18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Rodzina Wyszyńskich

Marcin Jaszak
Rodzina Wyszyńskich. Od  lewej siedzi  Zofia, trzeci siedzi Aleksander, drugi od prawej stoi Kazimierz, czwarta od prawej Maria - mama Barbary Jarosz.  1920 rok. Osoba Kazimierza to fotomontaż
Rodzina Wyszyńskich. Od lewej siedzi Zofia, trzeci siedzi Aleksander, drugi od prawej stoi Kazimierz, czwarta od prawej Maria - mama Barbary Jarosz. 1920 rok. Osoba Kazimierza to fotomontaż archiwum Barbary Jarosz
W rodzinie Wyszyńskich było dziesięć pokoleń prawników. Ostatni z nich mocno wpisali się w historię Lublina. Barbara Jarosz opowiada o dzieciach z ulicy Początkowej i niepokornym adiutancie marszałka.

"Leokadia z Dębickich Gałecka ma zaszczyt zaprosić na obrzęd zaślubin córki swojej Zofii z panem Aleksandrem Wyszyńskim, odbyć się mający w dniu 4 sierpnia o godzinie 7 i pół wieczorem w Kościele Katedralnym. Lublin, w Lipcu 1888 roku." I Pani zastanawiała się kilka tygodni, żeby przyjść i opowiedzieć o rodzinie Wyszyńskich!
Długo się wahałam, jednak doszłam do wniosku, że warto, bo to dotyczy przeszłości Lublina i jest wspólnym dobrem. A rodzina Wyszyńskich w jakiś sposób wpisała się w historię miasta. Wyszyńscy herbu Trzywdar, to stara, szlachecka rodzina pochodząca z Podlasia. Przybyli do Lublina na początku XIX wieku.

Zacząłem od zaproszenia, więc będę drążył ten temat.
To historia Aleksandra i Zofii, którzy bawili się na jednym podwórku przy ulicy Początkowej 1, dziś Staszica. Dom był własnością rodziny Gałeckich. Jan Gałecki był znanym złotnikiem, a Jan Wyszyński, ojciec Aleksandra, wynajmował u niego mieszkanie.

Jan Wyszyński. To on zapoczątkował lubelską historię rodziny?
Jan to mój pradziadek. Był podsędkiem w Krasnymstawie. A następnie przeniósł się do Lublina. Tu objął funkcję ostatniego Patrona Trybunału Lubelskiego. Był dziewiątym prawnikiem w rodzinie. Podczas zaborów władze rosyjskie zabroniły używania w sądach języka polskiego. Wtedy Jan na ostatnim posiedzeniu pożegnalnym wyraził życzenie, żeby jego syn był szczęśliwszy i mógł w polskim sądzie przemawiać ojczystym językiem.

Życzenie Jana się spełniło.
Tak. Jego syn Aleksander również był prawnikiem. Po latach jego córka, a moja mama, zanotowała w pamiętniku: "...Jakoż po czterdziestu latach taka chwila nadeszła. Po opuszczeniu Lublina przez Rosjan, na uroczystym posiedzeniu cywilnym Trybunału, przemawiał tatuś w języku polskim". Nawiązał do ostatniego, pożegnalnego przemówienia dziadka i w słowach pełnych wzruszenia wyraził radość, że doczekał się chwili, o której tak dziadek marzył. Proszę zobaczyć, jak wielką wagę w okresie niewoli Polacy przywiązywali do zachowania mowy ojczystej i narodowej tradycji.

Idźmy do kamienicy przy ulicy Staszica.
Jak mówiłam Jan Wyszyński wynajmował mieszkanie od Gałeckiego. Gałecki prowadził duży sklep jubilerski. Był żonaty z Leokadią z Dębickich. W obu rodzinach panował jednakowy duch patriotyczno-religijny. Zachowywane też były dawne tradycje i obyczaje. Nic więc dziwnego, że obie rodziny szybko się zaprzyjaźniły, a ich dzieci razem się bawiły. Syn Wyszyńskiego Aleksander zakochał się w Zofii, córce Gałeckich i w 1888 roku wzięli ślub. Młodzi byli blisko spokrewnieni ze znanymi rodzinami Arctów, Kuncewiczów i Makowskich, a także z Heleną Modrzejewską i Gabrielą Zapolską.

Co dalej robili młodzi?
Aleksander był dziesiątym prawnikiem w rodzinie i po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Warszawskim, założył w Lublinie własną kancelarię adwokacką, która mieściła się w domu Gałeckich. Była to jedna z największych kancelarii w mieście. Był adwokatem przysięgłym i bardzo dobrym cywilistą. Dziadek uznawał zasadę, że prawnik powinien przede wszystkim przestrzegać praworządności na każdym kroku i pod tym względem być dla innych wzorem. Sam cenił uczciwość ponad pieniądze. W 1915 roku brał udział w organizowaniu sądów obywatelskich, poza tym był długoletnim prezesem Towarzystwa Kredytowego Miejskiego w Lublinie. Był czterokrotnie wybierany radnym Lublina i aktywnie działał w Komisji Finansowej przy magistracie. Mało tego, był również senatorem RP.

Aleksander pracował, a Zofia zapewne tradycyjnie dbała o dom.
Dokładnie tak. Mieli dwanaścioro dzieci. Wszystkie urodziły się zdrowe, jednak wychowało się tylko ośmioro.

O! No to zajmowała się rodzeniem i wychowywaniem.
Właśnie. Jednak miała też nieprzeciętne zdolności artystyczne i duże wyczucie estetyczne. Udzielała się więc w tej dziedzinie. Malowała portrety na szkle, ozdabiała ceramikę i robiła wiele innych pięknych rzeczy. Ale wspomnę jeszcze dziadka Aleksandra i o tym jak zajmował się dziećmi. Moja mama pisała w pamiętniku: "...Starsi opowiadali, jak to tatuś z pięciorgiem pierwszych dzieci na ramionach i na głowie szedł przez długi balkon na piętrze w odwiedziny do babci Leokadii, która na ten widok truchlała". Nie wiem jak on to robił, ale trzeba zaznaczyć, że balkon wtedy był drewniany. Proszę zobaczyć tu jest cała rodzina Wyszyńskich w 1920 roku. To zdjęcie jest o tyle ciekawe, że jest na nim fotomontaż. Wstawiono jedną osobę, która nie była obecna u fotografa. Zgadnie pan, która to?
A skąd! Początek XIX wieku! Bardzo dobra robota!
Na zdjęciu nie było Kazimierza, jednego z synów Wyszyńskich. Tę postać warto wspomnieć, bo Kazimierz wpisał się w historię Lublina jako działacz niepodległościowy. Był współorganizatorem strajków szkolnych, przywódcą wielu tajnych organizacji młodzieżowych, był legionistą i adiutantem marszałka Piłsudskiego. Po pierwszej wojnie pracował jako radca Poselstwa RP w Moskwie. Pracował też na placówce dyplomatycznej w Berlinie. Szczególną opieką otaczał mieszkających tam rodaków, którzy nazywali go "Ojcem Polaków". Starsi mieszkańcy Lublina zapewne pamiętają, że ulica Niecała w latach trzydziestych nosiła nazwę Kazimierza Wyszyńskiego.

Adiutant marszałka Piłsudskiego. Wcześniej przyniosła mi Pani trochę materiałów na temat Kazimierza. Miał zatargi z Piłsudskim.
Kazimierz był jak najbardziej oddany marszałkowi, ale dzieliły ich poglądy na temat ówczesnej sytuacji wewnętrznej w Polsce. Poza tym Piłsudski cenił swego adiutanta, ale drażniły go pewne cechy jego osobowości. Nieustępliwość. Małomówność, która przeradzała się niekiedy w milczące lekceważenie osób, których nie cenił i do których nie miał zaufania. Otaczająca marszałka grupa pułkowników również odnosiła się do Wyszyńskiego bez sympatii. Niechęć ta była zresztą przez Kazimierza odwzajemniana. Kazimierz znany był z tego, że nie robił nic wbrew swoim ideałom. Kiedy w 1927 roku pełnił w Berlinie funkcję radcy poselstwa, następował w Niemczech przełom i zbliżał się zmierzch Republiki Weimarskiej. Już wtedy przewidywał objęcie władzy przez Hitlera i jasno określał konsekwencje ruchu faszystowskiego. Myślał wtedy o zakończeniu działalności dyplomatycznej. Zamierzał założyć szkołę programowego myślenia politycznego. Nie zrealizował swoich marzeń. Zmarł w wieku 45 lat, 3 stycznia 1935 roku w Berlinie. Uroczystości pogrzebowe 9 stycznia w katedrze lubelskiej miały bardzo podniosły charakter.

Kiedyś opowiadała mi Pani już o swoich rodzicach Marii i Remigiuszu. Mimo wszystko proszę o jakieś wspomnienie.
Tata Remigiusz Moszyński też był prawnikiem, choć zawsze się szczycił tym, że nigdy nie skorzystał z koneksji teścia Aleksandra. W rodzinie krążyła historia, o tym jak odmówił spadku po krewnym, który miał duże posiadłości w Teksasie na terenach, gdzie odkryto złoża ropy naftowej. Tata powiedział wtedy, że dorobił się tego własną pracą i nie chce tego spadku.

Też pracował, a mama wychowywała dzieci?
Tu było trochę inaczej, bo rodzice uważali, że powinni się dzielić obowiązkami, szczególnie w okresie okupacji. Pamiętam tatę, jak pomagał przy praniu, oczywiście my jako dzieci też. Poza tym był bardzo spokojnym i dobrym człowiekiem. Zawsze nam tłumaczył i rozmawiał zamiast krzyczeć. Dostałam lanie tylko raz i pamiętam minę ojca. Sam bardzo to przeżywał.

Czym Pani sobie na to zasłużyła?
To było w okresie okupacji, miałam jakieś dziesięć lat. Obowiązywało wtedy takie zarządzenie, że za spóźnienie do pracy groziła kara śmierci. Byłam z tatą sama w domu, a on musiał gdzieś wyjść przed pracą. Zostawił mi klucze i poprosił żebym nigdzie nie wychodziła, bo on zaraz przyjdzie i pójdzie do pracy. Ja oczywiście wyszłam na podwórko, gdzieś pobiegłam z chłopcami i nie wracałam. Tata umierał ze strachu. Kiedy wróciłam była już mama i stwierdziła, że zasłużyłam na lanie. Tata miał wykonać zarządzenie mamy. Nie zapomnę jego wyrazu twarzy. W swoim pamiętniku napisał później tylko, że Basia dostała w skórę.

To gdzie ta Basia się zapodziała?
Bawiłam się z dziećmi i w pewnym momencie starsi chłopcy skusili mnie, żeby pójść do piwnicy w kamienicy, gdzie mieszkali Niemcy.

W co się dzieci tam bawiły. W chowanego z Niemcami?
Nie. Wykręciliśmy im korki od prądu.

***

Podziel się wspomnieniem

Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii. Czekamy pod numerem: 81 44 62 800. Adres email: [email protected].

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski