18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sagi Lubelszczyzny: Z Rosji do Polski, przez Rodezję i z powrotem

Marcin Jaszak
Pani Helena z wnukiem
Pani Helena z wnukiem Archiwum Edwarda Kozieła
Helena Kuszewska była świetną krawcową. Szyły u niej lekarki, żony sędziów i prokuratorów. Dzięki temu miała wiele przydatnych kontaktów i prawdopodobnie w ten sposób znalazła Basię. Janek przyjechał do Lublina z Anglii, aby wziąć ślub z Heleną. Niedługo po tym wspólnie z przybraną córką wyjechali do Rodezji w południowej Afryce, aby stamtąd wyemigrować do Stanów Zjednoczonych. Po latach wrócili do Lublina. O losach rodziny Kuszewskich opowiada Edward Kozieł.

Chciałem opowiedzieć panu historię, która pokazuje, jak opatrzność, a czasem los potrafi kierować naszym życiem. Tylko nie wiem od czego zacząć. Mogę od końca albo od środka.

Lepiej od początku. Najlepiej, aby Pan powiedział kilka słów o sobie.
No cóż. Mam skończone osiemdziesiąt dwa lata. Jestem na emeryturze. Mam wykształcenie techniczne i humanistyczne.

Ciekawe połączenie. Jak to się stało?
Tak wyszło. Znalazłem się w takich, a nie innych czasach, które mi to umożliwiły. Poza tym wierzę, że naszym życiem kieruje jakaś opatrzność i w to, że czasem wydarzenia wydające się złymi, mogą obrócić bieg rzeczy na dobry. Aktualnie interesuję się historią, bo na studiach jej nie miałem. Zresztą, w powojennych czasach z tą historią bywało różnie. Pomijając, że zaczęto ją zmieniać, to jeszcze zwyczajnie nie było podręczników. Może jednak zacznę od początku historii Heleny Kuszyńskiej, bo zaraz się rozgadam i to nam ucieknie. Mam zdjęcia dokumentujące losy tej rodziny. Znam tę rodzinę od sześćdziesięciu paru lat. Początek to 1948 rok. Wtedy właśnie poznałem Helenę. Uczyłem się w technikum elektrycznym i mieszkałem na drugim piętrze na stancji przy ulicy Grodzkiej. Ona była trzynaście lat starsza ode mnie, mieszkała z matką i miała pracownię krawiecką na pierwszym piętrze. Była przystojną kobietą, ale utykała na jedną nogę. Mówiła, że to przez chorobę Heine-Medina. Mimo to była ładną kobietą. Jako młody chłopak interesowałem się wszystkim, tylko nie książkami. Odwiedzałem ją, bo były tam młode dziewczyny na praktyce. Czasem coś naprawiłem, sporadycznie bywałem na poczęstunkach i tak się zaczęła ta znajomość. Proszę zobaczyć, tu mam zdjęcie Heleny i jej rodzeństwa. Rodzina pochodziła z tych okolic, ale Helena urodziła się w Rosji.

Czyli ich rodzice wyjechali do Rosji?
Tu jest ich zdjęcie. Jadwigi i Edwarda Kuszewskich. Edward był kelnerem i zdolnym restauratorem. Przed pierwszą wojną prowadził restauracje w garnizonach wojskowych w Rosji. Stąd się tam wzięli. Wrócili do Polski po rewolucji rosyjskiej, ale Helena urodziła się jeszcze na tamtych terenach, w 1917 roku w Białogorodzie. Ale wróćmy do zdjęcia rodzeństwa. Pierwszy to Stanisław. Był mistrzem piekarskim i miał piekarnię w Lublinie. Po drugiej wojnie należał do Lubelskiego Towarzystwa Kolarskiego. Kolejny brat, Włodek zginął podczas bombardowania Lublina w 1944 roku. Jego żona Maria z synem Adasiem mieszkała później u Heleny. I jeszcze brat Mietek. Był żołnierzem i właśnie z nim wiąże się ciekawa historia. Przez zupełny przypadek leży dziś na cmentarzu przy Lipowej pięćdziesiąt metrów dalej od swego szwagra i towarzysza broni.
Zazwyczaj rodzina pochodząca z jednej miejscowości jest grzebana obok siebie albo przynajmniej na jednym cmentarzu.
Ale tu historia jest inna. Mietek podczas drugiej wojny światowej trafił do niewoli i został wywieziony gdzieś w głąb Związku Radzieckiego. Tam zaprzyjaźnił się z Janem Jędrasiakiem. Właśnie Janek leży obok na cmentarzu. Jasio pochodził z Wołynia. W 1941 roku, po układzie Sikorski - Majski, obydwaj trafili do armii generała Andersa i przeszli z nim cały szlak bojowy. Uczestniczyli między innymi w bitwie pod Monte Cassino. Później obydwaj zostali w Anglii. Z tym, że Mietek po jakimś czasie wyemigrował do Rodezji w południowej Afryce. Jasio został w Anglii, ale dostał od Mietka adres do Heleny, która w tym czasie była jeszcze panną. Zaczęła się między nimi korespondencja i z tego zaistniała miłość.

Z samej korespondencji?!
Tak. Janek wrócił do Polski, ożenił się z Heleną i przyjął też i dał nazwisko dziewczynce, którą Helena wcześniej wzięła na wychowanie. Zresztą, byłem jej ojcem chrzestnym.

Skąd Helena wzięła tę dziewczynkę?
Zaraz o tym opowiem, bo odbiegłem od wątku. Janek pracował najpierw w Zakładach Technicznej Obsługi Rolnictwa w Lublinie, potem jako kierowca w NIK-u. Po jakimś czasie Mietek, brat Heleny, zaprosił ich do Rodezji, żeby tam przyjechali na stałe. Władza ludowa w tamtych czasach raczej nie chciała wypuszczać z Polski, ale im się jakoś udało. Najpierw poleciał tam Janek, potem Helena z Basią i suką wilczura.

Zaraz znów zgubimy wątek. Wróćmy do Basi.
Helena mając trzydzieści parę lat zdecydowała się wziąć sobie dziecko na wychowanie. Mała pochodziła gdzieś z rejonu Trawnik, z miejscowości Siostrzytów. Helena wzięła ją od samotnej kobiety, która miała trzy córki.

Jak ją znalazła?
Nie wiem, ale była świetną krawcową i szyły u niej lekarki, żony sędziów i prokuratorów. Dzięki temu miała wiele przydatnych kontaktów i może w ten sposób znalazła Basię. Mała była schorowanym dzieckiem i dziwiłem się, że Helena ją przygarnęła. Kiedyś poprosiła mnie, żebym przypilnował małej czy poszedł z nimi do lekarza. Powiedziałem jej, że skoro już brała na wychowanie, to mogła wziąć zdrowe dziecko. Byłem młody i głupi. Dziś już bym tak nie powiedział. To było wyjątkowo nieeleganckie.

Helena, Basia i pies lecą do Rodezji.
Tam w Rodezji pomieszkali i pracowali jakiś czas, ale pojawiła się okazja emigracji do Stanów Zjednoczonych, więc postanowili polecieć tam. Pojawił się jednak problem, bo Amerykanie mieli limity na poszczególne nacje i limit Polaków na ten czas został wyczerpany. Ale że Helena w dowodzie miała napisane miejsce urodzenia w Rosji, to polecieli tam na pulę rosyjską. W ten sposób znaleźli się w Ameryce. Basia poznała tam Jerzego Nowińskiego, który z kolei przyjechał z okolic Brodnicy i tak w 1973 roku pojechałem do Stanów na ślub mojej chrześnicy.

Skoro mowa o Basi, to zapytam jeszcze, czy próbowała odnaleźć później swoją matkę?
Sama nie próbowała i nie my-ślała o tym. Natomiast jej syn w wieku nastu lat zaczął się dopytywać o te sprawy, bo Basia wiedziała, że jest przybraną córką. W związku z tym jakieś piętnaście lat temu poprosiła mnie, żebym odnalazł jej rodzinę. Pojechałem w tamte okolice i udało się. Jedna z jej sióstr już nie żyła, a druga żyje nadal. Natomiast ich matka wyszła za mąż za wdowca i jeszcze z tym mężem miała syna. Potem skontaktowałem obie siostry ze sobą i Basia przyjechała w rodzinne strony do Halinki. Nacieszyły się sobą przez dwa tygodnie. Radości było niemało. Jakiś czas utrzymywały kontakt. Jak pan widzi, cały czas utrzymywałem kontakt z tą rodziną i można powiedzieć, że nasze losy się w jakiś sposób splotły. Kiedy Helena umarła, zajmowałem się jej pogrzebem i stąd mam te zdjęcia. Chcę teraz przekazać to wszystko jej bratankowi Stanisławowi, synowi Stanisława, piekarza i kolarza.

Czyli Helena i Jan wrócili w końcu do Lublina?
To jeszcze inna historia. Kiedy w Stanach przeszli na emeryturę, przyjechali do Lublina. Kupili mieszkanie w bloku przy bocznej Narutowicza i mieli zamiar spędzić tu jesień życia. Kilka lat pomieszkali i Jasio zmarł. Wobec tego Helena sprzedała mieszkanie i wróciła do córki. Tam opiekowała się wnukiem. Kiedy wnuk dorósł, Helena postanowiła znów tu wrócić. Mieszkała w domu na Sławinku. Zmarła w 1998 ro-ku. Jak pan widzi, zjechali pół świata i w końcu spoczęli na cmentarzu przy ulicy Lipowej. To cała historia, jaką chciałem przekazać, bo mówiłem wcześniej o tej opatrzności i zawiłych losach ludzkich. Oni właśnie są doskonałym na to przykładem.

To była główna historia, ale mówił Pan na początku, że ma wykształcenie humanistyczne i techniczne. Jeszcze to mnie ciekawi.
Jak wspominałem, tak po prostu wyszło. W 1945 roku zacząłem naukę w technikum elektrycznym przy ulicy Długosza. Potem dostałem nakaz pracy w WSK Świdnik i tak się zaczęła moja kariera.

Te nakazy. Z jednej strony od razu zatrudnienie, a z drugiej brak jakiegokolwiek wyboru.
Widzi pan, jedni narzekają, inni chwalą. Ja, pomijając ówczesny ustrój, będę chwalił pewne aspekty tamtego zatrudnienia. Zacząłem pracować w WSK w drugim roku działalności fabryki, to znaczy w 1952 roku. Po jakimś czasie otrzymałem skierowanie do Wieczorowej Szkoły Inżynierskiej. Byłem drugim rocznikiem, który zaczynał tę szkołę. I tu właśnie będę chwalił. Abyśmy mogli iść do szkoły, zwalniano nas z dwóch ostatnich godzin pracy bez obniżania wynagrodzenia. Myśli pan, że dziś by się tak udało? Poza tym w tamtym czasie nie było dobrej komunikacji do Świd-nika, więc wieczorem przysyłano po nas samochód. Taki busik, no może nazwa busik to nadużycie. Nazywało się to "stonka". Ciężarowy samochód przerobiony w ten sposób, że paka była zabudowana i dzięki temu nie wiało podczas jazdy. No, ale po jakichś pięciu latach rozstałem się z WSK, bo podpadłem władzy ludowej. Nie należałem do przodującej partii i się naraziłem. Załatwiono to w ten sposób, że dostałem trzymiesięczny okres wypowiedzenia i od razu pieniądze za ten czas. Od razu zabrano mi przepustkę i byłem persona non grata. Odwołałem się do sądu pracy i o dziwo wygrałem tę sprawę, i przywrócono mnie do pracy. Jednak nie wróciłem, bo zakotwiczyłem już wtedy w Lublinie. Okazało się, że wyszło mi to na dobre, bo po pierwsze zdobyłem doświadczenie w dużym przemyśle i pracy z różnego typu maszynami, a po drugie, dziś mam całkiem dobrą emeryturę i nie mogę narzekać, bo bym zgrzeszył. Ale wracając do tematu, to zacząłem pracę w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej. Tam przepracowałem kilkanaście lat. W tzw. międzyczasie zacząłem pracować w szkolnictwie. To też dobrodziejstwo tamtych czasów. Ponieważ w szkołach brakowało nauczycieli z wykształceniem technicznym, to posiłkowano się ludźmi z przemysłu. W ten sposób trafiłem między innymi do technikum samochodowego. Co ciekawe, proszę sobie wyobrazić, że mogłem zwolnić się jakieś sześć godzin tygodniowo z zakładu pracy, aby uczyć w szkole i do tego zakład pracy płacił za te godziny i oczywiście szkoła też.

Też bym się nie obraził na taki system pracy. A to wykształcenie humanistyczne skąd?
W pewnym momencie utworzono studia pedagogiczne dla inżynierów, którzy uczą w szkołach. Najpierw miały być to dwa lata, później okazało się, że cztery. I tak skończyłem studia pedagogiczne. W ten sposób jestem inżynierem humanistą na emeryturze. Co by pan chciał jeszcze wiedzieć?

Co się robi na emeryturze?
Zajmuję się historią rodzinną i nie tylko oraz podróżuję. Opowiem panu jeszcze ciekawostkę. Swego czasu byłem z żoną między innymi nad jeziorem Bajkał. Zawsze śmieję się, że nocowaliśmy na Baj-kale, bo tam jest wyspa Olchon. Podczas tej wycieczki gościła nas pewna kobieta, pani Izolda z domu Koperska. Dziś ta kobieta ma około 85 lat. Okazało się, że jest prawnuczką właściciela ziemskiego z okolic Janowca. Jej pradziadek trafił w okolice Bajkału jako zesłaniec po po-wstaniu styczniowym, a ich grobowce rodzinne znajdują się na cmentarzu w Puławach na Włostowicach. Odnalazłem je i wysłałem jej zdjęcia.

Widzę, że Pan wciąż poszukuje ciekawych historii...
Mówiłem przecież, że pasjonuję się również historią. Zapraszam jeszcze kiedyś, to opowiem panu o moim ojcu, który służył w armii carskiej i swego czasu bywał w pałacu cara Mikołaja II.

Rozmawiał Marcin Jaszak

Podziel się wspomnieniami
Zapraszamy Państwa do opowiadania swoich rodzinnych historii.
Czekamy pod numerem: 81 44 62 800.
Adres email: [email protected]

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.kurierlubelski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski