18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Rodzina Korsaków

Marcin Jaszak
Rodzina Korsaków oraz ich znajomi. Listopad, rok 1938. W środku stoi Antoni Korsak, po prawej stronie Wanda, w prawym dolnym rogu Władysław, brat Wandy. W 1938 roku Antoni kupił z Banku Rolnego zlicytowany dom i dwadzieścia hektarów ziemi pod Lublinem
Rodzina Korsaków oraz ich znajomi. Listopad, rok 1938. W środku stoi Antoni Korsak, po prawej stronie Wanda, w prawym dolnym rogu Władysław, brat Wandy. W 1938 roku Antoni kupił z Banku Rolnego zlicytowany dom i dwadzieścia hektarów ziemi pod Lublinem Archiwum Wandy Korsak
Rodzina Korsaków przybyła tu z Horodka w guberni witebskiej. Wanda Korsak z Korsaków wspomina rodzinne posiadłości i przyznaje się, w jaki sposób wyszła za mąż za Tadeusza Korsaka.

Wnuk poprosił mnie: - Babciu, napisz mi wszystko o rodzinie. Spisałam. Proszę przeczytać. Jednak wiele historii mi umknęło, czasem je sobie przypominam. Raz są śmieszne, innym razem smutne. Widzę, że będę musiała jeszcze wiele dopisać. Ot, chociażby to, jak mój tatuś Antoni Korsak został wywieziony podczas rewolucji bolszewickiej na Syberię, ale uciekł stamtąd w przebraniu żebraka. Miał na sobie tak zwaną starą fufajkę, w którą wcześniej zaszył złote ruble. Kiedy uciekał, odpruwał rubla po rublu, aby jakoś przeżyć tę drogę. Albo filiżanka, jedyna rzecz, która została mi po mamie. Kiedy na nią patrzę, przypomina mi, jaką byłam rozpieszczoną panienką. Opowiadam nieraz wnukom i się śmieję, że nawet bucików nie potrafiłam sama zasznurować, bo robiła to za mnie służąca Kasia. Nie mówiąc już o zaplataniu warkoczyków. Pamiętam, jak w szkole mieliśmy robótki ręczne i miałam zrobić na drutach jakiś szalik.

Panienka Wandzia umiała robić na drutach?
Przede wszystkim nie chciało mi się, więc zrobiła go Kasia. Kiedy szofer wiózł mnie do szkoły, Kasia zobaczyła, że zapomniałam wziąć szalika. Oczywiście przyniosła mi go na lekcje. Śmieję się teraz, ale też jestem przerażona, jak nas wtedy wychowywano. Tatuś zarabiał dużo i tak właśnie wyobrażał sobie dbanie o dzieci, ale przecież robił z nas kaleki życiowe. Później swoje dzieci uczyłam wszystkiego od najmłodszych lat.

Rodzinne przekazy i opowieści Korsaków mówią, że w bitwie pod Grunwaldem brał udział rycerz, który przyjechał z Korsyki. Tak się zasłużył swoją walecznością i odwagą, że król Jagiełło nadał mu ziemie na Litwie. Wtedy rycerz przybrał nazwisko Korsak i otrzymał herb Kotwica.

Tata dbał po swojemu, to może mama wprowadzała zasady?
Mamusia zmarła w 1938 roku, kiedy miałam dwanaście lat. Później zaczęła się wojna i nagle wszystko się zmieniło. Często nie było co jeść i w co się ubrać.

Cofnijmy się trochę w historii rodu Korsaków. Pani tata z pewnością "sroce spod ogona nie wypadł", więc rodzina już wcześniej musiała mieć jakieś tradycje i majątki.
Rodzinne przekazy i opowieści mówią, że w bitwie pod Grunwaldem brał udział rycerz, który przyjechał z Korsyki. Tak się zasłużył swoją walecznością i odwagą, że król Jagiełło nadał mu ziemie na Litwie. Wtedy rycerz przybrał nazwisko Korsak i otrzymał herb Kotwica. Z czasem ród Korsaków tak się rozmnożył, że utarło się powiedzenie: Na Litwie co krzaczek, to Korsaczek siedzi.

I wśród tych Korsaczków znaleźli się Pani przodkowie.
Moi pradziadkowie mieli dobra ziemskie pod Horodkiem w guberni witebskiej. Tam mieli cztery domy czynszowe, a pod Horodkiem majątek Mariampol i Hormaszewinę. Pradziadek nazywał się Antoni. Miał cztery córki i syna, mojego dziadka. Syn dostał imię Napoleon na cześć Napoleona, który idąc ze swoimi wojskami na Moskwę, przechodził przez jezioro Łoś-wido, które w połowie należało do rodziny Korsaków. Usypana tam grobla nosiła nazwę Napoleońska. Napoleon skończył prawo w Petersburgu i był marszałkiem szlachty witebskiej. Ożenił się z Justyną z domu Turską. W majątkach rodzinnych cała służba folwarczna była pochodzenia białoruskiego, tylko pokojówki i gospo-dyni, pani Łowczanowska, pochodziły ze szlachty zaściankowej. Warto wspomnieć, że mój pradziadek Antoni zniósł w swoich majątkach pańszczyznę na trzy lata przed oficjalnym zniesieniem.

Skąd mu to przyszło do głowy?
Nie wiem. Po prostu to zrobił. Cała służba była bardzo dobrze traktowana. Dzięki temu, gdy wybuchła rewolucja październikowa i rodzina została pozbawiona wszystkiego, służba ich wspomagała. Pomogli babci Justynie zakopać srebra rodzinne i dwanaście perskich dywanów. Babcię i siostrę mojego tatusia ukryli w czworakach, później pomogli im dostać się do Polski. Tatusia, jak już wspomniałam, wywieziono na Syberię. Dzięki fornalom wiedział wcześniej, że zostanie tam zabrany, więc się przygotował. Dostał od nich stare ubrania i fufajkę, w której zaszył złote monety. Pojechał na Syberię spokojnie, z planem, że po prostu stamtąd wróci i wrócił. Zarośnięty i brudny. Wyglądał jak żebrak. Pojawił się w majątku swojej cioci Anety Korsak z domu Kozaryn. Ta, widząc żebraka, poprosiła służbę, żeby go nakarmili. Tata zjadł, a później powiedział do niej: - Ciociu, nie poznajesz mnie? Majątek cioci był na Wileńszczyźnie jeszcze w granicach Polski.

Co z dziadkiem Napoleonem?
Zmarł jeszcze przed rewolucją. A tata, jako że wbrew jego woli skończył weterynarię, miał po pierwszej wojnie bardzo dobry zawód. Ożenił się z Matyldą Kramm i...
Matylda? Skąd pochodziła?
Rodzina mojej mamy pochodziła z Niemiec. To była rodzina fabrykantów, którzy mieli fabryki sukna i materiałów. A ponieważ w Rosji była tańsza siła robocza, to przenieśli fabrykę do Kamieńca Podolskiego. Mieli też fabrykę w Dunajowcach na Podolu. Jednak mój dziadek Fryderyk Kramm zmienił zawód, ukończył politechnikę w Karlsruhe i wybudował dom i fabrykę maszyn rolniczych w Kamieńcu. Obecnie jest to ulica Gagarina 53. W 1880 roku ożenił się z Amalią Goltz i z nią miał trzy córki, w tym moją mamę Matyldę, i syna. Dziadek Fryderyk zmarł w 1913 roku, a gdy wybuchła rewolucja bolszewicka w 1917 roku, bolszewicy zniszczyli wszystkie maszyny oraz fabrykę. Dom ocalał i wszyscy tam mieszkali. Później dzieci babci uciekły z Kamieńca do Polski i do Niemiec. Córka Matylda w 1925 roku wyszła za mąż za Antoniego Korsaka. Tatuś pracował jako lekarz weterynarii w Przasnyszu i Lubartowie, a tuż przed drugą wojną w Zamościu. Wspomnę tylko, że pracował w zawodzie najdłużej w Polsce. Był weterynarzem aż 51 lat. Ponieważ miał sentyment do ziemi, to pragnął mieć dom z dużym ogrodem. W 1938 roku kupił z Banku Rolnego zlicytowany dom i dwadzieścia hektarów ziemi pod Lublinem. To był tak zwany Zygmuntów-Trześniów. Wcześniej właścicielem posiadłości był pan Koziarski, absolwent SGGW w Warszawie. Wybudował dom, szklarnie, stajnie, stodoły i dom dla służby. Prowadził ogrodnictwo nasienne warzyw oraz kwiatów. Szło mu bardzo dobrze, ale niestety jedno deszczowe lato zmarnowało całą plantację, a w tym czasie pan Koziarski wziął duże pożyczki z Banku Rolnego i przez straty w uprawach nie udało mu się ich spłacić.

Dziś dom i ogród przy ulicy Trześniowskiej.To Wasze gniazdo rodzinne?
Można tak powiedzieć. Mieszkaliśmy tu z babcią Justyną i siostrą tatusia do stycznia 1941 roku. Wtedy to Niemcy wyrzucili nas z domu i przygarnęła nas ciocia Rohlandowa z Żabiej Woli. Na szczęście Niemcy pozwolili nam wziąć dobytek, bo tata doskonale mówił po niemiecku. Ciocia więc przysłała po nas dziesięć furmanek. W Żabiej Woli jednak zaczęły się bandyckie napady na dwory, więc wróciliśmy do Lublina do przyjaciół. Mój młodszy brat Włodzimierz poszedł do partyzantki, ja mieszkałam u księdza Starnackiego, a tatuś u państwa Koryznów przy ulicy Królewskiej 10. Po wojnie brat chodził do liceum Zamoyskiego, a ja do Technikum Rolni-czego. UB chciało aresztować brata, więc uciekł do Krakowa. Tam został jednak złapany i osadzony w więzieniu na Monte-lupich. Udało mu się uciec. Wtedy tatuś postanowił, że wyjedziemy na zachód, do Wrocławia. Wydzierżawił ziemię i dom Janowi Morawskiemu na cztery lata, do czasu ukończenia moich studiów. Znalazł pracę w Kątach Wrocławskich, ja dostałam się na Uniwersytet Wrocławski na Wydział Rolny, a brat chodził nadal do liceum. Niestety, został aresztowany.

Jednak i tam go znaleźli?
Historia jest ciekawa, bo Włodek poznał piękną dziewczynę Mirę i potajemnie wziął z nią ślub. Po roku był już w więzieniu. Okazało się, że Mira była agentką UB i podrzuciła mu pistolet oraz krótkofalówkę. Został skazany na piętnaście lat. Raz w miesiącu odwiedzałam go na Kleczkowskiej, później we Wronkach, Szczecinie i Nowogardzie. W Nowogardzie ciężko zachorował na zapalenie płuc. Jak później opowiadał, był już u kresu sił i czekał na śmierć. Wtedy na inspekcję przyjechał ktoś z Ministerstwa Sprawiedliwości. Wszedł ze strażnikami do jego celi i kiedy zobaczył Włodka, wyjął pistolet i wycelował.

Nie zabił go, bo brat później Pani to wszystko opowiadał.
Wycelował w strażników i powiedział, że jak się Włodkowi coś stanie, to ich wszystkich powystrzela. Okazało się, że tatuś pomógł podczas okupacji Żydowi Kawie i jego krewnym. Właśnie ten Kawa przyjechał na inspekcję, poznał Włodka i natychmiast zarządził, żeby wziąć go do szpitala. Dzięki temu brat wyszedł z więzienia po pięciu latach.

A Pani wróciła do Lublina?
Nie od razu. Po ukończeniu studiów zaczęłam pracować w zarządzie PGR. W 1950 roku wyszłam za mąż za Tadeusza Korsaka, studenta Politechniki Wrocławskiej. Mąż z nakazu dostał pracę w WSK Rzeszów, a później w Świdniku. Był specjalistą od silników samolotowych. Ja po urodzeniu pierwszej córki zrezygnowałam z pracy i brałam zlecenia z Instytutu Ekonomii. W międzyczasie zaczęłam walkę w sądzie o zwrot naszego majątku w Lublinie, bo jak się okazało, pan Morawski wcale nie chciał opuścić naszego domu i oddać wydzierżawionej ziemi. Do tego wszystkiego nie płacił żadnych podatków.

Udało się, bo dziś siedzimy w tym domu i pijemy kawę.
Nie było łatwo. Pan Morawski był przyjacielem wojewody oraz starosty lubelskiego. Doszło do tego, że jeden z urzędników wojewody wezwał mnie i pytał, jak ja mogę starać się o eksmisję przyjaciela pana wojewody. Ja, smarkula przeciwko urzędowi?! W sądzie pan Morawski oskarżył mnie nawet o kradzież jego owiec. W końcu po latach udało mi się uzyskać wyrok eksmisji, jednak przyjaciele Morawskiego orzekli, że przejmują ziemię, bo była nie- uprawiana i opuszczona. Udałam się wtedy do Ministerstwa Rolnictwa i udało mi się odzyskać ziemię. Musiałam jednak sprzedać hektar ziemi, aby pokryć długi podatkowe pana Morawskiego. Jeszcze dziś cieszę się na wspomnienie, że ja, młoda, chuda, spokojna dziewczyna, wygrałam wtedy z urzędnikami. Proszę zobaczyć - to moje zdjęcie z tamtych czasów.
Fakt. Młodziutkie i niewinne dziewczątko. A to czyje zdjęcie?
To moja wnuczka Magda Górska. Prawda, że podobna. Ukończyła prawo na KUL i aktualnie pracuje na rynku nieruchomości w Warszawie.

Niesamowicie podobna! Kropka w kropkę. Dosłownie, jakby Pani za młodu. Wspomniała Pani na początku o filiżance mamy.
Proszę spojrzeć. Zachowała się chyba po to, aby przypominać mi, jak rozpieszczoną byłam panienką. Kiedy mama chorowała, prosiła mnie o wodę. Wtedy ja krzyczałam do służby: - Kasiu. Przynieś mamie wody. Straszne! Pamiętam jeszcze, że babcia kiedyś robiła mi sweterek na drutach. Byłam szczęśliwa i nie mogłam się doczekać, kiedy skończy. Któregoś dnia miałam wrócić ze szkoły, a sweterek miał być gotowy. Weszłam do domu i okazało się, że sweterka nie ma. Mama oddała go jakiejś biednej dziewczynce. Oczywiście zrobiłam wielką awanturę. Jak to?! Mój sweterek?! Wtedy mamusia spokojnie mi wytłumaczyła: - Wandziu, byli u nas ludzie, którzy stracili wszytko w pożarze i cały dobytek, to co mieli na sobie. Zatem sweterek był bardziej potrzebny tej dziewczynce, więc go jej oddałam. A teraz marsz do kąta z podniesionymi rękami! Posiedź tam godzinę i się zastanów nad tym, co ci powiedziałam.

Jednak ktoś dbał o wychowanie rozpieszczonej pannicy. Zaraz! Coś mi umknęło. Wyszła Pani za mąż za Korsaka.
O! To historia jak z powieści. Jeszcze w szkole podstawowej usłyszałam na lekcji historii, że dwaj posłowie - Tadeusz Reytan i Tadeusz Korsak na Sejmie Warszawskim wyrazili protest przeciwko rozbiorowi Polski. Przybiegłam po lekcjach bardzo przejęta i powiedziałam mamie, że chciałabym wyjść za mąż za Tadeusza Korsaka. Roześmiała się, mówiąc: - A gdzie ty takiego Korsaka znajdziesz? Ale znalazłam. Tak się złożyło, że już na studiach we Wrocławiu poznałam studenta Tadeusza Kor-saka, był to wnuk Anety Korsak. Podkreślę tu, że to rodzina bardzo daleka i raczej przez powinowatych. Jednak wtedy byłam już zaręczona z innym Tadeuszem Brozi, synem Melanii z Korsaków. Widzi pan? Powiedzenie - co krzaczek, to Korsaczek, tu sprawdziło się dosłownie. Wyszłam za mąż za pierwszego Tadeusza, ale małżeństwo bardzo szybko się rozpadło. Zatem drugi Tadeusz miał szansę, a ja spełniłam marzenie z dzieciństwa.

***

Podziel się wspomnieniem

Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii. Czekamy pod numerem 81 44 62 800. Adres email: [email protected].

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski