice dotknęła powódź. Trud moich rodziców został zrujnowany i ojciec znów był zmuszony do poszukiwania pracy w innych gospodarstwach. Znalazł w końcu pracę jako zarządca niewielkiego majątku Dzbenin koło Lublina. To było przy obecnej ulicy Sławinkowskiej. W ten sposób nasza rodzina osiedliła się w Lublinie i tu się zaczyna moja historia. Powiem jednak, że wspomnienia tych dziecinnych lat w Proszowicach żyją we mnie do dziś.

Obrazy z dzieciństwa?
Właśnie. Tam chodziłem do tak zwanej ochronki, prowadzonej przez siostry zakonne. Do dziś pamiętam ten budynek i moment, kiedy zburzył mi się obraz duchowości takich osób jak zakonnice.

Pierwsze zwątpienie kilkulatka?
To raczej humorystyczne wspomnienie, choć wtedy potraktowałem to całkiem poważnie. Do sali weszła jedna z sióstr i zaczęła ocierać usta z resztek jedzenia. Dzieci zaczęły skandować: - Siostra jadła! Siostra jadła! Byłem tym bardzo zaskoczony. Jak to jadła?! Przecież to duchowa osoba. To one jedzą?

A inne wspomnienia z tamtego okresu?
Później chodziłem do szkoły powszechnej, a w wolnych od nauki chwilach odwiedzałem pobliskie "sapy", czyli podmokłe łąki. Robiłem sobie też z kolegami wycieczki na tory przy tak zwanym "Białym Krzyżu", na stacyjkę kolejki wąskotorowej oraz nad Szreniawę. Pewne wątki i wspomnienia proszowickie "ukryłem" później w, po części autobiograficznej, książce "Dom mojego ojca". Poza tym te Proszowice wciąż pamiętam. Kiedy tam pojechałem, na mój wieczór autorski, to mieszkańcom tłumaczyłem co, gdzie się kiedyś znajdowało.

Proszowice Pan pamięta. A ten Lublin, kiedy tu przyjechaliście?
Byłem trochę rozczarowany. Lublin był małym miastem, a wokół były pola uprawne. Dziś muszę przyznać, że choć całe moje życie połączyłem z Lublinem, to ten krajobraz nadal nie jest mój. Dopiero, kiedy pojadę w okolice Krakowa, czuję się dobrze. Tamto niebo jest właśnie moje.

Ale to tu Pan tworzył przez całe swoje życie.
Tak. Kiedy tu przyjechaliśmy, uczyłem się w szkole przy ulicy Długosza. Tę szkołę kończyłem już w czasie okupacji. Później przyszedł czas na szkołę średnią. W tamtym czasie nie było zbyt wielkiego wyboru. Była szkoła chemiczna, mechaniczna i budowlana. Wybrałem tę ostatnią. Skończyłem ją w 1948 roku i wyjechałem na studia do Krakowa. Rozpocząłem naukę na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej. Można powiedzieć, że tam zaczęła się moja fascynacja najpierw literaturą, a później sztuką. Zacząłem pisać poezję. W pewnym okresie byłem jakby zatopiony w wierszach. Wszystko było jakimś wierszem. Interesowałem się też teatrem. Byłem zaprzyjaźniony z "Teatrem Rapsodycznym" Mieczysława Kotlarczyka. Zaproponowano mi nawet, abym tam grał. Jednak to mnie nie pociągało.

Pozostała sztuka i architektura.
Z dyplomem inżyniera architekta wróciłem do Lublina. Zacząłem pracę w Zjednoczeniu Budownictwa Miejskiego, a w międzyczasie nadal pisałem. W latach 1955-1960 należałem do "Koła Młodych" Związku Literatów Polskich, byłem też członkiem Klubu Krytyki i Upowszechniania Plastyki Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Na łamach prasy drukowałem felietony o sztuce pod wspólnym tytułem "Spacery ze sobą". Powróciłem do tego wiele lat później. Oczywiście cały czas w moim życiu było malarstwo. W sześćdziesiątym roku zapisałem się do Związku Polskich Artystów Plastyków. Często wyjeżdżałem do Kazimierza Dolnego na plenery malarskie. Pamiętam też plener w Zwierzyńcu. Tam zjechała się plejada znakomitych artystów. Mnie przydzielono wspólną kwaterę z Jerzym Nowosielskim. On miał jakiś zmysł pedagogiczny i zaczął edukować mnie w malarstwie. Pod jego wpływem zacząłem dążyć do własnego stylu. W końcu wypracowałem swoje nierealistyczne malarstwo, choć nadal łączą mnie z Nowosielskim i trochę z Chagallem.

O styl nie będę pytał, bo się na tym nie znam. Jednak, kiedy patrzę na te zdjęcia, to wydaje się Pan spokojnym artystą. Raczej dalekim od ówczesnej bohemy.
Starałem się zawsze zachować neutralność. To nie ubiór czyni cię artystą. Nigdy nie ubierałem się w jakieś wymyślne stroje, berety czy inne atrybuty artystów. Poza tym przez lata byłem związany z Politechniką Lubelską. To do czegoś zobowiązywało.

A Pana koledzy?
Bywało różnie. Muszę przyznać, że w tym środowisku panowała zazdrość. W latach siedemdziesiątych byłem wiceprezesem zarządu okręgu Lubelskiego Związku Polskich Artystów Plastyków. Wtedy wyjeżdżaliśmy na plenery na Węgry. Tam w 1978 roku byłem jednym z laureatów wystawy poplenerowej. To łączyło się z dużymi nagrodami pieniężnymi. Każdy liczył na nagrodę. Na tamten plener pojechałem z kolegą jego samochodem. Kiedy on się dowiedział, że to ja zostałem nagrodzony, wściekł się i odjechał beze mnie. Zapytałem: - Julek, co ty robisz?! A on a to: - Marian! Daj spokój. Teraz to ty możesz sobie helikopter kupić i nim wrócić. Wróciłem z innym kolegą. Ha, ha.

Kolega się wściekł, a Pan wygląda na osobę, którą trudno wyprowadzić z równowagi. Złościł się Pan kiedyś w życiu?
Muszę panu powiedzieć, że nie złościłem się nigdy. Nawet, kiedy byłem wykładowcą. Przy studentach nie podnosiłem głosu. Choć muszę przyznać, że raz się wściekłem w biurze projektowym. Wtedy uniosłem się i krzyknąłem - Kur..! Wszyscy osłupieli: - Co ty, Marian?! Ty potrafisz kląć?! Jestem z natury spokojny. Nie robię awantur, z nikim się nie kłócę. To cecha ułatwiająca życie.
Zapytam jeszcze o architekturę. Ma Pan szczególny sentyment do jakiegoś zrealizowanego projektu?
Jest taka zasada, że autora artystę interesują niezamalowane płótna. To, co jest zrobione, jest już poza nami, a my wciąż poszukujemy nowych wyzwań. Muszę jednak przyznać, że wzruszająca dla mnie była chwila, kiedy moja córka brała ślub w kościele oo. Kapucynów, który projektowałem. Wielkim sentymentem darzę też mój projekt muszli koncertowej w Ogrodzie Saskim. Chyba ze względu na jego konstrukcję z drewna listewkowego.

Wspominał Pan, że nadal tworzy i unika wspomnień. Czym jest dla Pana czas?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, bo chyba zwyczajnie go nie dostrzegałem. Dla mnie czas nie istnieje. Nie sugeruję się nim i nie boję się go.

Jak to zrobić, aby się nie bać czasu?
To przez pracę. Kiedy się pracuje, nie śledzi się czasu. Mam w swoim charakterze jakąś cechę, która mi ułatwia wiele rzeczy. Nie zastanawiałem się nigdy nad tym, że czas mnie goni. Mam już sporo lat, ale nie odczuwam tego bagażu. Dzięki Bogu jestem jeszcze sprawny na tyle i fizycznie, i umysłowo, że siadam i piszę lub maluję. Nadal poświęcam się moim pasjom. To jest rzadko spotykane, bo w późniejszym wieku zazwyczaj ludzie nie funkcjonują tak do końca, jak by chcieli. Natomiast ja się staram i udaje mi się wciąż nadążać za swoimi potrzebami.

Rozmawiał Marcin Jaszak

Architekt, artysta plastyk i literat

Marian Makarski - architekt, artysta plastyk, literat. Urodził się 16 lutego 1928 r.
Od 1970 roku był etatowym wykładowcą w Politechnice Lubelskiej. Wykładał podstawy urbanistyki i architektury. 21 czerwca 1978 roku uchwałą Rady Państwa został od-znaczony Złotym Krzyżem Zasługi. 22 stycznia 2010 ro-ku za wybitne osiągnięcia w dziedzinie przestrzennego kształtowania środowiska oraz za zasługi w pracy artystycznej i publicystycznej został uhonorowany przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Jest także laureatem Nagrody Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie (1990 r.) za osiągnięcia w architekturze i malarstwie. Otrzymał Nagrodę Ministra Kultury i Sztuki (1995 r.) za całokształt twórczości, Nagrodę Literacką im. Bolesława Pru-sa - Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (2002 r.) za po-wieść "Dom mojego ojca" oraz wiele innych nagród i wyróżnień stowarzyszeń twórczych. Jest członkiem Stowarzyszenia Architektów Polskich, Związku Polskich Artystów Plastyków i Związku Literatów Polskich.

Podziel się wspomnieniami

Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii. Czekamy pod numerem: 81 44 62 800. Adres email: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski